Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pitt nigdy jeszcze nie słyszał z ust Gunna tak poważnych słów. - To czarna prognoza - powiedział. - Bo wydaje mi się, że przekroczyliśmy już punkt krytyczny. - Nie dopuszczasz możliwości jakiegoś pozytywnego zwrotu? - Nie - odparł ponuro Gunn. - Zbyt długo nie zwracano w ogóle uwagi na katastrofalny stan wód morskich. Teraz jest już za późno. Pitt słuchał tego z pewnym zdziwieniem. Nie podejrzewał zastępcy szefa NUMA o tak wielkie zaangażowanie w tę sprawę. Sam zresztą nie był aż tak wielkim pesymistą. Owszem, oceany są chore, ale do ich zagłady raczej jeszcze daleko. - Zostawmy to na razie, Rudi, i przejdźmy do konkretów. Admirał nie spodziewa się chyba po nas, że za jednym zamachem zbawimy cały świat? - Chyba nie... Gdyby wiedzieli, jak bardzo mylą się co do planów i oczekiwań admirała, z pewnością sterroryzowaliby pilota i kazaliby mu lecieć z powrotem do Kairu. Na płycie lotniska towarzystwa naftowego na peryferiach Port Harcourt nie zabawili długo. Przesiedli się do helikoptera i polecieli nad Zatokę Gwinejską. Czterdzieści minut później maszyna zawisła nad Sounderem, statkiem badawczym NUMA, który Pitt i Giordino dobrze już znali z trzech poprzednich ekspedycji. Zbudowany kosztem osiemdziesięciu milionów dolarów, studwudziestometrowy statek był wyposażony w najnowocześniejsze sejsmografy, sonary i batymetry. Śmigłowiec wylądował na rufie statku, na swoim stałym miejscu za nadbudówką. Pitt wyskoczył na pokład pierwszy, za nim Gunn. Ostatni wygrzebał się z helikoptera Giordino. Stawiał kroki ciężko i ospale, ziewając przy tym bezwstydnie. Nie zmniejszyło to serdeczności powitania; na pokładzie czekało paru starych znajomych z załogi statku i z personelu naukowego. Pitt czuł się tu jak u siebie. Szybko wspiął się po drabince do awaryjnych drzwi głównego laboratorium. Przeszedł przez zastawione gęsto aparaturą pomieszczenie robocze i znalazł się w sali konferencyjnej. Jak na statek badawczy, wnętrze było przytulne i komfortowe. Na środku stał długi mahoniowy stół, wokół niego wygodne skórzane fotele. Przed dużym ekranem, odwrócony tyłem do Pitta, stał czarnoskóry mężczyzna. Wydawał się całkowicie zajęty studiowaniem wyświetlonego na ekranie diagramu. Był co najmniej dwadzieścia lat starszy od Pitta i znacznie od niego wyższy; mógł mieć nawet ponad dwa metry. Sposób poruszania się zdradzał byłego koszykarza. Uwaga Pitta i jego dwóch przyjaciół skupiła się jednak na kimś innym. Za stołem siedział niski, niepozorny, a jednak od razu wzbudzający szacunek mężczyzna z wielkim cygarem w kąciku ust. Wąski owal twarzy, zimne i władcze niebieskie oczy, siwiejący rudy jeżyk na głowie i krótko przystrzyżona broda dawały mu wygląd emerytowanego admirała. Był nim w istocie; granatowa marynarka ze złotymi kotwicami na kieszeni nie pozostawiała co do tego żadnych wątpliwości. Admirał James Sandecker, mózg i sternik Agencji Badań Morskich i Podwodnych, uśmiechnął się szeroko, wstał i ruszył z otwartymi ramionami w kierunku przybyłych. - Dirk! Al! - przywitał ich z wyrazem zdziwienia na twarzy, jakby nie spodziewał się ich wizyty. - Gratuluję odkrycia legendarnej barki faraona. Świetna robota. Dopiero teraz dostrzegł Gunna i skinął mu głową. - Widzę, Rudi, że udało ci się ich aresztować bez trudności. - Jagnięta same przyszły pod nóż - Gunn uśmiechnął się krzywo. Pitt spojrzał na niego surowo, potem zwrócił się do Sandeckera: - Wezwał pan nas znad Nilu w strasznym pośpiechu. Dlaczego? Sandecker udał obrażonego. - Cóż to, nie powiecie już nawet: "miło nam pana zobaczyć" albo przynajmniej "cześć"? Nikt się nie wita ze starym szefem, który odwołał kolację z piękną dziewczyną i leciał tu sześć tysięcy mil tylko po to, by pogratulować wam wielkiego wyczynu! - Jeśli tylko o to chodzi - zaczął Giordino, który zdążył już rozsiąść się wygodnie w fotelu - dlaczego nic nie słyszę o jakiejś podwyżce, nagrodzie, albo przynajmniej o dwutygodniowym płatnym urlopie ekstra? Już dawno nie byłem na Broadwayu. - Na to też przyjdzie pora. Na razie pojedziecie na małą wycieczkę po rzece Niger. - Znów rzeka? - mruknął niechętnie Giordino. - No trudno. Ale starych wraków nie będę więcej szukał! - Nie będzie wraków - zapewnił Sandecker. - A co będzie? - spytał poważnie Pitt. - I kiedy ruszamy na tę wycieczkę? - dorzucił Giordino. - Jutro o świcie. Ale może wszystko po kolei... Sandecker wskazał wzrokiem wysokiego Murzyna przed ekranem. - Pozwólcie, że przedstawię wam doktora Darcy Chapmana; jest naczelnym toksykologiem w Laboratorium Morskim Goodwina w Laguna Beach. - Miło mi panów poznać - odezwał się Chapman głosem jak ze studni. - Jestem pod wrażeniem waszych wspaniałych dokonań. - Założyłbym się, że grał pan kiedyś w "Denver Nuggetts" - mruknął Gunn, odchylając silnie głowę do tyłu, by móc popatrzeć mu w oczy. - Tak, dopóki kolana mi nie wysiadły - uśmiechnął się Chapman. - Ale dzięki temu szybko wróciłem na studia i zrobiłem doktorat z biologii. Gunn i Pitt uścisnęli jego dłoń. Senny wciąż Giordino pomachał tylko ręką, nie wstając z fotela. Sandecker tymczasem zamawiał już przez telefon obiad dla wszystkich. - Zdążymy jeszcze pogadać - wyjaśnił, odkładając słuchawkę. - Do jutra daleko. - Coś mi się zdaje - rzekł Pitt z namysłem - że pakuje pan nas w jakąś śmierdzącą robotę. - To prawda, ta robota rzeczywiście może być śmierdząca - odparł Sandecker i skinął na Chapmana. Biolog podszedł do dużej mapy, wiszącej na ścianie. Wiła się na niej meandrami niebieska wstęga rzeki. - Niger - zaczął - po Nilu i Kongo trzecia co do długości rzeka Afryki