Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A tymczasem się pogorszyła — westchnęła. — A pan co zamierza robić, lordzie Rosthorn? — Zostać — powiedział krótko. — Nie jestem wojskowym, ale może i ja będę mógł okazać się w jakiś sposób użyteczny. — To jest właśnie to, czego bym chciała i ja — podchwyciła.— Chciałabym być jakoś użyteczna. Nie wyobraża pan sobie, jak bezradna czuje się kobieta w takiej sytuacji... a zresztą i w wielu innych okolicznościach, skoro już 0 tym mowa. Przypuszczam jednak, że jutro będę musiała wyjechać. — Mieszkam na rue de Brabant —powiedział i podał jej nazwę domu. — Gdyby przypadkiem mnie pani potrzebowała, proszę po mnie posłać, dobrze? Ślad uśmiechu pojawił się na jej ustach. — Bo za słaba jestem, żebym sama dała sobie radę, tak? Ale to bardzo uprzejme z pana strony i dziękuję panu za tę ofertę. — Opuściła wzrok na ich splecione ręce i zauważywszy, zdaje się, dopiero teraz, że są złączone, cofnęła dłoń i złożyła ją na podołku. — Chyba strasznie dużo mówiłam. Zdarza mi się to czasem, kiedy się czymś przejmę. A wojną się przejmuję, 1 to bardzo. Czyż to nie dziwne, że czułam, iż muszę przyjechać tu, do Brukseli? Chociaż mój brat był temu przeciwny... Nie powinniśmy siedzieć tu sami, nieprawdaż? — zauważyła, zmieniając temat. — Ale dzisiaj nic nie jest takie, jak powinno. Odprowadzi mnie pan do lady Caddick? Wstał i podał jej ramię. — Wojny się kiedyś skończą - powiedział. - Przynajmniej na chwilę. I z pewnością przyjdzie czas, kiedy pani marzenie o miłości się spełni, cherie. Znów będzie pani szczęśliwa. Zaśmiała się cicho. -Czy to obietnica, lordzie Rosthorn? Ba, kiedy marzenia trudno ujarzmić za pomocą obietnic. Nie dają się pochwycić, przepływają przez palce niczym woda. Ale woda to two-rzywo życia. Wierzę, że pani marzenia się spełnią, choćby dlatego, że nie idzie pani na żaden kompromis i nie pozwala, aby rozmieniły się na drobne. Znowu się zaśmiała. -Nawet nie zapytałam pana o pańskie marzenia. Cóż za nietakt z mo-jej strony! Za stary jestem na marzenia — powiedział, wprowadzając ją z powrotem na salę balową, w tej chwili już niemal pustą. Jako młody chłopak miał mnóstwo marzeń i był przekonany, że większość z nich się spełni. Ale jego młodość skończyła się przed czasem dziewięć lat temu. Od tej pory żył wyłącznie w świecie rzeczywistym. Ależ musi pan mieć marzenia — powiedziała ze zdziwieniem. — Ina-czej w życiu nie ma celu, pasji... Nie ma sensu. Czyżby to właśnie stało się z jego życiem? Lady Caddick stała, patrząc, jak się zbliżają. Wyglądała na zatroskaną. Ach, jest pani, lady Morgan — powiedziała. — Zaraz idziemy do domu. Stojąca u jej boku lady Rosamond Havelock sprawiała wrażenie, jakby przed chwilą płakała. Rzuciła się lady Morgan w ramiona i mocno się uścisnęły. 6 Rankiem po balu u księcia Richmonda rozpoczął się wielki exodus do Antwerpii. Wyjeżdżali wszyscy cudzoziemcy, którzy nie mieli bliskich w wojsku. Do południa drogi były zapchane ich powozami, końmi i wo-zami bagażowymi. Caddickowie i Morgan nie znajdowali się pośród nich. Rosamond obudziła się z jednym ze swoich rzadkich, ale obezwładniających ataków migreny. Nie był to zwykły ból głowy — Rosamond niemalże nie widziała, mdliło ją, zdrętwiała jej lewa strona ciała. Nie mogła znieść światła ani najlżejszego dźwięku czy ruchu. Pomimo iż pozostawanie w Brukseli było niebezpieczne i pomimo nalegań małżonka, który nigdy nie cierpiał na migrenę i nie zdawał sobie sprawy, co to znaczy, lady Caddick okazała się niewzruszona. Rosamond musi pozostać na miejscu, zdecydowała, i leżeć w łóżku przy zaciemnionych oknach, dopóki nie minie najostrzejsza niedyspozycja. Zdarzało się, że taki atak trwał trzy, cztery, a nawet pięć dni. Lord Caddick proponował, że znajdzie kogoś, kto zaopiekuje się Morgan i zabierze ją w bezpieczne miejsce. Morgan jednak zapewniła go, że wkrótce wróci z Antwerpii Alleyne i sam zajmie się organizacją jej wyjazdu. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna wyjechać najszybciej jak się da, nawet jeśli miałoby to oznaczać podróżowanie z ludźmi niemal całkiem obcymi. Ale w tych okolicznościach trudno było zachowywać się zgodnie z rozsądkiem.Tak naprawdę nie potrafiła wyjechać. Znała wielu oficerów gwardii, miała nawet pośród nich paru przyjaciół, znała także ich żony. Większość tych ostatnich pozostawała w Brukseli. Dlaczego ona nie mogłaby zostać? Miałaby wyjechać i nie wiedzieć, co się stało z tymi wszystkimi znajomymi ludźmi? To, co mówiła lordowi Caddickowi, było prawdą. Miała jednak nadzieję, że Alleyne nie wróci z Antwerpii na tyle prędko, by zdołał wyekspediować ją jeszcze dzisiaj. Może jutro dotrą tu jakieś wiadomości z frontu? Może niebezpieczeństwo minie i w ogóle nie będzie potrzeby wyjazdu? Alleyne nie wrócił do południa. Po południu Morgan zapragnęła wyjść na chwilę z domu, ze względu na biedną Rosamond tak cichego jak nigdy. Lady Caddick pozwoliła jej odwiedzić panią Clark, żonę majora Clarka z Królewskiej Gwardii Konnej, mieszkającą o dziesięć minut spacerkiem, a Morgan obiecała, że weźmie ze sobą służącą. Właśnie piły z panią Clark herbatę, gdy po raz pierwszy usłyszała odległy huk, który wzięła za odgłos grzmotu. Kiedy jednak wyraziła nadzieję, że nie spadnie ulewny deszcz, który utrudni marsz oddziałom wojska, pani Clark uśmiechnęła się powściągliwie. — To odgłos armat — wyjaśniła. Morgan miała wrażenie, że wszystka krew odpłynęła jej z głowy. — Są daleko — ciągnęła pani Clark. —To raczej wibracja niż dźwięk, prawda? Któż może wiedzieć, skąd dokładnie pochodzi i kto uczestriiczy w tym starciu... Nie wiadomo nawet, czy to nasze armaty, czy Francuzów