Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Po zakończonych spotkaniach wieczorem „Betty Raye” wyładowana po brzegi tanim trunkiem i formaldehydem po okazyjnej cenie ruszyła w rejs powrotny, zmierzając ku hangarowi, skąd wypłynęła. Po drodze grano w karty, a Seymour Gravel ssał swoje śmierdzące cygaro. – Beze mnie – powiedział i rzucił karty, narzekając na niefortunne dla niego rozdanie. Zaczął się rozglądać za zapałkami. Noc była gorąca, a reszta towarzystwa pogrążona w zaciętej grze w pokera. – Jeśli zamierzasz palić tego śmierdziela – odezwał się Hamm do Seymoura, to idź z tym na rufę. Seymour kołyszącym się krokiem wycofał się na wskazane pozycje i dalej przeszukiwał swoje kieszenie, usiłując znaleźć zapałki. – Ej, Wendell – zawołał – rzuć mi na chwilę swoją zapalniczkę. Wendell, namyślając się głęboko, czy przebić Hamma, sięgnął do kieszonki na piersiach i rzucił za siebie swoją ciężką zapalniczkę. Kiedy przelatywała w powietrzu, jej wieczko się odemknęło, a lądując na jednej ze skrzyń, uderzyła akurat kółkiem, które potarte w ten sposób wykrzesało snop iskier. Gdyby ktoś chciał świadomie uzyskać taki efekt, mogłoby mu się nie udać, choćby tysiąc lat próbował. Iskra z zapalniczki padła na źdźbło słomy, w którą owinięte były butelki z alkoholem, co wywołało natychmiastowy ogień. Żaden z mężczyzn nie wiedział, że faktyczny właściciel łodzi, pan Anthony Leo, zdobył pewną ilość kradzionego dynamitu, którego zamierzał użyć w przyszłości jako argumentu w dyskusji o interesach. Ukrył go w sekretnym schowku usytuowanym na dolnym pokładzie „Betty Raye”. Galony łatwopalnego formaldehydu, skrzynie z wysokoprocentowym alkoholem, do tego ładunek dynamitu na dnie – okazał się mieszanką wybuchową. Dwaj mężczyźni, którzy tego wieczoru wybrali się na ryby, zeznali, że zobaczyli ogromną kometę, jak zwalała się na ziemię. Mówili, że rozdarła linię horyzontu i walnęła gdzieś w górze rzeki. Mylili się jednak. To, co widzieli tamtej nocy, to nie była kometa, tylko łódź, która wyleciała w powietrze wraz z Hammem i jego kompanami. Po stronie strat tego wydarzenia należało odnotować koniec błyskotliwej kariery politycznej Hamma Sparksa. Po stronie zysków – spełniło się marzenie Hamma: zawsze chciał zajść wysoko. I jak to zwykle bywa, miał też wokół siebie swoich towarzyszy. Później okazało się, że jeden z nich nie był owego wieczoru na pokładzie łodzi. Cecil Figgs nie stawił się wówczas o oznaczonej porze, kiedy mieli już odpływać. Odbili od brzegu bez niego, co wyszło mu tylko na dobre. Nieźle się wtedy bawił. Kluczyki od samochodu zostawił u Rodneya, pomyślał sobie, że zdąży jeszcze wrócić do domu samolotem. Po dwóch dniach obudził się z ciężkim kacem w zapchlonym hoteliku w Dzielnicy Francuskiej. Jego młody towarzysz odjechał, ale zostawił wiadomość: Drogi Ramónie! Dziękuję Ci za mile spędzony czas. Zadzwoń do mnie, kiedy znów zawitasz do tego miasta. Z wyrazami miłości, Todd Cecil zawsze używał pseudonimu Ramón Navarro, gdy wyjeżdżał z domu. Kiedy uprzytomnił sobie, że to już wtorek i że nie zabrał matki do okulisty, owładnęło nim poczucie wielkiej winy. Chciał do niej natychmiast zadzwonić, ale poranna kawa miała pierwszeństwo. Cecil ubrał się i wyszedł do najbliższej kawiarni, gdzie zaczął się zastanawiać, co powie mamie, która na pewno będzie bardzo niezadowolona. Zanim upił pierwszy łyk kawy, wziął do ręki zostawiony na stoliku egzemplarz „Times-Picayune”. Rzucił okiem na pierwszą stronę i omal nie zemdlał. HAMM SPARKS I CZTEREJ POZOSTALI MĘŻCZYŹNI PRAWDOPODOBNIE NIE ŻYJĄ Pod zdjęciem przedstawiającym pięciu mężczyzn, w tym i jego, zamieszczona była notatka, która informowała, że zdaniem policji zaginieni zostali prawdopodobnie zamordowani przez profesjonalnych zabójców. Obecnie trwają przesłuchania kilku osób mających powiązania z chicagowską mafią. Resztki włosów zjeżyły się na głowie Cecila. Nie miał pojęcia, co się mogło stać. Gdy tylko otrząsnął się po szoku wywołanym straszną wiadomością, w pierwszym odruchu chciał zadzwonić do matki. Po chwili jednak pomyślał, że jeżeli ktoś zamierzał ich zabić, to dowiedziawszy się, że on pozostał przy życiu, będzie chciał go zgładzić. Owładnięty paniką usiłował wymyślić jakiś plan działania na najbliższą przyszłość. Kiedy tak siedział nad wystygłą kawą, dumając nad przyszłością i niechybnie grożącą mu śmiercią, nagle jak błyskawica przeleciała mu myśl. Zaraz, zaraz, pomyślał. W całej tej tragedii migotało światełko w oddali, mogące mu przynieść ocalenie. Wedle wszelkich domniemywań i litery prawa pozostawał martwy. Był zatem wolny, po raz pierwszy w życiu. Mógł więc być tym, kim w rzeczywistości był. Nie musiałby już prowadzić podwójnego życia, zawsze oglądać się przez ramię, czy ktoś nie widzi, umierać ze strachu, że zostanie zdemaskowany, zasmuci matkę i zhańbi dobre imię rodziny. Dla tego warto było umrzeć. Koszt takiego wyzwolenia wprawdzie był wysoki, ale wart poniesienia. W końcu ów człowiek, z którym Hamm spotykał się potajemnie w Nowym Orleanie, nie pisnął ani słowa. Nie mógł sobie pozwolić na uwikłanie w jakiś grubszy skandal. Pan Anthony Leo z St. Louis zastanawiał się, co się stało z łodzią i składowanym tam dynamitem, ale z pewnością w jego sytuacji nie mógł wychylić się z żadnym pytaniem. Jego ciekawość przez lata całe pozostawała więc niezaspokojona. Nie odezwał się też człowiek, który sprzedał Rodneyowi nielegalnie pędzony rum kubański, podobnie ten, który sprzedał Cecilowi kradziony formaldehyd. Cecil oczywiście również milczał. Prawdę mówiąc, Cecila już nie było. Od tego dnia bowiem jedynie on wiedział, że zaginiony Cecil Figgs z Missouri odrodził się pod postacią panny Anity „Boom Boom” De Thomas, głównej atrakcji nowoorleańskiego klubu My Oh My