Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jednakże przerwała się linia między Kopenhagą i Zurychem — i łącznikiem uczyniono Sklarca, jednego z udziałowców kantoru Parvusa, berlińskiego kupca, który swobodnie mógł jeździć zarówno do Danii, jak i do Szwajcarii. Ustalono jednak, że przyjeżdżając do Zurychu, nie powinien osobiście spotykać się z Leninem, tylko przysłać tu Dorę Dolinę, przyjaciółkę Brońskiego. I fakt, że oto sam zjawił się w tym mieszkaniu oznaczał albo naruszenie konspiracyjnej dyscypliny albo nadzwyczajne okoliczności. Jakże nie w porę! Nie tylko nie miał sił, ale nie był w stanie precyzyjnie myśleć, a nawet serce odmawiało posłuszeństwa. I za późno, żeby go odprawić: i tak już przyszedł, widziano go na ulicy, na schodach, w mieszkaniu. Żeby wyjść na spotkanie Sklarca, nie wystarczyło podnieść się z łóżka. Trzeba było przy pomocy bezsilnych nóg podnieść, jakby z głębokiej studni, hen, wysoko w górę — osłabione ciało. I dopiero tam, wystawiwszy głowę, zobaczyć tego malutkiego, energicznego Żyda, z tych tak charakterystycznych Żydów z południowego zachodu. Ale przekonanego o swej ważności, coraz bogaciej ubranego i 79 palto takie, i kapelusz (położył go, bezczelny, na jedynym stole, przy którym jadali i pracowali, a zresztą, gdzie miałby go tu położyć?), a w ręku — lekki korni woj ażerski kuferek z krokodylej, a może hi-popotamiej skóry, trudno zgadnąć. Dobrze przynajmniej, że bez tych ceremonialnych niemieckich „Wie geht's", bez tego sztucznego uśmiechu wyrażającego radość ze spotkania. Ukłonił się oficjalnie i z ważną miną wyciągnął na powitanie swą małą rączkę. Rozejrzał się ostrożnie czy są bezpieczni, czy nie ma świadków. A tymczasem — Nadia też wyszła. Zostali sami. Mimo wszystko dlaczego — od razu tutaj, sam. A — proszę. Z głębokiej wewnętrznej kieszeni — koperta. Wytworna, z bladozielonego papieru, z odciśniętym herbem, gruba, wypchana. Jak Parvusowi nie wstyd, nawet w drobiazgach chełpić się swym bogactwem! Choćby ta koperta. A kiedy przyjeżdżał do Zurychu — zatrzymywał się w najdroższym „Baur au lać". W Bernie, idąc przez salę taniej, studenckiej stołówki (obiad — 65 rappenów), i rozglądając się za Leninem puszczał dym z najdroższego cygara. I z tym człowiekiem, kiedyś, w Monachium zaczynali,,Iskrę"... No i co z tego, że list? Nie można było przez Dorę? Z tych zaskakujących, krótkich odwiedzin trzeba tłumaczyć się potem przed towarzyszami. Sklarc jest nawet zdumiony, jak kiepsko wychowany jest pan Uljanow. Tak się spraw nie załatwia. Było powiedziane: zniszczyć, przed wyjściem. I pokazuje palcami: że niby zapałką o draskę i podpalić kopertę. Też coś! Nigdy nie postępuję inaczej. Swoje już w życiu spaliliśmy!... Więc ma czytać. Sytuacja dla konspiratora normalna. Lenin także powinien zadbać o to, żeby jego list z odpowiedzią po przeczytaniu został zniszczony. Jeden taki kawałeczek papieru może przekreślić całe życie politycznego działacza. Ani noża, ani nożyczek pod ręką, pusty stół. A Nadia w kuchni. Oderwawszy róg, Lenin wsadził gruby, wskazujący palec i pociągnął jak nożem do przecinania. Rozrywało się, zostawiając za sobą z obu stron postrzępione brzegi, jakby pies rwał zębami — a niech was licho, do diabła z tą waszą wytwornością. O ileż przyjemniej trzymać w rękach najtańszą kopertę, pisać — na najtańszym papierze. Wyciągnął. Koperta grubą, bo papier — jeszcze wytworniejszy i grubszy. I zapisany — szerokim zamaszystym pismem, duże odstępy między wierszami, i tylko po jednej stronie. Właśnie w taki sposób spraw się nie załatwia. Zapomniał już, jak ,,Iskrę" wysyłali do Rosji — na supercienkim papierze. 80 Uwaga. Opanować nerwy, myśleć jaśniej (ciągle jeszcze nic nie miał w ustach od porannej herbaty). Skoncentrować się. Sklarc — nie chce przeszkadzać, nie, wcale nie jest taki bezceremonialny. Bez niepotrzebnego gadania, nie zdejmując palta, zmierza w stronę tego krzesła pod oknem. I tylko miękki, szary kapelusz, z wciśniętym dla fasonu denkiem, zostawił na stole. I swego kuferka nie doniósł do okna, postawił na środku pokoju, na podłodze. Uprzejmość uprzejmością, ale w pochmurny dzień akurat czytać byłoby lepiej tam, pod oknem. Ale Sklarc już zajął to krzesło, wyciągnął z kieszeni pogniecione ilustrowane czasopismo, otworzył z poważną miną. A tu, cóż, zapalić lampę? Zapałek nigdzie nie widać. A Nadia w kuchni. O, lampa już się pali! Obok kapelusza — stoi i pali się małym krótkim płomieniem. Nadia? Zdaje się, że nie zapalała. Czyżby wtedy, kiedy usłyszał draśnięcie — Sklarc? Więc to on...? Dziwne. Gruby welinowy papier z herbami. A zapisane — wszystkiego trzy kartki. I — jedna linijka na czwartej, reszta jest czysta