Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Nic mi nie jest! - oznajmił Jase, kiedy wyszli i owiał ich rześki, pachnący morzem wiatr. Bren zszedł pierwszy, żeby spotkać się z Banichim i złapać Jase’a, gdyby ten się potknął. Poczuł jednak drgania drabinki i obejrzał się, żeby zobaczyć, co się dzieje: Jase trzymał się poręczy swoim zwykłym kurczowym chwytem i z entuzjazmem oraz śmiałością schodził za nim, nie czekając, aż drabinka przestanie się chwiać. Nie chcąc przeciągać struny czekaniem na dworze, Bren podszedł do najbliższej z trzech furgonetek. Kierowca, który nie został wynajęty z firmy transportowej, lecz był jednym z „młodych mężczyzn” Ilisidi, jak ich nazywała, otworzył drzwiczki. Bren wpuścił Jase’a do środka, sam wsiadł przed Banichim, a jako ostatnia znalazła się w samochodzie Jago, która zatrzasnęła drzwiczki. Furgonetka natychmiast ruszyła i z piskiem opon zawróciła o sto osiemdziesiąt stopni w kierunku bramy. Zupełnie jak wtedy, kiedy Bren jechał odwiedzić wdowę. Zaczął protestować przeciwko lekkomyślności kierowcy, ale znajdowali się teraz na terytorium Ilisidi i tego należało się spodziewać. Kierowca ich nie zabije; Bren teraz to wiedział, mając za sobą znacznie gorsze przejścia; Jase wyglądał za to na zaskoczonego i zaniepokojonego, ale patrzył na Brena z ufnością. Uśmiechnął się więc, a Jase spróbował pójść w jego ślady. Drogi przecinające kontynent miały tylko lokalne certyfikaty techniczne. Istniała linia kolejowa do miejscowości Saduri, Bren to sprawdził, ale nie dochodziła ona do starej fortecy, jako że kolej w ogóle nie dochodziła do dwóch posiadłości aijiego: jedną z nich było Malguri, a drugą Saduri. Kolej nie docierała też do dużego talerza anteny w Mogari-nai ani do Historycznej Siedziby w Saduri. Bren wiedział więc, że pojadą samochodem, i mógł się spodziewać, że kierowca będzie prowadził tak, jak właśnie prowadził. Furgonetka zjechała z drogi dojazdowej i ruszyła żwirówką prowadzącą wokół trawiastego wzgórza, a potem wokół następnego, z ogromną szybkością, jadąc właściwie cały czas pod górę. Słysząc trzask żwiru pryskającego spod kół i wyczuwając lekkie zarzucanie furgonetki na zakrętach, Jase wyglądał na mniej pewnego siebie. Złapał się uchwytów i framugi okna. - Czy to jest niebezpieczne? - zapytał. - Czy ktoś nas goni? - O... - zaczął bagatelizujące Bren, ale zdecydował się powiedzieć Jase’owi prawdę. - Ten kierowca dobrze się bawi. Odpręż się. Banichi uśmiechnął się szeroko. - Tej wiosny nie rozbił jeszcze żadnej furgonetki. Jase wiedział, kiedy z niego żartują. Uśmiechnął się blado na tę próbę zburzenia jego spokoju i nie puszczał uchwytów, których trzymał się zbielałymi palcami. - Myślałem, że ktoś pochodzący z tak wysoka będzie przyzwyczajony do ruchu - powiedział Bren, przekrzykując hałas. - Jestem przyzwyczajony! - odpalił Jase, po czym uwolnił jedną dłoń, żeby wykonać nią zygzakowaty, chaotyczny gest. - Ale nie do takiego ruchu. To miało sens. Ciało Jase’a nie wiedziało, czego się spodziewać, a jego żołądek bezskutecznie usiłował się na to przygotować. Bren podejrzewał, że z tego samego powodu niepokoiła go kolej podziemna. I samolot. Obserwował mimikę Jase’a, skurcze mięśni jego twarzy; zakręt drogi sprawił, że padło na nią światło, a w chwilę potem znaleźli się w młodym zagajniku i pogrążyła się w cieniu, wywołującym na niej serię przesadnych drgnień i mrugnięć. A więc jakby to było, zapytał się w duchu Bren, przez całe życie mieszkać w jakimś budynku, gdzie wszystko znajdowałoby się pod kontrolą: światło, przepływ powietrza, temperatura, wilgotność, każda napotkana osoba; gdzie cały dzień byłby dokładnie zaplanowany, horyzonty zakrzywione, a ruch całkowicie niezauważalny? Musi dowiedzieć się o Grahamie tyle samo, co Graham o świecie; Jase był książką, którą Bren musi przeczytać, by zdobyć wiedzę na temat statku - a potrzebował jej; mówił mu to jego instynkt zawodowy, i to do tego stopnia, że Bren nakazał sobie porzucić ciekawość i zająć się tym drugim zadaniem, by uspokoić Jase’a. Jednak Jase zareagował niepewnością na zmianę w apartamencie; Bren dodał to irytujące upieranie się przy wstawaniu i jedzeniu śniadania każdego ranka dokładnie o tej samej porze i uznał, że zmiana jako wydarzenie nie jest dla Jase’a czymś codziennym. Miał do czynienia z Jasem i Yolandą, kiedy zetknęli się z tym światem, wciąż będąc w stanie szoku po wylądowaniu; odbyli wtedy krótką podróż pod otwartym niebem do domku w Taiben, która zakończyła się dotarciem do bezpiecznego i zamkniętego Bu-javid - przynajmniej dla Jase’a