Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Bardzo wiele osób myśli, że papież ma swój samolot, coś jak Pasterz podobnie do prezydenta Stanów Zjednoczonych, który dysponuje maszyną znaną jako Air Force One. W rzeczywistości Ojciec Święty lata zwykłymi liniami lotniczymi. Kiedy leci gdzieś z Rzymu, korzysta z odrzutowca Al-italii. Kiedy przemieszcza się z innego kraju, wybiera jednego z miejscowych przewoźników. Niemniej wszystkie samoloty, z których korzysta, są dostosowywane do jego wymogów. Z pierwszej klasy wynoszone są wszystkie fotele, a w ich miejsce tworzona jest papieska „kabina". Po zakończeniu pielgrzymki w 1995 roku wracałem do Rzymu razem z Ojcem Świętym. Kiedy znaleźliśmy się w samolocie, przypuszczałem, że papież przejdzie od razu do swojej kabiny, by odpocząć. Zamiast tego zniósł cierpliwie sesję fotograficzną z kapitanem i załogą. Dopiero gdy porozmawiał ze wszystkimi, przeszedł do wydzielonego dla siebie miejsca. W trakcie lotu siedziałem w pierwszym rzędzie sektora środkowego. Od miejsca wydzielonego dla papieża dzieliła mnie jedynie purpurowa zasłona. Przez szpary mogłem co jakiś czas dojrzeć Ojca Świętego - chodzącego po kabinie, przebierającego się z ornatu, jedzącego obiad. Słyszałem, jak rozmawia po polsku z prałatem Dziwiszem. Lekarz papieski siedział obok mnie. Gdy upłynęło jakieś pół godziny lotu, Dziwisz wyszedł z papieskiego „apartamentu" i poprosił doktora, by z nim poszedł. Kilka minut później lekarz wrócił na miejsce. - Dobrze się czuje - powiedział. - Jest zmęczony, jak można się było spodziewać, ale zadowolony. A kiedy papa jest w dobrym nastroju, wszyscy jesteśmy zadowoleni, prawda? - roześmiał się. Przez szpary w zasłonie widziałem, jak prałat Dziwisz przynosi Ojcu Świętemu jakieś papiery i długopisy, kładzie je na pulpicie. Zauważyłem też moment, kiedy papież usiadł i zaczął pisać. Po około piętnastu, dwudziestu minutach Dziwisz ponownie wyszedł z papieskiej kabiny. Tym razem poprosił, bym to ja z nim poszedł. Wstałem i ruszyłem za nim. Ojciec Święty wskazał mi gestem miejsce. Robił wrażenie wyczerpanego, ale zadowolonego. - Chciałbym podziękować panu, ambasadorze, za pomoc, prezydentowi Clintonowi za miłe powitanie oraz wiceprezydentowi Gore'owi za przybycie, by mnie pożegnać. - Papież miał to wszystko zanotowane i teraz odczytywał zapiski. - A najbardziej chciałbym podziękować Amerykanom z New Jersey, Nowego Jorku i Marylandu. Przerwał na chwilę, zerknął na kartkę, a potem spojrzał na mnie. - Maryland - powiedział. - To oznacza chyba ziemię Marii, prawda? Ojciec Święty zdawał się czekać, aż coś powiem. Wiedziałem już, że papież nie zawsze od razu przechodzi do rzeczy - pyta o opinie, które niekoniecznie potwierdzałyby jego poglądy. Miałem przeczucie, że to jeden z takich przypadków, dlatego postanowiłem podzielić się z nim myślami. - Ojcze Święty - zacząłem - jestem politykiem od wielu lat... Jan Paweł II uśmiechnął się i uniósł dłoń, by mi przerwać. Rozbawionym głosem dodał: - Dobrych lat, dobrych. Ludzie muszą pana lubić. - Och, mam taką nadzieję - powiedziałem. - Jednakże nie tak, jak polubili Waszą Świątobliwość w czasie tej pielgrzymki do Ameryki. Muszę przyznać, Ojcze Święty, że trochę się martwiłem o moją ojczyznę, o