Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Ubierz mnie - rozkazuje teraz Caitlin stając z zamkniętymi oczyma pośrodku kuchni i sprowadzam na nią przepych, i pragnienie z ułudą przekształcają jej plugawą kuchenną kieckę w jedwab koloru morskiej zieleni oblamowany kremową koronką. Uśmiecha się. Otwiera oczy, które błyszczą radością i zawrotem głowy wywołanymi przemianą. Łatwo przywykła do tego tempa zmian; łaknie ich. Porzuciła już sny o miłości dla snów o władzy. - Jestem głodna - mówi. - Chcę coś zjeść przed tańcami. Co to była za zupa, którą dałaś mi zeszłego wieczora? Musiałaś dodać do niej wina, bo się upiłam. Chcę jej jeszcze. - Żadnego jedzenia przed tańcami - mówię jej. - Nie chcesz chyba wyglądać grubo, prawda? Nie ma o to obawy w przypadku dziewczyny, która przez całe życie przymierała głodem w nędznej kuchni; ale na myśl o tańczeniu zapomina o głodzie i robi kilka lekkich kroków w rytm wyimaginowanej muzyki. - Pozwól mi tym razem zostać dłużej - proszę cię. Tylko godzinkę albo dwie. Już się nie zmęczę. - Do północy - mówię stanowczo. Nie ma co zmieniać tego fragmentu bajki, dopóki nie dowie się wszystkiego. Tak więc jedziemy na tańce w sfatygowanej karocy olśniewającej blaskiem nie za sprawą żadnych moich czarów, a wiary Caitlin we własną urodę. Tego też łatwo się nauczyła; uroki są już bardziej jej niż moje, chociaż jeszcze sobie tego nie uświadamia. W bramie Caitlin wręcza zaproszenie lokajowi. Upodobała sobie ten moment, ten dreszczyk emocji towarzyszący naginaniu tego człowieka do swojej woli świstkiem papieru, zmuszaniu go do wpuszczenia kogoś, kogo - całkiem słusznie - podejrzewa, że nie zasługuje na wpuszczenie. To bardzo ważne, że nauczyła się tej gry. Później nauczy się jeszcze sama zdobywać zaproszenia, pochlebstwami nakłaniać możnych do wpuszczania jej tam, gdzie bez ich przyzwolenia nie byłaby w stanie się dostać. Tylko że dzisiejszego wieczora jest to trochę trudniejsze. Lokaj zerka na kopertę, marszczy czoło i mówi: - Przykro mi, ale nie mogę was wpuścić. - Nie możesz nas wpuścić? - w głosie Caitlin pojawia się ton lodowatego oburzenia, tak więc pozwalam jej mówić dalej. Tego też musi się nauczyć. - Nie możesz nas wpuścić na zaproszenie skreślone ręką samego Lorda Gregory’ego? - Właśnie, o pani. Lady Alison wydała polecenie... - Lady Alison nie wystosowuje zaproszeń. Lokaj chrząka, przestępuje z nogi na nogę. - Właśnie. Mam bardzo rygorystyczne polecenie... - Co polecił Lord Gregory? - Lord Gregory nie... - Zaproszenie jest wypełnione ręką Lorda Gregory’ego. Lord Gregory pragnie nas gościć. Źle by się dla ciebie skończyło lokaju, gdyby Lord Gregory dowiedział się, że bronisz nam wstępu. Lokaj podnosi na nas wzrok; jest zdeprymowany. - Właśnie - bąka niepewnie. - Wstawię się u niej za tobą - mówię do niego, Caitlin uśmiecha się do mnie, przejeżdżamy przez bramę, mijamy wspaniałe ogrody i wysokie, równo przystrzyżone żywopłoty. Opadam na oparcie siedzenia drżąc na całym ciele. Lady Alison jest bardzo niebezpieczna, ale popełniła błąd. Sługa nie był w stanie zakwestionować zaproszenia wystosowanego przez jej męża; osiągnęła tylko tyle, że nas ostrzegła. - Dzisiejszego wieczora bądź bardzo ostrożna - mówię do Caitlin. - Unikaj jej. - Najchętniej wydrapałabym jej oczy! Jak śmiała ta zazdrosna stara... - Unikaj jej, Caitlin! Ja się nią zajmę. Nie chcę cię widzieć nigdzie w jej pobliżu. Ulega. Słyszymy już muzykę dochodzącą z wielkiej sali i Caitlin przytupuje do taktu, a oczy jej jaśnieją. Uczestnikami dzisiejszych tańców są ci sami ludzie, którzy zawsze w tańcach uczestniczą; teraz znają ją tu już wszyscy. Ekscytuje mężczyzn i wyprowadza z równowagi kobiety, a gdzie przechodzi, pozostawia za sobą pasmo niezręcznego milczenia, w ślad za którym ciągną się przytłumione szepty. Wytężam słuch, by podsłuchać, co mówią, ale wychwytuję tylko zwykłe komentarze co do jej młodości, urody i niskiego urodzenia. - Sądzisz, że jest czyimś dzieckiem z nieprawego łoża? - Na pewno konkubina. - Ta nigdy nie wstąpi do klasztoru. - Zwyczajna łowczyni mężów i wkrótce może jakiegoś upolować. Wolałabym, żeby to nie był mój. Jak zwykle. Dostrzegam Lady Alison siedzącą po drugiej stronie szerokiej sali. Przygląda się nam spod przymrużonych powiek. Powykręcana artretyzmem dłoń przyozdobiona drogocennymi pierścieniami postukuje ostentacyjnie o kolano. Widzi, że ją obserwuję i bez zmrużenia oka wytrzymuje moje spojrzenie. Żegna się znakiem krzyża. Odwracam wzrok żałując, że tu przyszłam. Co ona zamierza? Ciekawe, ile dowiedziała się z samej obserwacji i ile umknęło uwagi Gregory’ego. Ponownie omiatam wzrokiem salę i dostrzegam go w kącie bawiącego się kielichem wina. Obserwuje Caitlin z takim samym przejęciem, co jego żona, ale z odmiennym zgoła wyrazem twarzy. Wśród wielu innych, którzy rzucają Caitlin ukradkowe spojrzenia, by zaraz odwrócić spłoszony wzrok, jest jeszcze ktoś, kto ją obserwuje: Randolph, młody bratanek Gregory’ego, kawaler wysoki, dobrze zbudowany, o urodziwej twarzy. Caitlin szuka u mnie wzrokiem potwierdzenia, a ja kiwam głową. Uśmiecha się do Randolpha - tego zalotnego uśmiechu wcale nie trzeba jej było uczyć - i ten wyciąga rękę, by poprosić ją do tańca. Przyglądam im się przez chwilę obserwując bacznie, jak Caitlin podnosi wzrok na swego partnera, jak przechyla głowę, jak trzepocze powiekami. Zaczęła od uśmiechu, resztę dałam jej ja. Dobrze opanowała te umiejętności. - A więc - odzywa się ktoś za moimi plecami - przyzwyczaja się powoli do tych zarwanych wieczorów. Odwracam się. Za mną stoi szpetna i zasuszona Lady Alison, która z nieprawdopodobną szybkością zdążyła przeciąć salę. - Przywykła do nich niemal tak samo, jak ty - mówi. Skłaniam głowę przytakując ostrożnie. - Albo ty sama - mówię. Ci, którzy pragną tańczyć w tych salach muszą się nauczyć obywania bez snu. - Mała drzemka w dzień. - Usta jej drgają. - Jestem ciotką Randolpha, pani