Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Było jednak coś, na co zawsze mógł liczyć każdy czło- nek załogi statku: czynnik ludzki, łączące ich wszystkich więzi, współ- praca i przyjaźń po wsze czasy wśród obcych gwiazdozbiorów, przez bieg stuleci. Na dnie duszy nie chciał jeszcze ciągle zgodzić się z po- łączeniem ze sobą pojęcia człowieka i wroga, z tym, że będzie musiał nauczyć się tego związku wraz z niezliczonymi nowymi pojęciami. Często sam w to nie wierzył, ale upierał się, by przeanalizowali jego hipotezę: że napisy nieznanego pochodzenia zostały przemycone do wysyłanych na statek programów właśnie w interesie astronautów. — Czy możliwe — spytał obu ludzi z Eeli — że chcą nas ochronić przed jakimiś szkodliwymi wpływami? — Nie — odpowiedział bez wahania Mayari. Jego przeczenie było dużo bardziej zdecydowane, niż któregokolwiek z astronautów za pytanych o to samo. Tak samo jednoznaczne było kiwnięcie głewy Yadonnena. — Po co ukrywano by przed wami całą akcję? — ciągnął Mayari. - Nie jesteście przecież dziećmi. Uważam, że wasi uczeni już po upływei tego jednego roku są lepsi, niż dysponujące dyplomami pierwszej klasy mole książkowe uniwersytetów Gambar i Aino. Dlaczego nie wtajemni- czano by w takim razie Yadonnena, na którego barkach spoczywał cały ciężar pracy? Prawdopodobnie dlatego, że w pewnym sensie i on jest zjawiskiem wyjątkowym w tym bezproblemowym świecie. On też nie potrafił się przystosować. Przez całe życie czekał na was, a tymczasem mógłby może nawet zostać gubernatorem Mag-Polu. Czy można to zro zumieć? Oprócz tego ktokolwiek przyjrzy się temu z bliska, musi do strzec, że on także i uczuciowo stoi po waszej stronie. Nie, tu ktoś ma nieczyste zamiary. Za kilka dni wracam do stacji, kończy mi iię. urlop. Całe szczęście, że mam do czynienia z wami, bo tu co drug człowiek spytałby: a co to znaczy? Słowem: wracam do stacji i spró buję trochę się rozejrzeć w tej sprawie. Musimy się dowiedzieć czegoś więcej na temat kryształów. Jeśli będę chciał kogoś wtajemniczyc w całą sprawę, najpierw nawiążę kontakt z wami. Wideofon jest dosc pewnym środkiem łączności — jest tak skonstruowany, że w wypadku łączności prywatnej odbiór możliwy jest tylko na tym ekranie, do któ rego było adresowane wezwanie. Zawsze będę w takich wypadkach prosił o waszą zgodę. Wy także pracujcie przez ten czas. Podążając z odpowiednią ostrożnością tropem kryształów, na pewno na coś się nattkniemy. — Poza nami, ludźmi ze statku — powiedział Nordeng — tylko wy dwaj wiecie o wszystkim. Wiemy, że możemy na was liczyć. Lepiej możecie ocenić wszelkie okoliczności niż my, nawet po wielu latach po- bytu na Eeli. Ty, Mayari, masz kontakty z uczonymi stacji zewnętrz- nych, z najlepszymi specjalistami ludzkości, zakładając, że wszyscy są tacy jak ty. — Jak ja? — przerwał mu Mayari. — Ja należę do najzwyklejszych spośród nich. Musicie ich koniecznie poznać. Nie ma między nami ta- kiego, który co najmniej kilkanaście razy nie ryzykował życiem. W rów- nikowych dżunglach spotykali takie zwierzęta, o których istnieniu ludzie w mieście nie mają już nawet pojęcia. Kiedyś odwiedzimy razem wszystkie stacje. — Będziemy tego potrzebować — powiedział