kierunek w którym zmierza, o ludzi, którzy stają się bardziej egoistyczni, o rząd coraz mniej troszczący się o obywateli... Papież potakiwał głową. Zbliżył do mnie twarz, jakby chciał lepiej słyszeć to, co mówię. - Ale ta wizyta... to, co powiedziałeś, Ojcze Święty... było tak ważne, tak odpowiednie, tak... konieczne. Twoje przesłanie, Ojcze, nawołujące do szacunku dla biednych i potrzebujących, dla imigrantów... ludzie o tym zapomnieli ostatnio. Przypomnienie im o tym było potrzebne. Świadczy o tym ich reakcja. Nasz kraj dziękuje ci za przybycie, Wasza Świątobliwość. Początkowo Ojciec Święty nie powiedział słowa. Wiedziałem, że nie ma sposobu, który sprawiłby, aby zgodził się na jakiekolwiek specjalne traktowanie. Pochylił się i popatrzył na mnie badawczym wzrokiem. W końcu lekko westchnął i usiadł prosto w fotelu. - Niech im pan przekaże, że się za nich modlę. Modlę się za przepiękną Amerykę. Nie usłyszałem już niczego więcej. Po mniej więcej minucie podszedł do nas prałat Dziwisz. - Może Ojciec Święty odpocznie chwilę - powiedział. Papież nie zaprotestował, co oznaczało, że nasze spotkanie się kończy. Kiedy jednak zbierałem się do wyjścia, Ojciec Święty ujął moją rękę w obie dłonie. - Dziękuję - odezwał się. - Dziękuję za to, co pan zrobił dla swojego kraju i Kościoła. Pocałowałem papieski pierścień i wróciłem na miejsce. Prałat Dziwisz zasugerował: „Może Ojciec Święty odpocznie chwilę". Ale papież nie odpoczął, w każdym razie nie od razu. Przez długi czas siedział przy pulpicie do pisania. W części samolotu, gdzie zajmowałem miejsce, znajdowało się wiele osób z papieskiego personelu, a także amerykańscy biskupi, prałaci i księża delegowani do Rzymu, którym pozwolono skorzystać z okazji i lecieć z papieżem. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, byli w doskonałym nastroju. Podano obiad -większość wypiła do niego co najmniej po kieliszku wina. A potem jedno po drugim gasły światła przy fotelach. Pasażerowie zasypiali, a w ich liczbie papieski lekarz, który chrapał obok mnie. Papież jednak nie spał. Nadal czuwał i pisał. Młody polski ksiądz chodził w tę i z powrotem do kabiny Ojca Świętego - zabierał ręcznie zapisane kartki i przepisywał je w tylnej części samolotu na komputerze, potem drukował to, co przepisał, i zanosił papieżowi. Trwało to mniej więcej przez następną godzinę. Wreszcie Jan Paweł II wstał od biurka i usiadł w jednym z wygodniejszych foteli. Przypuszczam, że się modlił albo czytał. Ostatecznie przeszedł na drugą stronę kabiny i zniknął mi z oczu. Po kilku minutach usłyszałem, że kładzie się spać, i zobaczyłem, jak zgasło u niego światło. 23 PRAWDZIWEGO PRZYJACIELA POZNAJE SIĘ W BIEDZIE Pomógł mnie i mojej rodzinie Nie ma cienia wątpliwości, że największym osiągnięciem, jakie przypadło mi w udziale podczas pełnienia obowiązków ambasadora Stanów Zjednoczonych przy Watykanie, było przedstawienie Ojcu Świętemu mojej żony i sześciorga dzieci. Słyszałem od wielu osób, że papież uwielbia, kiedy gromadka podobna do naszej bierze wspólnie udział w nabożeństwach i uroczystościach. Udało mi się raz „podsłuchać", jak. Ojciec Święty opisywał mnie - mówił o „amerykańskim ambasadorze ze wszystkimi dziećmi". Wiem, że w jego ustach to był komplement