Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Do opowieści tej za każdym razem przybywały nowe i piękne szczegóły; wykończał ją artystycznie autor i podniósł do znaczenia Mimodramatu. Pierwsza wersja, którą żonie w ucho włożył, tak była różną od ostatniej, iż historykowi prawdziwy zaszczyt przynosiła. Gdy w pięć dni potem przyjechał pan Filemon Kaczor, zwany „Komornikiem”, o którym zaraz szerzej powiemy, w progu go zaczepił Czemeryński: — A słyszałeśże ty o mojej awanturze z tym samozwańcem Strukczaszycem na weselu u Podkomorzego? Nie? To ci powiem. Wystaw sobie, rzecz była widać ukartowana: chciano nas, upoiwszy, zbliżyć i zmusić do podania sobie rąk. Ja to wszystko anticipative119 przewidziałem, przeczułem, zbrojny byłem. Wiedziałem, że mnie nie pożyją120. Cóż się dzieje? Gdy już pocula mnogie wychylono, gdy w czuprynach szumi, pchają mnie, powiadam ci, umyślnie na ciasne przejście, kędy się minąć nie było można. Miałem się na baczności. Jedną razą, widzę — idzie ów drągal, ręce w kieszeniach, podpiły mocno, głowa do góry zadarta, wprost na mnie. Zważ, że nam wszystkim wprzód subversive121 szable poodejmowano, bo, tak jak mnie żywym widzisz, natychmiast bym za szyję moją dobrodziejkę122 chwycił. Stanąłem jak mur. Ten stanął też. On na mnie patrzy, ja na niego; podniósł ramiona, ja też. Ludzie nas otaczają — co tu będzie? — Proszę, proszę! — wtrącił Kaczor. — Ale, nie przeszkadzaj bo! — ofuknął Czemeryński. — Słuchaj! Na czym stanąłem? A — jak mur stoję. Widzę, pobladł antagonista, chwieje się, i widzę, jak mu z boku animuszu dodają. Dłużej to trwać nie mogło, odezwać się nie chciałem. Słowo za słowo, byłaby powstała uwłaczająca godności mej burda. Więc, panie dobrodzieju, co ja robię? Co myślisz! — A, dalipan, nie wiem! — odezwał się Kaczor. — Widzisz? Politykiem nie jesteś — kończył sędzia. — Prychnąłem, ale gdybyś był słyszał, jak prychnąłem, co było w tym prychu! Żadne słowo tego nie wyrazi. Była w nim pogarda, lekceważenie, oburzenie, duma, groźba. A wiesz — ten szerepetka, nie mogąc się zdobyć na odpowiedź inną — odprychnął. Ale jak odprychnął? Nędznie, bo to było naśladowanie małpie, słabe, nikczemne! Jak buchną śmiechem wszyscy! Wtem Podkomorzy widząc, że nie przelewki i że ja mogę wpaść na nowy jaki pomysł, pochwycił mnie na bok, uprowadzając. Dopiero widzieć trzeba było, jak ta nędzna, ordynaryjna figura, krokiem tchórzliwym, oscylującym123, niepewnym poczęła cofać się i z placu uchodzić; trzeba było widzieć, jakim wzrokiem piorunującym ścigałem zuchwalca. Nie! Powiadam ci, admirowali mnie wszyscy, winszowali mi, nie mogli się nacieszyć. Strukczaszyc poszedł jak zmyty. Jedno prychnięcie! Tak! Podajemy tę wersję skróconą nieco, aby dać wyobrażenie: jak sobie ową przygodę wykładał pan Czemeryński. Komornik Filemon Kaczor, był to biedny człeczyna, który w istocie dawniej zajmował się pomiarami, później, mało co grosza uciuławszy, nabył lichą wioszczynę w błocie, a miał to nieszczęście, że się we własnej praczce, ładnej dziewczynie, zakochał — i ożenił. Następnie pomnożyła się rodzina; żona z owej ładnej, świeżej dziewoi stała się otyłą babusią; bieda zawitała do ekwnu i pan Filemon Kaczor, nie mając tak dalece co mierzyć, bo wszystko już było pomierzone w