Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Kiedy Rufus przyniósł i postawił przed nim jadło, nie był w stanie przełknąć niczego, choćby nie wiadomo jak smakowitego, gdyż stołem, na którym Rufus postawił tacę, był sarkofag. Ludzie cywilizowani palą swoich zmarłych! Ci przeklęci Rzymianie pakują ich jak podarunki i wkładają do nisz albo wielkich kamiennych skrzyń, przechowując w ten sposób dla potomnych. Ci, którzy mają dość pieniędzy, by sprawić sobie cubiculę, przychodzą, by spożywać posiłek ze zmarłymi krewnymi lub przyjaciółmi. I to Germanów nazywa się barbarzyńcami! Jeszcze większą odrazę budziło w nim to, że ci ludzie tutaj, także Rispa, spożywali chleb i wino, mówiąc, iż jest to ciało i krew ich Chrystusa. - Muszę się stąd wydostać - oznajmił Rispie. - Teofil powiedział, że to jeszcze niebezpieczne. - Igrzyska zaczęły się dwa dni temu! - Domicjan wysłał żołnierzy, którzy wszędzie cię szukają. Kilku zjawiło się także w willi. Wiesz, że Domicjan niczego tak nie pragnie, jak pokazać cię... Zerwał się na równe nogi, ale poczuł zawrót głowy i zachwiał się. - Atretesie! - wykrzyknęła z niepokojem i wstała, żeby wesprzeć go, oplótłszy ramię wokół jego talii. Odepchnął ją. - Sam potrafię stać. Schylił się ostrożnie i podniósł pledy i mały tobołek ze swoimi rzeczami, także z sakiewką pełną złota, i niepewnym krokiem ruszył do wyjścia, pewny, że kobieta pójdzie za nim. - Tamtędy zejdziesz tylko głębiej w katakumby - oznajmiła spokojnie, podnosząc Kaleba i opierając go sobie na biodrze. - Tędy dojdziemy do kryptoportyku. - Nie chcę iść do kryptoportyku! Chcę się stąd wydostać! - Zniknęła w wąskim wyjściu. - Rispo! Jego chrapliwy głos poniósł się echem przez cubiculę, jeszcze bardziej podrażniając mu nerwy. Rzucił jedno jedyne ostre germańskie słowo. Skoro ona poszła do kryptoportyku, on powinien ruszyć w kierunku przeciwnym, jeśli chce opuścić hypogeum. Zagłębił się w długi korytarz z loculi po obu stronach. Starał się nie dotykać ścian, wiedział bowiem, że za nimi trwa nie ustający proces rozkładu. Po jakimś czasie tunel zakręcił, a potem rozdzielił się na trzy rozgałęzienia. Atretes ruszył dalej lewym. Na końcu były schody prowadzące w dół, a nie w górę, zrozumiał więc, że wybrał niewłaściwą drogę. Zaklął i w wilgotnym tunelu jego własny głos rozległ się jakoś obco w jego uszach. Ścierpła mu skóra. Zawrócił i ruszył po własnych śladach przejściem odchodzącym w prawo. Po jakimś czasie korytarz znowu rozgałęził się na trzy. Mrugało tu kilka lampek, ale ciemność ciążyła jeszcze bardziej, a powietrze stało się chłodniejsze. Serce biło mu teraz jak oszalałe. Poczuł zimny pot spływający po całym ciele. Zgubił się w labiryncie katakumb, znalazł w pułapce razem ze zmarłymi. Starał się zapanować nad uczuciem paniki i raz jeszcze zawrócił po własnych śladach. Nie potrafił sobie przypomnieć, którym korytarzem tu dotarł. Ze wszystkich stron napierała na niego cisza. Słyszał tylko własny płytki, niespokojny oddech i bicie serca powodujące pulsowanie bólu w głowie. Czuł na sobie spojrzenia zmarłych, wdychał woń gnijących ciał, miękkiej, suchej ziemi i czasu. Jęknął i z przerażeniem potoczył wzrokiem dokoła. - Atretesie - usłyszał nagle niski, głęboki głos. Obrócił się gwałtownie i przyjął pozycję obronną, gotów walczyć z tym, co się pojawi. Na rogu kolejnego tunelu stał jakiś mężczyzna. "Tędy" - powiedział nieznajomy i chociaż jego twarz była okryta cieniem, a głos odmieniony w tym wąskim wydrążonym w ziemi korytarzu, Atretes wiedział, że to Teofil. Po raz pierwszy ucieszył się na widok Rzymianina. Teofil zaprowadził go do kryptoportyku, gdzie czekała już na niego Rispa. - Znalazłeś go - stwierdziła z ulgą, wstając, kiedy Teofil wprowadził Atretesa do obszernej sali. - Wybacz, Atretesie, myślałam, że idziesz za mną. Bez słowa cisnął pledy i tobołek i podszedł do fontanny. Raz, drugi, trzeci nabrał wody w złożone dłonie i chlusnął sobie w twarz. Otrząsnął się, wyprostował i powoli odetchnął. - Wolę stanąć znowu na arenie niż tkwić w tym miejscu. - Wczoraj pojawił się tu oddział żołnierzy - powiedział Teofil. - Nadal patrolują okolicę. Jeśli chcesz dostać się w ich ręce, ruszaj. Rozwścieczony tym niedbałym tonem Atretes podjął wyzwanie. - Wskaż mi drogę. - Pójdziesz tędy. Trzymaj się prawej strony następnego korytarza. Kiedy dojdziesz do schodów... Atretes rzucił przekleństwo i uderzył otwartą dłonią w wodę. - Jak długo jeszcze muszę tu pozostać? Teofil rozumiał rozdrażnienie Atretesa. Sam też miał już dosyć. I on nie umiał spędzać całych dni bezczynnie. Co innego przyjść do katakumb na zgromadzenie chrześcijan, a co innego tu mieszkać. - To zależy od wytrwałości Domicjana. - Znasz go lepiej niż ja - warknął Atretes. - Jak dalece jest wytrwały? - Powiedziałbym, że powinniśmy się tu rozgościć na dłużej. Atretes rzucił następne plugawe germańskie słowo i przysiadł na skraju fontanny. Potarł głowę. Była nadal obolała w miejscu uderzenia głowni Teofilowego miecza. Spojrzał na Rzymianina. Teofil zmarszczył lekko czoło