Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Może niosą staremu pulque albo tortille od ciotuni. Nie ma księżyca, choć powinien się już pojawić. Senora Mayet, pielęgniarka, właśnie dala Fridzie trochę soku z marchewki. Frida się krztusi - nienawidzi tego soku, ale musi coś jeść. Pani Mayet porusza się cicho, wprawnymi rękami unosi głowę Fridy i lekko przyciska jej kubek do ust. Ostry śmiech na ulicy rozdziera ciemność, po czym następuje cisza, oleista i lepka niczym smoła. - No, Fridusiu - mówi Diego - wypij do dna. Nikt się nie odzywa. Senora Mayet nalega, by Frida wypiła sok i przechyla kubek tak, by płyn pociekł jej do ust. Wstaję i masuję siostrze kark. Zza okiennic dobiega szuranie stóp, które wkrótce cichnie. Ktoś idzie za swoimi sprawami. Zamknij oczy. Frida. Zamknij oczy. Już niedługo. Frida zamyka oczy i zasypia. W zeszłym tygodniu, pomimo zakazu doktora Farilla ze względu na bronchit, poszła na demonstrację komunistyczną. - Moje płuca są jak kamienie, Cristi, ostre kamienie, które wrzynają mi się w pierś! - To użyj rozumu, Frida, i nie idź! Ale i tak wgramoliła się na fotel inwalidzki. - To już nie potrwa długo, pelona. Wykrzywiła się do lustra i spróbowała wbić we włosy więdnącą czerwoną różę. Kwiat upadł na podłogę, roniąc po drodze luźne, 386 melancholijne płatki, przypominające krople krwi. Odwróciłam wzrok. - Nie mogę się uczesać, Cristi. - Cóż, ja ci nie pomogę. Nie musisz wychodzić. Odęła się. - Nie ma znaczenia, czy mnie uczeszesz, czy nie. I tak będzie padało. Właściwie już pada. I zawiązała chustkę na rozczochranych włosach, co wyglądało, jakby nad jej twarzą zawisła masa pajęczyn, okrytych białym płótnem. Popołudnie było paskudne, zimne i mokre; czułam się niczym kupka piasku owinięta w ociekające wodą prześcieradło. Ale Frida po prostu musiała iść. To miało być wielkie wydarzenie, występ obowiązkowy. Wszyscy powinni ujrzeć Fridę z uniesioną pięścią, krzyczącą: Americanos. Asasinos. Protestowaliśmy przeciw ko CIA, przeciwko temu, że CIA odsunęło od władzy Jacoba Arbenza - Arbenza, prezydenta Gwatemali, wybrańca ludu, który nie chciał służyć interesom kapitalistów. Tak przynajmniej twier dziła Frida, choć mnie wydawało się, że oboje z Diegiem często służyli interesom kapitalistów, zwłaszcza kiedy brali pieniądze od grubych ryb w Chicago i Nowym Jorku. W każdym razie Frida pojawiła się na demonstracji, wykrzykując hasła: "Precz z gringos! Jankesi, wynocha z Gwatemali! Mordercy! Rzeźnicy! ". Wyglądała jak wróbelek, krucha, znużona, blada, z wytrzeszczonymi oczami. Jej głos niósł się niewiele dalej niż końce chustki, ale przecież liczył się wizerunek, symbol. Zostało jej mało czasu, by umocnić legendę. Ludzie zachwycali się nią: "Cóż za solidarność! Waleczna Frida, całkiem jak Joanna dArc! Całkiem jak Benito Juśrez! Całkiem jak La Guera Rodriguez! ". Reporterzy lgnęli do niej niczym muchy do miodu. Już widziałam te nagłówki: FRIDA KAHLO MIMO CHOROBY SOLIDARYZUJE SIĘ Z MASAMI. Kto? La Guera Rodriguez? To była bohaterka wojny o niepod ległość z Hiszpanią. Nigdy pan o niej nie słyszał? W Meksyku zna ją każdy uczeń. Poszłyśmy więc zaprotestować, chociaż wolałam 387 . zostać w domu. To znaczy, wolałam, by Frida zestala w domu. Dlaczego? Bo ją kochałam. Bo umierała. Jeśli będzie mi pan przerywal, nigdy nie skończę tej historii, a bardzo bym chciala ją skończyć, panie doktorze, gdyż pragnę, aby pan wreszcie poszedł i dał mi święty spokój. Po powrocie padła na łóżko jak nieżywa i zaczęła błagać o demerol. Udałam, że nie słyszę. Szlochała histerycznie: "Demerol! Demerol! " - zupełnie jakby to było jedyne słowo, jakie umiała wymówić. Poszłam do łazienki umyć twarz. Wypad mnie wyczer pał. Kiedy wróciłam, Frida leżała na tóżku z laską w garści i tłukła nią powietrze. - Demerol! Nie miałam siły się sprzeciwić, ale wtrąciła się pani Mayet. - Nie - rzekła stanowczo. - Dałam jej lekarstwo podczas demonstracji. Żadnych więcej środków przeciwbólowych. Żad nych zastrzyków. Żadnych proszków. - Tak, senora Mayet - przytaknęłam. Ale gdy tylko wyszła z pokoju, zrobiłam Fridzie zastrzyk demerolu. Godzina 23.29. Isolda na palcach zagląda do pokoju. Wyrosła na młodą kobietę, szczupłą i wiotką niczym piórko. - Czy tia Fridita zje trochę rosołu? - Nie, kochanie, zasnęła pół godziny temu. - Pójdę i poczytam sobie. - Dobrze, idź. Jutro poczuje się lepiej. Pijak brnie ulicą, zawodząc Amapola. Gdzieś szczeka pies, tylko raz. Od strony La Rosity dobiega śmiech dwóch mężczyzn. Pielęg niarka wróciła i drzemie w kącie, a jej oddech przypomina podmuchy wiatru na pustyni. Diego wygładza prześcieradło Fridy i całuje ją w czoło. - Powinnaś się przespać - mówi do mnie. - Nie, Diego. Ty się prześpij, ja z nią posiedzę. Odsuwam firankę i patrzę w nocne niebo. Zza chmur lekko połyskuje zielonkawy księżyc. Za oknem tuli się para kochanków; 388 wyczuwam ich bardziej, niż widzę. Podejrzewam, że dziś dadzą początek nowemu życiu. Wtorek, 13 lipca 1954 roku. Północ. Wtorek trzynastego to dla nas pechowy dzień, doktorze, coś jak piątek trzynastego w waszym kraju. Frida pogwizduje niczym stary miech, ale wciąż śpi. Głowa Diega opada na jego podbródki - gąbczaste poduszeczki, wsparte na dziecinnej piersi. Wracam do okna i znów odsuwam firankę. Nie będę spać - nie, nie dzisiaj. Czekam na właściwy moment. Kuśtykając, przechodzi stary człowiek, ale nie podnosi oczu i nie napotyka mego wzroku. Zatopiony we własnych myślach, pozo staje nieświadomy, że wewnątrz domu, obok którego przechodzi, ktoś właśnie umiera. Odchodzę od okna i siadam w nogach łóżka. - Diego! Diego kiwa głową i cicho chrząka jak prosiak. - Diego, ona śpi. Możesz już iść. Podnosi powieki, jakby miał pod nimi sól. - Co? Czuję jego kwaśny oddech. - Wracaj do pracowni, jeśli chcesz. Ona śpi. Mrużąc oczy, Diego wpatruje się w zarys postaci Fridy. Jej ręka leży bezwładnie na kołdrze, pierś podnosi się i opada spazmatycznie