okolicy, biedę klepał. Był człowiek mały i z krzywymi nogami, które, gdy stał, nigdy do siebie przystać nie mogąc, owal nieforemny w pośrodku zarysowywały. Twarz miał dziobatą, nieładną, na której nawet wąs porządnie rosnąć nie chciał. Ale spod powiek wychwytywało się spojrzenie kolące jak szpilka, przenikliwe, rozumne. Pan Filemon też choć z miłości szalone popełnił głupstwo, co nieustannie powtarzał, nie był wcale głupim. Rozmaitego rodzaju posługami starał się sobie pozyskiwać serca obywatelskie; umiał na nasienie dostać owsa u Strukczaszyca, a we dwa dni potem korczyk pszenicy z Łopatycz. Był dobrze ze wszystkimi, a na nikim poczciwej nitki nie zostawił. Przed Hojskim wygadywał na Czemeryńskich, w Łopatyczach wydziwiał na pyszałka Strukczaszyca. Potakiwał zawsze gospodarzom, gdziekolwiek był, a plotki nosił i dawał się używać do wszystkiego. Być bardzo może, iż w domu, dla kupy dzieci zamurzanych124 i jejmości bardzo krzykliwej, siadywać nie lubił, bo wyrywał się zawsze ze swego Brzozowa, pod różnymi pozorami. Nie czyniono z nim sobie najmniejszego ambarasu: w pokoju siadał u drzwi, u stołu na szarym końcu; nie obrażał się, gdy mu wino z innej nalewano butelki niż gospodarzowi; znosił, gdy Czemeryński wymawiał mu, że jego buty dziegciem śmierdzą, tłumacząc, że je zawsze odświeża starą słoniną, słowem, człowiek był gładki i wygodny. Do posyłek, na zwiady sam się napraszał. Prawda, że potem za wszystko najłaskawsi dobrodzieje płacić musieli, ale się nie wzdragał brać honorariów w naturze, co wiele odzyskanie ich ułatwiało. Począwszy od nadgniłej rzepy, brał wszystko: stęchły owies, porosłą pszenicę, hreczkę popsutą i gorzałkę śmierdzącą. Mówił pokornie: — Zda się i to! Lubili go za tę usłużność wszyscy oprócz księdza Dagiela. Proboszcz nie miał zwyczaju na nikogo nic mówić, ale gdy Kaczora chwalono, milczał. Tu, mimo pobożności swej, bo w kościele był budującym modlitwą swoją, nie miał miru. Szczególniej na rękę było komornikowi, że się Czemeryński zajadał z Hojskim. Błogosławieństwem dlań była ta wojna dwu sąsiadów i starał się ją o ile możności utrzymać w całej sile, podsycając bardzo zręcznie z obu stron, chociaż na pozór zachęcał do zgody i opiewał nieocenione, błogie jej skutki. — A co panie Filemonie — zagadnął go, ukończywszy opowiadanie swe Czemeryński — nie słychać tam co nowego od tych hultajów? Kaczor ramionami ruszył. — Zawsze się jednakowo odgrażają — rzekł komornik. — Dla jaśnie wielmożnego sędziego ten ciągły niepokój — to prawdziwy kołtun125. — Kula u nogi! — zawołał Czemeryński. — Ale czy myślisz, że ja na włos ustąpię? Nigdy! Tu nie idzie już o dyferencję, o ziemię święcie mi należącą, wydartą, trzymaną, za którą, gdyby przyszło rewindykować, rekuperować, likwidować126, nie starczyłoby majętności tych Hojskich, a raczej Holskich, bo to gołe!127 Rozśmiał się. — Nie idzie o to, ale o honor, o punkt honoru, o świętą sprawiedliwość. Tu żadne układy ani ustępstwa nie są możliwe, rozumiesz, boby zadały kłam mnie i świętej pamięciojcu mojemu. — Że jaśnie wielmożny sędzia ma po sobie słuszność — dodał komornik — tego mapy dowodzą, dukty, kopce, na drzewach znaki. — A wiolencją i perfidią powoli dogarniali, przywłaszczali i dziś tych awulsów rekuperować128 prawie niepodobna