Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

To zależy, jak się rozłożą głosy liberałów. Mówiąc między nami, pani Norreys, nie zdziwiłbym się, gdyby wzrosły ich notowania. Zerknąłem na Teresę. Usiłowała przybrać minę osoby całkowicie pochłoniętej polityką. — Jestem pewien, że pani pomoc wielce nam się przyda — powiedział Carslake serdecznie. — Obawiam się, że marny ze mnie polityk — mruknęła. — No cóż — usłyszeliśmy w odpowiedzi — wszyscy musimy porządnie zakasać rękawy. Popatrzył na mnie wymownie, a ja natychmiast zaofiarowałem się adresować koperty. — Przecież nadal mogę używać rąk — powiedziałem. Na twarzy Carslake’a pojawił się wyraz zakłopotania. Znów zaczai się kołysać na piętach. — Wspaniale — rzekł po chwili. — Wspaniale. To gdzie pan tak zarobił? W północnej Afryce? Odparłem, że tak zarobiłem na Harrow Road. To dobiło go zupełnie. Jego zakłopotanie stało się tak wyraźne, że niemal namacalne. Szukając rozpaczliwie ratunku, zwrócił się do Teresy: — Pani mąż zapewne też nam pomoże? Teresa potrząsnęła przecząco głową. — Niestety, obawiam się, że nie. Mój mąż jest komunistą. Gdyby powiedziała, że Robert jest czarną mambą, nie mogłaby Carslake’a bardziej wyprowadzić z równowagi. Aż się zatrząsł. — Widzi pan — Teresa pospieszyła z wyjaśnieniem — to artysta. Carslake odetchnął z wyraźną ulgą. Artyści, pisarze i tacy tam inni… — Rozumiem — powiedział tolerancyjnie. — No tak, rozumiem. — W ten sposób Robert został wyłączony z całej sprawy, — rzekła Teresa, kiedy zostaliśmy sami. Stwierdziłem, że jest kobietą bez skrupułów. Kiedy zjawił się Robert, Teresa poinformowała go o jego preferencjach politycznych. — Ależ ja nigdy nie byłem członkiem partii komunistycznej — zaprotestował. — To znaczy, gustuję w ideach komunistów. Myślę, że ich ideologia jest słuszna. — No właśnie — potaknęła Teresa. — To samo powiedziałam Carslake’owi. A od czasu do czasu zostawimy na poręczy twojego fotela otwartego Karola Marksa i w ten sposób będziesz mógł bezpiecznie leniuchować. — To wszystko brzmi pięknie, Tereso — przyznał Robert bez przekonania. — Lecz przypuśćmy, że druga strona postawi na mnie. I co wtedy? — Nie postawi, możesz się nie obawiać — zapewniła go. — Jak mi się wydaje, laburzyści boją się komunistów bardziej niż torysi. — Zastanawiam się w głębi duszy — wtrąciłem mimochodem — jaki jest nasz obecny kandydat. Nie wiedzieliśmy o nim prawie nic. Carslake, nagabywany, odpowiadał wykrętnie. Teresa zapytała go, czy sir James zamierza ponownie kandydować, lecz Carslake potrząsnął przecząco głową. — Nie, tym razem nie. Musimy przymierzyć się do walnej bitwy. Przyznaję, sam nie wiem, jak nam pójdzie. On nie jest tutejszy — wyznał z niezbyt pewną miną. — On? Kim jest ten „on”? — Major Gabriel. Kawaler Krzyża Wiktorii. — Za tę wojnę czy za tamtą? — Za ostatnią. To jeszcze całkiem młody gość. Trzydzieści cztery lata. Wspaniała wojenna karta. Dostał krzyż za „niezwykłe opanowanie, bohaterstwo i oddanie służbie”. Dowodził gniazdem karabinów maszynowych pod ciągłym ogniem nieprzyjaciela podczas ataku na Salerno. Padł jego cały oddział, oprócz jednego żołnierza, a on, mimo odniesionych ran, utrzymał pozycję samotnie aż do wyczerpania amunicji. Wówczas zabił kilku wrogów ręcznymi granatami, odciągnął ciężko rannego podkomendnego w bezpieczne miejsce i wycofał się do stanowiska głównego dowodzenia. Niezły pokaz, prawda? Niestety, wcale nie wygląda na takiego bohatera — to taki sobie niewysoki, niepozorny facet. — Jak zatem wytrzyma próbę na trybunie wyborczej? — zapytałem. Twarz Carslake’a pojaśniała. — Och, da sobie radę. Jest wystarczająco bystry i gładki, jeśli wie pan co mam na myśli. Szybki jak błyskawica. Świetnie radzi sobie z publicznością. Co prawda, jest trochę prostacki… — Na twarzy Carslake’a wykwitł grymas niesmaku; sam był, tak to odbierałem, prawdziwym konserwatystą; przedkładał solidną nudę nad krzykliwą rozrywkę. — Ale mniejsza z tym, mniejsza z tym. — Oczywiście — dodał jeszcze — nie przemawia za nim pochodzenie… — Czy to znaczy, że nie jest Kornwalijczykiem? — spytałem