Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Rycerze, stosujący się do nieprawdopodobnych zasad kodeksu honorowego, mogli piać peany na cześć swoich przeciwników, jednocześnie dybiąc na ich życie. Część opowieści, z której wynikało, że znajomości Holgera datują się na setki lat wstecz nie zrobiła na nim specjalnego wrażenia. I tak nie mógłby odczuwać większej samotności i tęsknoty za domem, niż już czuł. Kilka spraw się jednak wyjaśniło. On, Holger, mający w herbie trzy serca i trzy lwy, był rycerzem, którego Morgan zwabiła na wyspę Avalon, pozostającą poza głównym nurtem czasu. Raz ją opuścił - wtedy, gdy potrzebowała go Francja. Morgan pozwoliła mu na to, gdyż zapewne nie obchodziło jej kto zwycięży w tamtej wojnie, a po jej zakończeniu i tak do niej wrócił. A teraz znowu... Jednak tym razem jego powrót do tego świata nastąpił z miejsca znacznie bardziej odległego, a Morgan sprzeciwiała mu się ze wszystkich swych mrocznych sił. - Nie chciałbym wydać się nadmiernie wścibski - powiedział Carahue uprzejmie - jednak ciekawi mnie, dlaczego również ty musisz wędrować po tym niespokojnym pograniczu. Powiedz mi proszę, gdzie właściwie leży twoje Graustark? - Och, trochę na południe stąd - wymamrotał Holger. - Ja... ja złożyłem śluby. Łabądziewa uprzejmie zgodziła się pomóc mi w ich dopełnieniu. Carahue uniósł brwi. Najwyraźniej nie wierzył w ani jedno słowo. Uśmiechnął się jednak wesoło. - Hej, może pośpiewamy trochę, żeby się rozerwać? Znasz pewnie jakąś pieśń, balladę albo przyśpiewkę, która słodko zabrzmi w uszach od dawna przywykłych tytko do wycia wilków i wiatru. - Możemy spróbować - powiedział Holger, zadowolony ze zmiany tematu. Śpiewali na zmianę przez kilka godzin. Potrzebowali przy tym wielkiej ilości wina, żeby gardła były odpowiednio wilgotne, a mózgi sprawne. Carahue był zachwycony zrobionym naprędce przekładem "Auld Lang Lane". Obudzili cały dom, gdy rycząc tę balladę i podpierając się wzajemnie, niepewnym krokiem wchodzili na schody, żeby wreszcie pójść spać. następny Poul Anderson Trzy serca i trzy lwy . 17 . Głowa Holgera trzeszczała w szwach, gdy następnego dnia w południe szli do sklepu Martinusa. Alianora milczała rozsądnie. Hugiego i konie zostawili w gospodzie, gdyż właściciel od rana spoglądał na nich z nietajoną podejrzliwością. Prawdopodobnie miał już niejakie doświadczenie z gośćmi, którzy mieli rozległe drzewa genealogiczne, ale małe sakiewki. Czarownik uśmiechnął się szeroko na powitanie. - Och, wydaje mi się, że zajrzałeś do pucharka o jeden raz za dużo, mój młody przyjacielu - zachichotał w niemile protekcjonalny sposób, charakterystyczny dla tych, których tego typu doświadczenia ostatnio omijały. - Dobrze się więc składa, że akurat mam bardzo skuteczny i zupełnie niedrogi specyfik, zwalczający malarię, zarazy, kwaśne humory, odciski, bóle reumatyczne, kaprawość, trąd i kaca. Przetknij tylko zawartość tego kubka... No, nie było takie gorzkie, prawda? Panaceum rzeczywiście usunęło skutki wczorajszego pijaństwa w mgnieniu oka. Holger pomyślał sobie, że gdyby tylko mógł zdobyć jego skład i gdyby działało ono w jego wszechświecie, zbiłby na nim majątek. Ale Martinus już spoważniał. Przeszedł przez sklep w tę i z powrotem z rękami założonymi za plecy, popatrzył chwilę w podłogę i powiedział ponuro: - Nie mogłem ustalić twojej tożsamości, sir Holgerze. Wszystkie istoty, które mogły mi to wyjawić zostały zablokowane. Znaczy to, że rzeczywiście jesteś jakąś ważną osobistością. Wróg jednak nie przewidział wszystkiego. Poderwałem rącze duchy powietrza, wezwałem nawet Ariela na konsultanta i z ich pomocą mimo wszystko byłem w stanie odnaleźć miejsce, w którym pogrzebany jest miecz Cortana. Nawet niezbyt daleko stąd, ale nie jest to podróż, którą chciałbyś odbyć. Serce Holgera zabiło gwałtownie. - Gdzie? Martinus popatrzył na Alianorę. - Znasz kościół Świętego Grimmina - na - Górze? - spytał. Zagryzła wargi. - Słyszałam o nim - potwierdziła. - Więc tam właśnie leży miecz