Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wachtę miał bosman. Spoglądał od czasu do czasu do sąsiedniej szalupy, gdzie leżał związany Manuelo. Był on już całkowicie spokojny, tylko od czasu do czasu drżał, szlochając, lub mruczał i mówił coś do siebie po cichu. Potem chyba zasnął, gdyż ucichł zupełnie. Przez całą noc bosman nie zauważył żadnego statku. Gdy nad ranem pierwszy brzask obudził Calluma, zobaczył, że bosman zbliża się do niego z dziwnym wyrazem twarzy. W pierwszej chwili pomyślał, że może coś dzieje się teraz z bosmanem, ale ten zauważył już, że kapitan nie śpi i pokazując palcem w stronę drugiej szalupy powiedział szeptem: - Chyba coś niedobrze z Manuelo. Callum podniósł się bez słowa i przeszedł do drugiej szalupy. Manuelo nie żył. Jeden rzut oka pozwolił mu na stwierdzenie przyczyny śmierci. Manuelo przegryzł sobie żyłę w zgięciu łokcia i umarł z upływu krwi. Nie mógł sobie poradzić ze śmiercią przyjaciela i przypadkowym zabójstwem kolegi. Wolał odejść. - Boże, kiedy to piekło się skończy? Ile może cierpieć człowiek? - pomyślał z rozpaczą kapitan, tak jak niedawno wykrzyczał to na głos Manuelo. - Tego już za dużo nawet dla mnie. Potem znalazł jakąś szmatę, zamoczył ją w morskiej wodzie i zmył ślady krwi z ręki Manuelo i z dna szalupy. - Nie mów nikomu, jak on umarł - powiedział do bosmana. - To tylko może ich załamać. Teraz już naprawdę niedługo. Mija już dziesięć dni od katastrofy, a jedenaście od ostatniego telegramu do armatora. Musieli już zrobić alarm, że nas nie ma. Poszukiwania albo już się zaczęły, albo zaczną lada chwila. To tylko kwestia czasu. Wytrzymaliśmy tyle, to wytrzymamy jeszcze trochę dłużej. - Wierzę ci - po prostu odpowiedział bosman. Ludzie patrzyli na kolejny pogrzeb bez emocji. Wypaliły się one w nich do końca. Gdy podnosili bezwładne ciało, żeby włożyć je do pomarańczowego worka, sfatygowane spodnie rozsypały się w strzępy. Zobaczyli, że Manuelo nie miał genitalii. Musiał stracić je w jakimś wypadku. - Jak on mógł mieć tyle dziewczyn? - zdziwił się ktoś, lecz zaraz umilkł. - To pewnie dlatego tyle o tym gadał - pomyślał tylko Callum, przypominając sobie też straszną wstydliwość Manuelo, gdy chodził na dziób szalupy się załatwiać. Po krótkiej modlitwie odmówionej znowu przez bosmana, Manuelo ruszył w swój ostatni rejs na dno Oceanu Indyjskiego. Marynarze pokładli się na ławkach. Nikt nic nie mówił. W duchu zastanawiali się, który z nich będzie następny. Pozostało ich tylko dziesięciu z dwudziestoosobowej załogi. Z tym, że pierwszy, który odszedł i to na własne życzenie, trzeci oficer, był bezpieczny w domu. Pozostali znaleźli grób na dnie oceanu. Ci, którzy żyli, nie chcieli podzielić ich losu, więc leżeli po cichu, cierpliwie czekając. Każdy wierzył, że jego ominie to najgorsze. Zdali sobie sprawę, że nie pomogą już żadne akty 76 rozpaczy. Trzeba było tylko czekać, zachowując jak najwięcej sił. Trwali więc w tępym odrętwieniu, żując tylko, co który miał pod ręką, żeby oszukać głód. Jedynie drugi oficer, który wziął dzienną obserwację, unosił się co jakiś czas i rozglądał uważnie dookoła. Po jakimś czasie zbliżył się do kapitana i usiadł obok niego na ławce. - Czyżbym znowu czegoś zapomniał i on chce mi to przypomnieć? - pomyślał, wracając myślami do rozmowy sprzed kilku dni, kapitan. Lecz drugi zaczął rozmowę zupełnie inaczej: - Powiedz, co zrobisz jako pierwsze, kiedy będziesz już w Londynie? - spytał. Callum spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale zaraz pomyślał, że tego chyba teraz najbardziej mu potrzeba. Właśnie normalnej rozmowy. Nagle zdał sobie sprawę, że od chwili wyjazdu z domu właściwie z nikim nie rozmawiał na prywatne tematy. Sprawy i kłopoty statkowe pochłonęły go tak mocno, że wszystko obracało się tylko wokół statku, jego bezpieczeństwa, a głównie stanu jego kadłuba. Całkowicie zabrakło miejsca na coś osobistego. I to właśnie wtedy, gdy tego życia osobistego tak bardzo mu było brak. Wyjechał przecież z domu bez żadnego w sumie wypoczynku i jak by tego było za mało, to ten statek zapewnił mu tylko kłopoty, napięcia i stresy. - Może gdybym więcej pomyślał o sobie. Gdybym miał coś dla siebie osobistego, to byłoby mi łatwiej. To wszystko zwaliło się na mnie tak nagle i chyba dlatego zbyt duży był to ciężar. Stąd kłopoty z pamięcią i koncentracją- pomyślał. - Właściwie to dobrze, że mnie o to zapytałeś - powiedział do drugiego. - Pierwsze, co zrobię, to muszę ożenić mojego syna. Gdyby nie ściągnęli mnie tak nagle na ten statek, to już byłoby po ślubie. Tak, to będzie pierwsza sprawa. Powiedziałem im, żeby brali ślub, nie oglądając się na mnie, ale oni woleli poczekać. Teraz, gdy wrócę do domu wcześniej niż myślałem, to trzeba to będzie znowu przyspieszyć. Po co mają tak długo czekać, jeśli chcą być naprawdę razem. - Ile on ma lat? - Jest o rok młodszy od ciebie. A w ogóle to fajny gość. Myślę, że by ci się spodobał. Może będziesz miał okazję go poznać, gdy trafisz do Londynu. - Czy jest podobny do ciebie? - Czy jest podobny do mnie? Tego właściwie nie wiem, chociaż niektórzy mówią, że tak, aleja tego nie widzę. Chociaż pod względem charakteru, poglądów i w ogóle sposobu bycia, to chyba tak, chyba rzeczywiście jest bardzo do mnie podobny. - To na pewno by mi się spodobał. - Tak myślisz? A co ty zrobisz, jak już stąd się wydostaniemy? Drugi oficer zaczął opowiadać o swojej żonie i dwojgu swoich dzieci oraz całej rodzinie. Callum słuchał z uśmiechem. Strasznie mu się to spodobało. Drugi żył swoją rodziną i tak wspaniale potrafił o niej opowiadać. Callum pomyślał, że sam właściwie jest podobny do niego. Rodzina stanowiła przecież dla niego tak wiele. Przypomniał sobie o trudnym okresie z Mary, który w końcu minął. Zanim się spostrzegł, opowiedział drugiemu historię swojego kryzysu małżeńskiego i spotkanie Ann. - Ale czy wrócisz teraz do Ann, czy do Mary? - spytał w końcu drugi. - Do Mary. Widzisz, to z Ann, to było naprawdę coś wspaniałego, ale to jednak była chwilowa fascynacja, której ulegliśmy oboje