Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jeśli będziecie nalegać, zrozu- miem, że jesteście płatnymi najemnikami Imperium, a wasze bry- gady mają na celu tylko wyławianie niezadowolonych obywateli, zbieranie ich razem i rzucanie pod gąsienice czołgów. Proste, wy- godne i żadnych kłopotów z sądownictwem. Chyba udało mi się zrobić na nich wrażenie. Już miały rozlec się gniewne okrzyki, ale Dariana szybko podniosła rękę i w bunkrze zapanowała grobowa cisza. Trójka jej współtowarzyszy wstrzy- mała oddech. - To, co mówisz, jest dość interesujące - powiedziała Dariana powoli, chyba nawet trochę złowieszczo. - Ale tak się składa, że nie mam zamiaru omawiać z tobą spraw mojej brygady... - Nawet jeśli jestem „swój"? - zapytałem z naciskiem. - Przecież właściwie nic mi nie powiedziałeś! - klasnęła w ręce. „Nie powiedziałeś..." Dobry Boże, czy to przedszkole, czy or- ganizacja podziemna? - Co z moim żołnierzem? - zapytałem szybko. - Odpowiadam za nich. To prości chłopcy, nie są winni przestępstw wojennych i po ludzku traktowali jeńców na Sylwanii... - Co z twoim żołnierzem? - zmrużyła oczy Dariana. - Myślę, że nie powinieneś zadawać takich pytań. Zdarzył mu się nieszczęśli- wy wypadek. - Taak... - powiedziałem półgłosem. - Więc wszystkie rozmo- wy o konwencjach to był zwykły podstęp? Wszystkie te piękne hasła, że nikt nie może być torturowany, że wobec nikogo nie za- stosujecie przemocy? Że nie jesteście imperialnymi łajdakami? Czterech moich „rozmówców" uśmiechnęło się tajemniczo. - Dariana, może mu jednak pokażemy? - odezwał się Kriwo- szejew. - Mys'lę, że to pouczający widok, dzięki któremu pozbę- dzie się złudzeń. - A więc żeby pozbawić cię złudzeń, dam ci do przeczytania ten oto list, który otrzymałam... z centrali. - Zręcznie wyjęła z grubej teczki kartkę papieru. Na błękitnym tle widać było równe czarne rzędy liter: W odpowiedzi na wasze zapytanie nr (.wymazano) z dnia (wy- mazano) oświadczamy: wspomniany Fatiejew, Rusłan Juriewicz, ¦ numer imperialny (tu umieszczony mój numer) w kadrach zarzą- du wywiadu zewnętrznego nie figuruje i nigdy nie figurował. Ra- dzimy odesłać wyżej wspomnianego Fatiejewa R.J. w celu dal- szego dochodzenia do (wymazane). Niedbale rzuciłem kartkę na biurko. - Myśli pani, że tak od razu wszystko pani powiedzą? - Mnie by powiedzieli - powiedziała z naciskiem Dariana. - Zdarzały się już sytuacje, gdy braliśmy do niewoli naszych towa- rzyszy, działających pod przykrywką. Centrala zawsze udzielała dokładnych informacji, niczego nie ukrywając. A z tobą, dzielny kapralu, nie wyszło. Nie jesteś żadnym szpiegiem, lecz zwykłym zdrajcą. Zdumiewające, jak Dalia mogła się tobą interesować! Ona jest prawdziwą bohaterką, podczas gdy ty... Ta niezwykle interesująca dyskusja została niespodziewanie przerwana w bardzo prozaiczny sposób. Zaterkotał komunikator i Dariana chwyciła słuchawkę. - Dark. Co? Kto? Jakim cudem? Co przedsięwzięliście? Tak, zaraz tam będziemy. Ty - odwróciła się do mnie - wracasz do swoich. Ale myślę, że nie na długo. Radość chłopców z mojego szczęśliwego powrotu szybko zga- sła - wystarczyło im powiedzieć, że już nigdy nie zobaczymy Pro- chazki. W dodatku wkrótce przyszły po mnie draby z ochrony Dariany. Bez zbędnych komentarzy wykręcili mi ręce za plecy i powlekli w głąb lasu. Ochroniarze sapali ze złości, ale na propozycję naj- ostrożniejszego z nich, żeby skuć mi nogi, odpowiedzieli wzgar- dliwym burczeniem. Uznali, że to nie ma sensu i skoro mogę, to lepiej, żebym szedł o własnych siłach. I tak nigdzie nie ucieknę. Stąd jeszcze nikt nie uciekł. Nie powiem, żeby te słowa obudziły we mnie gorące pragnienie oddania życia za ukochanego monarchę. Od osłoniętych darnią bunkrów i schronów w stronę zarośli pro- wadziła szeroka wydeptana ścieżka. Często z niej widać korzysta- no, gałęzie na obrzeżach były połamane. Później ścieżka przeszła w wąski rów pomiędzy dwoma wzgórzami. Przed sobą, na pokry- tym bujną roślinnością zboczu, dostrzegłem szary, betonowy łuk wejścia do podziemi. Znowu bunkier? Z ciemności doleciał znajomy zapach i w jednej chwili wszyst- ko zrozumiałem. Powinienem był uciec w tej właśnie chwili, ale nie zdecydowałem się, a potem było już za późno. Chyba po pro- stu ciągle nie docierało do mnie, że ludzie mogą być zdolni do czegoś takiego. Weszliśmy do środka. Od wejścia w głąb bunkra ciągnęła się wąska dróżka, wyłożona plastikowymi płytami. Wewnątrz było coś w rodzaju jaskini czy obszernej kawerny. Sklepienie wzmoc- niono łukowatymi kratownicami, odległy koniec jaskini ginął w półmroku. Światła ciągnęły się w głąb na setki metrów. Na dole, jakieś pięć metrów pod nami, coś pluskało i bulgotało, ohydnie syczało i paskudnie ciamkało. Znajomy odór strumienia śluzu znów uderzył mnie w nozdrza. Zmusiłem się, żeby spojrzeć w dół i... omal nie zwymiotowałem. Co się ze mną dzieje, przecież nie jestem egzaltowaną panienką! - Przyprowadźcie go tutaj! - usłyszałem ostry głos Dariany. Stali z przodu, zbici w ciasną grupkę pod osłoniętą siatką lam- pą. Dariana Dark, Kriwoszejew i ta dwójka, którą ochrzciłem „ty- grysem" i „tygrysicą". Był jeszcze ktoś, kogo początkowo nie po- znałem