Uri. — Chcieliśmy na- wet sami o to poprosić. — Jest jeszcze jedna sprawa, w której możemy pomóc. My, ludzie z zewnątrz, nie mamy trudności w dotarciu do dowolnych szczebli rzą- dowych, zarządzających czy kontrolnych, bowiem tylko uczony pierw- szej kategorii może zostać wysłany na stację, a każdy z pierwszą ka- tegorią w dowolnym momencie może zażądać przyjęcia go przez pre- zydenta. — Ja natomiast — dodał Yadonnen — mam wrażenie, że szybko do- wiem się czegoś na temat losu kryształów. Mój zakres obowiązków umożliwia mi dyskretne węszenie, gdzie tylko się da. Potrzebuję dwóch—trzech dni, przez ten czas dowiemy się czegoś więcej. 6 Dziewięciuset ludzi nie bardzo może mieć takie same cele i wyobra- żenia. Najistotniejszej więzi, jaka ich łączy, i tak nie rozerwie nic i nikt, nawet oni sami. Poza wspólnym „pochodzeniem", które nawet w naj- ściślejszych związkach, jakie później zawiązali z ludźmi z Eeli, utrzy- mywało ich w pewnym sensie trochę w oddali, łączył ich wszystkich wspólny sekret, którym najprawdopodobniej była wspólna walka, wspólne przeżycie niebezpieczeństwa. Niezależnie jednak od tego wszy- stkiego już w trakcie pierwszego roku, najpierw w planach, a później W praktyce rozpoczęło się rozproszenie. Ci, którzy chcieli zbudować na północ od miasta wspólną osadę, stanowili tylko ułamek załogi statku. Najłatwiej oderwała się od wszystkich obsługa techniczna. Ludzie ci, w większości samotni mężczyźni, dzięki swojej pracy bliżsi byli żołnie- rzom, inżynierom oraz wysoko wykwalifikowanym robotnikom średnio- wiecza, niż uczonym. Zajmowały ich raczej problemy praktyczne. Yadonnen mógł teraz obserwować wcielanie się w życie swojego prze- świadczenia, iż właśnie ta część załogi najszybciej odnajdzie swe miej- sce w nowym świecie. Większość z nich już po pierwszych miesiącach spędzonych w miasteczku Neurobloku wiedziała, czym się będzie dalej zajmować. Ludzie ci starali się szukać pracy podobnej do swych daw- nych zawodów — choć zdawali sobie sprawę, że podobieństwo to jest raczej formalne. Na przykład technik żywienia z załogi statku, chcąc w cywilizacji starszej o siedemset lat pozostać w swoim zawodzie, mu- siał się nauczyć niemal tyle samo nowych pojęć, co w wypadku, gdyby chciał zostać architektem. Zresztą u podstaw decyzji techników nie leżały względy praktyczne, to, czy potrafią wykorzystać coś ze swej dawnej wiedzy. Oni, którzy zgłosili się kiedyś na ochotnika i zostali wybrani jako najlepsi spośród setek chętnych na każde miejsce, kochali swoją pracę i uważali fakt, że otworzą się przed nimi nowe, cudowne możliwości, za bogate zadośćuczynienie konieczności uczenia się wszy- stkiego od nowa. Dzięki temu ludzie z obsługi technicznej już po pierw- szych miesiącach mieli gotowe plany na przyszłość. Każdy z nich zgło- sił się do odpowiedniej placówki zajmującej się kształceniem kadr w wybranym zawodzie. Przyjęto ich tam bardzo chętnie, z radością i zainteresowaniem, ludzie ci obdarzeni byli bowiem nieprzeciętnymi zdolnościami. Część z nich wybierała się na Dar, bo tam się urodzili, tam chcieli się na nowo osiedlić, czując, że krajobrazy, mowa i zwyczaje miesz- kańców półkuli wschodniej są im bliższe, niż na Zachodzie