Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Dzięki wam mogłem się cieszyć tytułem mistrza przemian, ale nie pozwoliliście mi wnieść wkładu w dzieło zbawienia istot mojej rasy. To właśnie wtedy postanowiłem się zwrócić przeciwko tobie, Yun-Harlo. Nie byłem jedyną osobą, która wypowiedziała ci posłuszeństwo, ale ty pragnęłaś powiększyć tylko moją udrękę. Wynagrodziłaś pozostałych, a mnie skazałaś na cierpienie w milczeniu podczas wielu lat dryfowania w pustce międzygalaktycznych przestworzy. W ciągu tego okresu obserwowałem, jak nasze społeczeństwo się degeneruje, jak istoty stworzone w wylęgarniach przymierają głodem, a wojownicy zwracają się przeciwko innym wojownikom... A później pomachałaś nam przed nosem galaktyką pełną zamieszkanych planet. Z początku uznaliśmy to za błogosławieństwo... za dowód, że nie opuściłaś nas w potrzebie, ale wkrótce uświadomiłem sobie, że tylko przygotowałaś scenę na nowy rodzaj tortury. Jaina znów chciała coś powiedzieć, ale Onimi nie dał jej dojść do głosu. - Jedynie dzięki władzy, jaką zechciałaś mnie obdarzyć, opanowałem umysł Shi-mrry i uczyniłem z niego swoją marionetkę! - wykrzyknął. - Na razie nie udało mi się osiągnąć niczego równie zuchwałego. W końcu jednak się zorientowałem, że albo nie macie dość sił, żeby temu zapobiec, albo cieszycie się z okazji, aby rozpocząć ze mną walkę. Dopiero wówczas pojąłem, że miałem rację, starając się wam odpłacić pięknym za nadobne. Zmusiłem Shimrrę do wydania oświadczenia, że widoczna na kursie konwoju naszych światostatków galaktyka nadaje się do zamieszkania. Nakłoniłem go do mianowania mnie swoim powiernikiem, a kiedy moje telepatyczne umiejętności okrzepły, nakazałem mu zniknąć... dopiero niedawno, kiedy byłem tak bardzo zaabsorbowany walką z wami, pozwoliłem, żeby resztki Shimrry ponownie ujrzały światło dzienne. A kiedy Zonama Sekot znów została odnaleziona, wszystko wskazywało na to, że tym razem oddaliście ją jako broń we władanie Jedi. Z początku pomyślałem, że tylko poddajecie mnie próbie, wkrótce jednak uświadomiłem sobie całą prawdę... tę samą, 399 James Luceno którą zrozumieli heretycy i niektórzy spośród naszych kapłanów. Straciliście nade mną wszelką władzę, dlatego po prostu postanowiliście skończyć ze mną. Urwał i zmierzył Jainę nienawistnym spojrzeniem. Widzi mnie dzięki Mocy! - domyśliła się młoda Solo. Uświadomienie sobie tego faktu zdezorientowało ją i przeraziło, ale zarazem wlało w jej serce nową otuchę. - Nawet w tej chwili widzę w tobie, Yun-Harlo, blask świętości - podjął Onimi. -Płonie równie jasno jak poświata Yun-Yammki w Jeedai zwanym Skywalkerem, po-świata Yun-Shuna w Jeedai zwanym Jacenem, poświata Yun-Ne'Shel w Jeedai zwanej Tahiri... Umilkł i zamyślił się, a kiedy znów na nią spojrzał, zmrużył wyłupiaste oko jakby z rozbawieniem. - Shimrra nie żyje - powiedział. - Zabili go bogowie z twojej kohorty, Yun-Harlo. Miejmy nadzieję, że rzucą się teraz w pościg za mną. Będę miał wówczas satysfakcję przechytrzenia was, jak udało mi się w przypadku Zonamy Sekot, a także przyjemność pozbawienia was życia. Właśnie tak będzie wyglądał mój pierwszy akt eksterminacji wszystkiego i wszystkich w tej parszywej galaktyce. Obejmując Marę i Kentha za ramiona, Luke pozwolił się wyprowadzić z wielkiej Sali Zgromadzeń przez membranę wojowników. Powłócząc nogami, przeszedł korytarzem wiodącym do południowego wejścia Cytadeli. Spojrzał na prowizoryczny most