Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zrozumiawszy to, zrzekły się swego uporu, na nowo wzięły się do roboty — i wkrótce zdrowie wróciło do ciała. Plebejusze zamyślili się: pojęli, że państwo to ciało i że niepodobna szkodzić jednej jego części, nie szkodząc całości. Przystali na powrót do Rzymu, ale postawili warunki. Warunek główny był ten, aby ci przywódcy (po łacinie tribuni), pod których komendą lud udał się na górę, zachowali swą władzę nadal, aby otrzymali prawo wyzwalania pokrzywdzonych plebejuszów z rąk patrycjatu i ich konsulów (ius auxilii) i aby po roku na ich miejsce wybierano nowych, bezwarunkowo z rodzin plebejskich. Byli to znakomici po wszystkie czasy trybuni ludu (tribuni plebis). 50 Patrycjusze zgodzili się na to i plebejusze postanowili wrócić do miasta. Ale zanim się rozeszli, zaklęli się wzajemnie, że wszyscy uważać będą swoich trybunów za osoby nietykalne i wszyscy jak jeden mąż zwalczać będą każdego, kto by się ośmielił tknąć trybunów lub przeszkodzić ich wyborom. Wskutek tej klątwy władza trybunów zowie się u Rzymian potestas sacrosancta, tj. uświęcona, a sama góra, na której plebejusze powzięli tę decyzję, otrzymała nazwę Góry Świętej (mons Sacer). Dlatego zdarzenia z roku 494 zowiemy „Secesją plebejuszów na Górę Świętą". 51 6. Koriolan W ten sposób, począwszy od roku 494, jest w Rzymie władza podwójna. Patrycjusze mają swoich konsulów, następców władzy królewskiej, z bardzo szerokimi pełnomocnictwami, zwłaszcza w czasie wojny poza granicą Rzymu, kiedy zawieszone bywało prawo o prowokacji; w czasie pokoju oni tylko mogli zwoływać senat i zgromadzenie całego narodu i przeprowadzać w nim prawa obowiązkowe dla wszystkich. Podlegali im kwestorzy, którzy początkowo byli sędziami śledczymi (to właśnie oznacza wyraz quaestor), później zaś powierzono im nadzór skarbu. Ale i plebejusze mają swych trybunów ludowych, których liczba wkrótce doprowadzona została do dziesięciu i na tym się zatrzymała. Musieli oni żyć otwarcie, aby każdy plebejusz o każdym czasie dnia i nocy mógł się do nich zwrócić o pomoc; zdarzało się to często, i z konieczności liczbę ich powiększono. Ale trybunów nie zaspokoiła wyłącznie ta pomoc — oświadczyli, że prawo święte upoważnia ich wtrącać się także i w takich przypadkach, gdy konsulowie wprowadzają przepisy lub ogłaszają rozporządzenia szkodliwe dla ludu w ogóle. Plebejusze ich popierali i trybuni oprócz prawa poszczególnej pomocy (ius auxilii) uzyskali prawo tzw. intercesji (ius intercessionis), tj. prawo, na zasadzie którego mogli unieważnić wszelki wniosek prawny lub rozporządzenie, które im się zdawały szkodliwe dla plebsu. Na koniec przyswoili sobie prawo zwoływania plebejuszów na zebrania, gdzie przedstawiali takie lub inne środki ogólne. W tym działaniu nikt im nie mógł przeszkadzać; łatwo jednak zrozumieć, że patrycjusze zebrań takich jednej warstwy nie uważali za równe z zebraniem ogólnonarodowym i nazywali je nie zgromadzeniami (comitia), lecz wiecami (concilia plebis). Postanowienia wieców były obowiązkowe tylko dla plebejuszów, nie zaś dla wszystkich Rzymian; stosunkowo wcześnie wybory trybunów ludu powierzone zostały owym concilia plebis. Bądź jak bądź rozszerzenie praw plebejskich odbyło się nie od razu; w pierwszym okresie patrycjusze nie byli od tego, by skorzystawszy ze sposobności znieść nawet urząd samych trybunów. Sprawa