Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Przesunęła się... – wymamrotała Lysanda. – Chciałam dać kuksańca jemu. Caillean wolała nie pytać dlaczego. W tym wieku chłopcy i dziewczęta byli jak koty i psy, stworzenia na przemian wrogie i zafascynowane swoją odmiennością. – Nie przyszłaś tutaj dla zabawy – rzekła łagodnie. – Myślisz, że wiążemy te gałęzie tylko dla ich słodkiej woni? One są święte; są rękojmią trwającego życia, gdy wszystkie inne gałęzie są nagie. – Jak ostrokrzew? – zapytała Dica; jej oburzenie ustąpiło ciekawości. – I zrodzona z błyskawicy jemioła, która żyje, nie dotykając ziemi. Jutro druidzi zetną ją złotymi sierpami, aby wykorzystać do swoich czarów. – Caillean urwała, rozglądając się dokoła. – Prawie skończyliśmy. Idźcie się rozgrzać, niedługo bowiem zajdzie słońce i wygasimy wszystkie ognie. Dica, chuda i zawsze zmarznięta, śmignęła w stronę ognia, który na rzymską modłę palono w żelaznym koszu na środku pomieszczenia. Lysanda podążyła za nią. – Daj mi znać, gdy zaczną zbyt mocno ci dokuczać – powiedziała Caillean do Gawena. – Są młode, a ty jesteś tutaj jedynym chłopcem w ich wieku. Ciesz się ich towarzystwem, bo po przejściu w stan kobiecy nie będą zachowywać się tak swobodnie. Zresztą, to nieważne – dodała, widząc jego zakłopotanie. – A może tak zapytasz Riannon, czy nie skruszyło się jakieś ciastko wypiekane na święto? My, które złożyłyśmy śluby, musimy pościć, ale nie ma powodu, by młodzi zaznali głodu. Był jeszcze dość młody, aby radośnie wyszczerzyć zęby i pocwałować po słodycze. Bez światła sala kapłanek wydawała się ogromna: przepastna przestrzeń chłodnego mroku, w którym mogli zgubić się zgromadzeni. Gawen przysunął się do Caillean, która przysiadła na środku na wielkim siedzisku. Czuł poprzez suknie ciepło jej ciała, co sprawiało mu przyjemność. – I tak powstał Taniec Olbrzymów – mówiła Kea, na którą wypadła kolej snucia opowieści – i nie mogły temu zapobiec żadne złe moce. Zbierali się w sali od zachodu słońca. Kapłanki prawiły historie o wichrze i drzewie, o ziemi i słońcu, o duchach zmarłych i czynach żyjących, i o dziwnych istotach, które nie wiadomo, kim są, i które nawiedzają przestwór między światami. W opowieści Kei było skupisko potężnych głazów na omiatanej wichrami centralnej równinie. Leżała ona na wschód od Krainy Lata. Gawen słyszał o niej, lecz nigdy tam nie był. Zdawało mu się, że świat jest pełen cudów, których nie widział i których nigdy nie zobaczy, jeśli Caillean zatrzyma go tutaj na zawsze. Ale w tej chwili cieszył się, że może tu przebywać. Wiatr w strzesze szeptał razem z Keą i chwilami chłopiec nie mógł oprzeć się wrażeniu, że rozróżnia nawet jego słowa. Kapłanki mówiły, że w tym czasie ciemności po świecie krążą moce wrogie ludzkiemu rodzajowi i Gawen, słysząc tajemnicze poszepty, święcie im wierzył. – I potwory nic nie zdziałały? – zapytała Lysanda. – Nie do końca – odparła Kea. Jej głos zdradzał tłumiony śmiech. – Największy z nich, którego imienia w noc taką jak dzisiejsza nie śmiem wypowiedzieć, przysiągł, że zburzy krąg kamienny, gdzie czcimy Matkę – ten, który leży na północ i na wschód stąd. Łączy nas jeden z traktów mocy, które biegną po całej ziemi, a tej nocy tamtejszy lud rozpali ogień na środkowym głazie. – Ale co zrobił potwór? – chciał wiedzieć Gawen. – No cóż, słyszałam, że zgarnął wielką stertę ziemi i dźwigał ją do kręgu, ale powstrzymany przez Panią, porzucił brzemię i czmychnął. Jeśli mi nie wierzycie, możecie iść i obejrzeć usypany pagórek na własne oczy. Leży na zachód od pierścienia z kamieni. Wysyłamy tam kapłanów i kapłanki, aby odprawiali obrzędy w czas wiosennego zrównania. Silniejszy podmuch wiatru sprawił, że ściany zadygotały. Gawen przyłożył rękę do polepy, pewien przez chwilę, że to ziemia drży pod ciężkimi krokami pradawnego olbrzyma. A co z Czarownym Ludem? – zastanowił się wówczas. Co z Sianną i Królową? Ulatywały na skrzydłach wichru czy obchodziły święto w jakimś tajemnym miejscu głęboko pod ziemią? Od dnia spędzonego wspólnie na jeziorze obie często gościły w jego myślach. – Jesteśmy tutaj bezpieczni? Gawen był zadowolony, że zapytała o to mała Dica. – Wyspa Avalon jest święta – odparła Caillean. – Gdy służymy bogom, żadne zło nie ma tu wstępu. – Zapadło milczenie. Gawen usłyszał, jak wiatr zajęczał przy kalenicy i zamilkł. – Jak długo? – wyszeptała Dica. – Jak długo będziemy czekać na światło? – Tyle czasu, ile zajęłoby ci wdrapanie się na szczyt Toru i zejście na dół – powiedziała Riannon, która jak inne kapłanki miała dar oceny upływu czasu. – W takim razie druidzi, którzy przyniosą ogień, są w drodze na górę – wtrącił Gawen, pamiętając to, co rzekł mu Briannos