łączący fortecę Shimrry z publicznym placem, na którym spoczywał okropnie porysowany i powgniatany „Sokół Millenium". Kierując się prosto do frachtowca, Harrar, Tahiri i kapitan Page przecisnęli się przez gromady zdezorientowanych Zhańbionych. Nieco dalej komandosi, bojownicy ruchu oporu i wojenne androidy typu ZYV rozbrajały schwytanych dostojników, wojowników i nielicznych pozostałych przy życiu gado-podobnych żołnierzy-niewolników. Wszędzie piętrzyły się stosy zarekwirowanych coufee, taktycznych villipów i pancerzy z krabów vonduun, a trzysta skonfiskowanych amphistaffów złożono na stos niczym drewno na opał. Po świętym kwartale snuły się chmury dymu, a niebo przecinały smugi gazów wylotowych gwiezdnych myśliwców i wystrzelonych rakiet, teren wokół Cytadeli został jednak opanowany. Po przeciwnej stronie placu siedziały bez ruchu ogromne opancerzone zwierzęta. U stóp rampy ładowniczej „Sokoła" czekali Cakhmaim, Meewalha, C-3PO i R2-D2. Na widok Luke'a, który szedł ze zwieszoną głową, powłócząc nogami, astrome-chaniczny robot żałośnie zapiszczał. - Pan Luke jest ranny! - zawołał przerażony Threepio. - Niech ktoś wezwie sanitariusza! Mara i Kenth ułożyli Luke'a na kamieniach i pochylili się nad nim, żeby sprawdzić stan jego organizmu. - Trans Mocy - zawyrokowała mistrzyni Jedi. - Stara się sam uzdrowić. Wyprostowała się i odwróciła do Noghrich i automatów, po czym poleciła im przygotować statek do startu. Jednocząca moc 400 Kiedy wszyscy czworo zniknęli w otworze włazu, przez tłum Zhańbionych przeci-snął się Jag Fel i podbiegł do rampy. - Gdzie jest Jaina? - zapytał, nie zwracając się do nikogo konkretnego. - Gdzieś w środku z Jacenem - odparł Kenth. - Są tam także Han, Leia i Nom Anor. Jag osłonił oczy dłonią i spojrzał na wierzchołek Cytadeli. - Idę do nich - zdecydował. Zanim zdążył się odwrócić, Mara chwyciła go za ramię. - Wybij to sobie z głowy, pilociku - oznajmiła. - Nie mamy pojęcia, co się tam dzieje, ale musimy przetransportować Luke'a na pokład jednej ze szpitalnych fregat, więc jeżeli chcesz nam pomóc, możesz eskortować „Sokoła". Jag przeniósł spojrzenie z rannego Luke'a na jego żonę i kiwnął głową. - Za chwilę przylecę tu swoim myśliwcem - obiecał. Kiedy odbiegł, Harrar odwrócił się w stronę schwytanych dostojników. W pierwszym rzędzie stali arcykapłan Jakan i mistrzyni przemian Qelah Kwaad pod strażą tych yuuzhańskich wojowników, którzy opowiedzieli się po stronie heretyków... a może nawet Galaktycznego Sojuszu. - Najwyższy lord Shimrra nie żyje - odezwał się posępnym tonem. Jego oświadczenie spotkało się z okrzykami zachwytu Zhańbionych i jękami prze-rażenia schwytanych więźniów. Wielu wstrząśniętych i przygnębionych kapłanów padło na kolana i zaczęło się modlić albo wypowiadać hymny na cześć bogów. Rozbrojeni wojownicy przyklękli na jedno kolano i uderzyli się pięściami w ramiona. Niektórzy zwrócili w stronę zwycięzców wysmarowane krwią twarze, na których malowała się hardość. Wsłuchując się w modły heretyków do Proroka Yu'shaa, Jakan spojrzał na Marę, Kentha i Tahiri. - Gratulacje, Jeedai - powiedział. - Właśnie położyliście kres naszej cywilizacji. Mara postanowiła zabrać głos w imieniu wszystkich trojga. - Podobnie jak wy zamierzaliście położyć kres naszej - powiedziała. Harrar spojrzał na Jąkana. - To nie jest wina Jeedai - oznajmił stanowczo. - Winę za to, co się stało, ponoszą bogowie. Kenth zerknął na yuuzhańskiego kapłana