odbyła się w ten sposób. Widzieliśmy już, że skutkiem wygnania Tarkwiniuszów był rozkład tego związku, który postawił Rzym na czele plemion etruskich i latyńskich; więcej niż sto lat musiał wojować maleńki Rzym, aby na nowo odzyskać położenie, które stracił. Najłatwiej poszły układy z bratnim plemieniem Latynów; już w ciągu pierwszych dwóch dziesięcioleci udało się wejść z nimi 52 w stosunki przyjacielskie. Bardzo niepodatni natomiast byli pod tym względem północni sąsiedzi Rzymu, którzy mówili zupełnie niepojętym i dla niego, i dla nas językiem (etruskim), na południu zaś góralskie ludy Ekwów i Wolsków, pokrewne Rzymianom, ale wielce przywiązane do swej całkowitej niezawisłości. Tak więc wojny z plemionami Etrusków, Ekwów i Wolsków zapełniają pierwsze stulecie historii republiki rzymskiej — wojny tym niebezpieczniejsze, że się schodzą z zamieszkami wewnątrz kraju. Bohaterstwa jednak wykazały obie strony niemało: Horacjusz Kokles i Mucjusz Scewola znaleźli licznych naśladowców. Jednym z nich był młody patrycjusz, Gnejusz Marcjusz. Szczególnie odznaczył się w czasie wojny przeciw Wolskom, gdy dzięki swemu niesłychanemu męstwu umiał zdobyć jedno z najbardziej obwarowanych miast, Koriole (Corioli), które później upadło, ale wówczas było bardzo potężne. Był on przy tym w rzadki sposób bezinteresowny; nie widząc możności, jak go wynagrodzić, wymyślili Rzymianie dla niego osobny tytuł zaszczytny, a mianowicie od miasta zdobytego nazwali go Koriolanem. Ale Koriolan był zarazem patrycjuszem, zawziętym wrogiem plebsu oraz jego trybunów. W kilka lat po ustanowieniu trybunatu zdarzył się w krainie rzymskiej nieurodzaj: konsulowie byli zmuszeni kupować zboże na dalekiej Sycylii, aby nakarmić zgłodniały lud. Z tego nieszczęścia skorzystał Koriolan. — Dlaczego — mówił w senacie — mamy plebejuszów żywić za darmo? Jeżeli chcą chleba, niech się zrzekną instytucji trybunów! Trybuni dowiedzieli się o tych jego przemówieniach; widzieli w nich zamach na swoją „uświęconą" władzę i domagali się, aby Koriolan stanął przed sądem ludu. To go jeszcze bardziej podnieciło: — Cóż to za zuchwalstwo? Wy macie prawo pomocy wobec plebejuszów, ale nie macie prawa sądu nad patrycjatem! — Ale trybuni byli niezłomni i wielotysięczny tłum plebejuszów stał za nimi. Zacny Agryppa Meneniusz już wówczas nie żył; umarł na krótki czas przedtem w wielkim ubóstwie i z honorem został pogrzebany na koszt państwa. Inni zaś mówcy, których patrycjat posyłał do ludu, nie budzili zaufania. Tłum posępnie stał przy swoim i trybuni ogłosili dzień mającego się odbyć sądu nad Koriolanem. Ale dumny Marcjusz nie zniósł tego poniżenia; jednakowo gardząc i małodusznością swych przyjaciół, i złośliwością wrogów — opuścił Rzym i zwrócił się do Wolsków. Zaocznie został skazany na śmierć. Naczelnikiem Wolsków był wówczas Tullus Atiusz. Zwyciężony niegdyś przez Koriolana, 53 czuł do niego niezgłębioną nienawiść. I oto widzi go naraz błagalnikiem u swego ołtarza. Nieszczęście jego świetnego przeciwnika wzruszyło go istotnie. Wyciągnął rękę do pojednania i prosił go do siebie na gościnę. Ale to nie wystarczało Koriolanowi; szukał on u Wolsków nie kryjówki, lecz zemsty nad swą niewdzięczną ojczyzną. Pragnął jej również i Atiusz, ale czas był nieodpowiedni; skutkiem utraty Koriolów Wolskowie musieli przystać na poniżający pokój, którego nie można było naruszyć