Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Skoro już lecicie, potrzebujecie jedzenia i wody - zauważyła. - Może ja się tym zajmę, Charlie. Chodź, Duncan, należy ci się szklaneczka. - Przygotuj ją na powitanie w Asz Szargaz, Gen. - Dobrze, nie zapomnę, ale dostaniesz też teraz. Nie będziesz prowadził helikoptera, a na pewno potrzebujesz drinka. Ja też. Podeszła do urzędnika imigracyjnego i poprosiła o pozwolenie na kupno kanapek i zatelefonowanie. - Za chwilę wracam, Charlie. NcIver wszedł za żoną do holu hotelowego i poszedł prosto do toalety. Poczuł się bardzo źle. Po pewnym czasie odzyskał nieco siły i mógł wyjść. Genny odwieszała właśnie słuchawkę. - Kanapki będą za chwilę, twój drink przygotowany. Zamówiłam dla ciebie rozmowę z Andym. Zaprowadziła go na elegancki taras barowy. Trzy lodowate perriery z cytryną, podwójna whisky bez lodu, tak, jak lubił. Pierwszego perriera wypił duszkiem. - Mój Boże, potrzebowałem tego... - Zerknął łakomie na whisky, ale jej nie tknął. Z namysłem pił drugą szklankę perriera. Spojrzał na Genny. - Gen, chyba chciałbym, żebyś poleciała z nami. Zaczęła mieć się na baczności. - Dziękuję, Duncan - odpowiedziała. - Chciałabym. Tak, zrobię to. Zmarszczki na jego twarzy wystąpiły wyraźniej. - I tak byś to zrobiła, prawda? Nieznacznie wzruszyła ramionami. Spojrzała na whisky. - Przecież nie pilotujesz, Duncan; whisky dobrze by ci zrobiła, pomogła. - Zauważyłaś, co? - Tylko to, że jesteś zmęczony. Bardziej niż kiedykolwiek. Spisałeś się wspaniale, zrobiłeś coś pierwszo- 585 rzędnego i powinieneś odpocząć. Czy... czy brałeś swoje pastylki, i w ogóle to wszystko? - Och, tak, myślę, że niedługo mi się skończą. Nie ma problemu, ale parę razy czułem się parszywie. - Widząc jej zaniepokojenie, dodał: - Teraz czuję się znakomicie, Gen. Świetnie. Wiedziała, że dalsza indagacja nie ma sensu. Teraz, gdy została już zaproszona, mogła się trochę odprężyć. Obserwowała męża uważnie, od chwili gdy wylądował. Martwiła się coraz bardziej. Oprócz kanapek zamówiła aspirynę. W torebce przyniosła pastylki kodeinowe, ve-ganin, i zestaw pierwszej pomocy, który dostała od doktora Nutta. - Jak się czułeś, mogąc znowu latać? Ale tak naprawdę? - Z Teheranu do Kowissu poszło świetnie, ale dalej już trochę gorzej. Ostatni etap był wręcz fatalny. Wspomnienie myśliwców i tego, że tyle razy byli o włos od nieszczęścia, wytrąciło go z równowagi. Nie myśl o tym, nakazał sobie. To już minęło. Whirlwind też się kończy. Erikki i Azadeh są bezpieczni. Ale co z Dubois i Fowlerem, co się, do cholery, z nimi stało? A Tom? Udusiłbym tego biednego sukinsyna. - W porządku, Duncan? - Och, tak, to tylko zmęczenie. Parotygodniowe. - Co z Tomem? Co powiesz Andy'emu? - Właśnie o nim myślałem. Andy'emu muszę powiedzieć prawdę. - To jedyne, co nie wyszło w Operacji, prawda? - On... on już sam za siebie odpowiada, Gen. Może uda mu się zabrać Szahrazad i uciec? Jeśli go złapią... Musimy czekać i nie tracić nadziei. Nie Jeśli", ale „kiedy", pomyślał. Dotknął ramienia żony. Cieszył się, że jest obok niej; nie chciał jej jeszcze bardziej martwić. To wszystko musi być dla niej okropne. Myśli, że umrę. - Proszę wybaczyć, sahib. Memsahib, pani zamówienie zostało zaniesione do helikoptera - powiedział kelner. 586 NcIver wręczył mu kartę kredytową. Kelner odszedł. - O, właśnie, a co z twoim rachunkiem hotelowym? I Charliego? Musimy się tym zająć. - Zatelefonowałam w tej sprawie do pana Hughes, kiedy byłeś w toalecie - poinformowała. - Poprosiłam, żeby zajął się naszymi rachunkami i wysłał bagaże, gdybym nie zadzwoniła w ciągu godziny. Mam torebkę, paszport i... Dlaczego się śmiejesz? - Nic, nic, Gen. - Zrobiłam to na wypadek, gdybyś sam mnie poprosił. Myślałam... - Spojrzała na bąbelki w swojej szklance. Znów lekko wzruszyła ramionami, przeniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się radośnie. - Tak się cieszę, Duncan, że o to poprosiłeś, dziękuję. ASZ SZARGAZ - NA PRZEDMIEŚCIACH, 18:01. Gavallan wysiadł z samochodu i wbiegł żwawo po schodach prowadzących do otoczonej wysokim murem willi w stylu marokańskim. - Pan Gavallan! - Dzień dobry, pani Newbury! - Zmienił kierunek, żeby podejść do kobiety, która klęcząc sadziła koło podjazdu jakieś rośliny. - Ma pani wspaniały ogród. - Dziękuję. To dobra zabawa i utrzymuje mnie w formie - odparła. Angela Newbury była wysoka, trzydziestoparoletnia. Mówiła z arystokratycznym akcentem. - Roger czeka na pana w .naszym punkcie widokowym. - Wierzchem dłoni w rękawiczce otarła pot z czoła, zostawiając brudny ślad. - Jak idzie? - Wspaniale. - Opowiedział jej, pomijając wiadomość o Locharcie. - Jak dotąd, dziewięć z dziesięciu. - Och, super, co za ulga! Gratulacje; my wszyscy tak się martwiliśmy. Świetnie, ale, na Boga, niech pan nie mówi Rogerowi, że pytałam. On uważa, że to wielka tajemnica! Odwzajemnił uśmiech i ruszył wzdłuż ściany domu przez piękny ogród. Punkt widokowy był kępą drzew ozdobioną kwietnikami. Stały tam krzesła, stoliczki, 587 przenośny barek i telefon. Gavallan dostrzegł ponure spojrzenie Newbury'ego. - O co chodzi? - O ciebie. O Whirlwind. Powiedziałem jasno, że to kiepski pomysł. Jaka jest teraz sytuacja? - Właśnie dowiedziałem się, że dwie maszyny z Ko-wissu dotarły do Kuwejtu i dostały bez kłopotu zezwolenie na start do Bahrajnu. To daje już dziewięć z dziesięciu, jeśli liczyć helikopter Erikkiego w Tebrizie. Dubois i Fowler jeszcze się nie zgłosili, ale nie tracimy nadziei. Na czym polega problem, Roger? - W całej zatoce panuje piekło. Teheran wyje, żeby was wymordować, a wszystkie nasze biura ogłosiły gotowość bojową