Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

 Po nim wszystkiego mo|n; si spodziewa. On siedzi, wiesz? - Nie powinien  odpowiadaB Witek.  On mi na pewno da [lad. MinBo jednak sporo czasu, nim Klim spytaB, do czego SuraB; potrzebny jest Witkowi. Witek próbowaB zmieni pozycj na Bó|ku, syknB i skrzywiB si z bólu - Szukam kogo[  wytchnB wreszcie.  A on chyba wie, gdzii szuka. - Kogo? - Niewa|ne  Witek przymknB oczy i oddychaB pBytko, jakb; rozmowa go zmczyBa. Spod rzs wybiegaBo jednak ku Klimowi nieufne ostro|ne spojrzenie. - Mo|e ja mógBbym poszuka?  zaproponowaB Klim, niby niedbale CofnB si jednak nieco, ukrywajc rumieniec podniecenia. Zbli|yB si dc tajemnicy Witka. - Niewa|ne, to mo|e poczeka. Zreszt nie mam [ladu. Tylko SuraB; wie. Musi wiedzie. 1 pózniej, po feriach, kiedy Wglarz przerzucaB most midzy dawnyn i nowym Klimem, wspomnienie tamtej rozmowy zaczBo si wdzierai w monolog m|czyzny. Wglarz dziwiB si i pytaB: - Dlaczego on to zrobiB? Jak mógB? A Klim przypominaB sobie, |e SuraBa mógBby by przewodnikien w poszukiwaniach, jakie prowadziB Witek, czymkolwiek te poszukiwani; byBy. PamitaB tak|e, |e Witek za dzieD, dwa, mo|e trzy wyjdzie ze szpitala Tajemnica znów zaczynaBa go nci. ChciaB j rozwiza. Ze zdziwienien poczuB, |e ju| nie boi si Witka i mo|e go nie podziwia, tajemnica koleg byBa zadaniem do rozwizania, a nie baB si ju| dziaBania. PragnB go Tamten wieczór, kiedy nieudolnie niósB pomoc Witkowi, minB bezpowrot nie, cho dawny Klim i nowy Klim byli jednym czBowiekiem. Narty te zdziaBaBy, i zwycistwo. - Pójd do niego  przerwaB Wglarzowi.  Zaraz. Chce pan i[ z< mn? Wglarz skinB gBow. - Przekonaj go. Pójd z tob, ale poczekam na dole. 64 Witek le|aB w innej sali ni| na pocztku. Wycig zniknB. Witek, kiedy im wszedB, siedziaB, podBo|ywszy sobie poduszk pod plecy, i czytaB, im ostro|nie usiadB obok niego. Nie wiedziaB, od czego zacz rozmow, iciaBo mu si mówi o nartach. Witek odBo|yB ksi|k. - Dawno ci nie byBo. z - Wyje|d|aBem. Wiesz, ferie. - Wiem