Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Sternik wrócił do rudla, a kapitan do maszyn, pomimo zwiększonej szybkości Groza posuwała się cicho. Ani razu nie doznałem wstrząśnień, nieuniknionych przy systemie walców. Stąd wnioskowałem, że zastosowano tutaj system kołowy, lecz przypuszczeń moich stwierdzić nie mogłem. Płynęliśmy ciągle w kierunku północno-wschodnim, t. j. ku Buffalo. Nie wątpiłem, że staniemy tam przed nocą. – Jakże jednak kapitan mógł się odważyć na obranie tej drogi?… Czyżby miał zamiar stanąć na kotwicy w porcie tak ludnym, wśród tylu statków rybackich i handlowych?… Wypłynąć z Erie nie może, ponieważ wodospady Niagary zagrodzą mu drogę… A może oczekuje nadejścia nocy, ażeby zbliżyć się do brzegu i przekształcić statek na samochód?… Jeżeli podczas wylądowywania na ziemię nie uda mi się wymknąć niepostrzeżenie, wszelka nadzieja na odzyskanie swobody będzie stracona!… Wprawdzie zostając przy boku Króla Przestrzeni mogę zbadać, gdzie się ten dziwny człowiek ukrywa tak umiejętnie, że dotąd żadne oko wyśledzić go nie zdołało! Lecz kto wie, czy on już nie wydał na mnie wyroku śmierci?… Może czeka tylko chwili odpowiedniej?… Wschodnią część jeziora znałem doskonale, przed trzema laty bowiem z powodu ważnej sprawy spędziłem czas dłuższy w stanie New-York, między Albany i Buffalo. Wtedy zwiedziłem dokładnie wodospady, główne wyspy, leżące między Buffalo i Niagara-Falls, potem wyspę Navy i wyspę Goat-Island, która dzieli wodospad amerykański od kanadyjskiego. Gdyby się więc nadarzyła sposobność do ucieczki znalazłbym się w okolicy znajomej. Czy jednak istotnie pragnąłbym z takiej sposobności skorzystać?. Ileż tajemnic niezbadanych przykuwa mnie do statku, na który los pomyślny – może nieprzyjazny – los wczoraj mnie rzucił. Zresztą niema co nawet i myśleć o brzegach Niagary – przecież tam popłynąć nie możemy! Łamałem sobie głowę, dlaczego napisał do mnie ten list grożący i dlaczego śledził mnie w Waszyngtonie… W ogóle, co go obchodziła sprawa Great-Eyry?… Za pomocą kanałów podziemnych mógł się dostać na jezioro Kirdallskie, lecz nawet przy pomocy tak niezwykłego przyrządu, jak Groza, nie zdoła przebyć czwartego pierścienia skał na Great-Eyry!… Od czasu do czasu na dalekim horyzoncie widywaliśmy jakieś statki lecz te nas mijały, nie spostrzegając Grozy, którą trudno było zauważyć. Tymczasem w oddali zaczęły się już zarysowywać wzgórza, tworząc na krańcu jeziora rodzaj lejka, przez który Erie wlewa swe wody do koryta Niagary. Na prawo łagodne zagłębienia urozmaicały wybrzeże. Tu i owdzie sterczały grupy drzew. Z dala dostrzegałem statki rybackie i handlowe, szalupy i parowce, ku niebu wznosiły się słupy dymów, poruszane lekkim wietrzykiem. Ciekawość moja doszła do najwyższego punktu natężenia. Cóż zamyśla kapitan posuwając się w najlepsze, drogą ku Buffalo?… Ciągle oczekiwałem jakiegoś sygnału do odwrotu albo do zanurzenia się w głębiny Erie!… Nagle sternik, nie spuszczający oczu z północo-wschodu, skinął na swego towarzysza. Ten zeszedł natychmiast do maszyn Za chwilę na pokładzie ukazał się kapitan, podszedł do sternika i zaczął z nim rozmowę po cichu. Sternik wskazywał mu ręką dwa ciemne punkty w kierunku Buffalo, odległe mniej więcej na 5-6 mil. Kapitan przyglądał się im uważnie, poczem ruszył ramionami i usiadł przy rudlu nie zmieniając bynajmniej kierunku drogi. W kwadrans później rozpoznałem dwa słupy dymu, zarysowujące się na północno- wschodniej stronie horyzontu. Zbliżały się ku nam z szybkością ogromną. Nagle przyszło mi na myśl, że są to prawdopodobnie, parowce, o których wspominał pan Wells i którym powierzono ścisły nadzór nad jeziorem. Zbudowane według najnowszego systemu mogły przebyć dwadzieścia siedem mil na godzinę. Szybkość ich jednak nie dorównywała szybkości Grozy, która przytem, w razie niebezpieczeństwa mogła się przekształcić na statek podwodny i ujść przed pogonią. Parowce spostrzegłszy Grozę pędziły ku niej o ile mogły najszybcej. Widocznem było, że chcą ją wziąć we dwa ognie, odciąć od Buffalo i wepchnąć w ten kąt jeziora, skąd niema innego wyjścia prócz Niagary. Nie wątpiłem już, że parowce te wysłał pan Wells. Kapitan zasiadł przy rudlu, jeden z załogi zeszedł na dół, a drugi stał na przodzie statku. Na mnie nikt nie zwracał uwagi. Głęboko wzruszony i podniecony nie spuszczałem oka z parowców, odległość między nami zmniejszyła się do 2 mil. Na twarzy Króla Przestrzeni malowała się wzgarda najwyższa. Wiedział, że nie grozi mu nic… Każdej chwili mógł statek swój zanurzyć w głębiny, gdzie go kule armatnie nie dosięgną. Upłynęło jeszcze dziesięć minut