Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ktoś wepchnął mu do ust cuchnącą szmatę, by chwilę potem założyć nelsona, blokując ramiona i naciskając na kark. Nie zdołał nawet zawołać po pomoc, lecz nie musiał. Obserwatorzy wciąż czuwali. W jego stronę poleciały kawałki plastiku. Jeden trafił go w czoło – był ciężki, uderzenie niemal go zamroczyło – lecz ochrypłe przekleństwa, jakie Iwen usłyszał nad uchem poświadczyły, że większość trafiła we właściwy cel. Uścisk zelżał. Iwen szarpnął się w dół, wysuwając ramiona. Natychmiast rzucił się do ucieczki. Biegnąc, odwrócił się i spojrzał na próbujących go łapać dorosłych – parę zarośniętych, nędznie ubranych i wychudzonych mężczyzn i pomarszczoną kobietę o wściekłym, niemal obłąkanym spojrzeniu, płonącym gniewem i żądzą zemsty za wdarcie się na ich terytorium. Nie taką stację znali na co dzień jej mieszkańcy. – Piegus, uważaj! – usłyszał za sobą. Zrozumiał, że nie on jeden był celem – lecz tylko on nie wiedział jak się zachować i tylko on był aż tak nieuważny. Mimo gradu pocisków, napastnicy pobiegli za nim. Choć wystraszony, Iwen nie stracił głowy. Nie biegł długo. Próbował kluczyć między hałdami, gdy nagle coś złapało go za kostkę i mocno pociągnęło za sobą. Krzyknął cicho, padając jak długi twarzą na stos odpadków. Coś – lub ktoś – wciągało go za stertę śmieci. Bezskutecznie próbował kurczowo uchwycić palcami cokolwiek, co by go zatrzymało. Z naderwanym paznokciem, czując jak coś ostrego rozcina opuszkę jego palca, przestał robić za rozgarniarkę – i wtedy się zatrzymał. Uniósł się na rękach, próbując przewrócić się na plecy. Jego głowa natychmiast została na powrót przygnieciona do śmieci. Zaraz potem coś przywaliło całe jego ciało. – Siedź cicho! – rozkazało mu ciche syknięcie. – Nie ruszaj się! Mając brodę przyciśniętą do zgniecionego pudła, policzek oparty o szorstką plastikową płytę i nos rozpłaszczony na kawałku sztywnej, utrudniającej oddychanie grubej folii uniósł oczy, by spojrzeć na osobę, która przygniatała go do ziemi – czy jakkolwiek by to nazwał. Oddychając najciszej jak potrafił, mimo przyspieszonego oddechu, Dert obserwował miejsce, w którym przechwycił kolegę. Piersią niemal wgniatał głowę Iwena w podłoże, trzymając ręce na jego ramionach. Jego ściągnięta napięciem twarz i skupione spojrzenie przypominały sokoła – jeden z nielicznych gatunków, który na Ziemi wciąż miał się dobrze – chwilę przed atakiem na zwierzynę. Jeden z nich, którego widział Iwen, gdy zaczajony na jaskółkę, zaatakował z parapetu okna, wyglądał dokładnie jak on – kłębek zmysłów, gotowy pociągnąć ciało do działania. Tym razem nie do ataku, lecz do ucieczki. Leżeli tak ledwie chwilę – Dert, gotowy poderwać Iwena i ciągnąc go dalej, Iwen – z zaciśniętym gardłem gotowy dać się wlec jak najdalej stąd, obaj nieruchomi, choć zdyszani – gdy szelest roztrącanych śmieci oznajmił nadejście pogoni. Dorośli mignęli w wyrwie między kopcami, cisi i zwinni niczym projekcja. Gdy znikli, Dert uniósł wysoko głowę i znieruchomiał, milczący niczym posąg. Nozdrzami zdawał się węszyć towarzyszący napastnikom smród, o wiele intensywniejszy od aromatów wysypiska. Trwali tak, oddychając tak ostrożnie jak tylko byli w stanie, póki nie upewnili się, że tamci byli już daleko. Byli bezpieczni – na razie. Minęły minuty nim czujność Derta zaczęła opadać. Wreszcie poruszył się. Nacisk na ciało Iwena zelżał. Dert klepnął go w ramię, dając znać, że może wstać. Iwen uniósł głowę i odetchnął. – Dzięki – wysapał. – Mogli mnie złapać. – A mogli – odpowiedział z powagą Dert. Nagana w jego głosie była aż nazbyt czytelna. – Co z tobą? Snujesz się jak załamana beksa w potrzebie. Na wysypisku ciała znikają na dobre, bez śladu. Nawet pluskwa nie pomoże. Z takiego jednego, co dał się złapać po kilku rozjaśnieniach znaleziono tylko podgniłą rękę, uciętą przy barku, z pluskwą w środku. Reszty ciała nikt już nigdy nie zobaczył. I to nie jest kolejna, szkolna bajka dla młodszaków – dodał surowo. Iwen wzdrygnął się, klękając. Przycisnął ręce do piersi. Nie byłby pierwszym, który straciłby na wysypisku życie, ledwie za garść części z odzysku, wartą może kilka impulsów – cenę średniego obiadu. Sądząc po wyglądzie trójki odzyskiwaczy, dawno nie widzieli żadnego na oczy. Nawet tyle nie był tu wart, a jednak uczniowie przychodzili tu, mimo niebezpieczeństwa. Chociaż, przypomniał sobie zachowanie Derta, dla nich to może nie być tak wielkie ryzyko. Dert nie stracił głowy nawet na nanosekundę. – Będę pamiętał – zapewnił gorąco – Dzięki i przepraszam. – Gdybym pozwolił ci zniknąć, wszyscy mieliby kłopoty – drugi zastępca uśmiechnął się z wyższością. – Nie zapominaj. Jesteś Nowy. Jak mógłbym, pomyślał. Obiecał sobie solennie, że nigdy więcej nie pozostanie sam w takim miejscu. Syknął cicho, sprawdzając jak mocno trzyma się resztka paznokcia, po czym oblizał krwawiący palec. Dert odszedł w stronę jednej z hałd. Odruchowo Iwen ruszył za nim, zauważając przy tym, że nie idą do miejsca, w którym jeszcze nie tak dawno grupa szabrowała odpadki