Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Byłabym „kobietą upadłą”, gdyby nie pan — siliłam się na dowcip. Przyjrzał mi się uważnie, podał chusteczkę, żebym wytarła oczy. „O rany!” — pomyślałam. „Rhett Butler!” On powiedział bardzo spokojnie: — Idę z Brutusem na spacer do parku, bo pies musi się wybiegać. Idzie pani z nami? Dopiero teraz zauważyłam, że nie jest sam. Przy jego nodze siedział doberman i z daleka, dyskretnie obwąchiwał Lulę. — Jasne, że idę! — wykrzyknęłam może zbyt radośnie i zbyt głośno, a pomyślałam: „Choćby nawet na koniec świata, ale nie musisz o tym wiedzieć”. — Nauczę panią, jak prowadzić psa na smyczy. 21.15. Umówiliśmy się na jutro. Nie mogę pojąć, jak to się stało, że do tej pory nie miałam psa. Lula jest cudowna! Gdyby nie ona, mogłabym go nigdy nie spotkać. A jednak byłam pewna, że gdzieś go już widziałam. 21.30. Wszystko się zgadza — spotkała mnie dzisiaj niespodzianka. Mam psa, poznałam Daniela (Boże! To imię prześladowało mnie od dawna) i na razie wszystko jest na dobrej drodze. Chyba zacznę wierzyć w horoskopy. Aha! Zapomniałabym — Daniel jest weterynarzem. 23.15. Lula i ja kładziemy się spać. Odniosłam niemały sukces; nie ukrywam, że za pomocą ciasteczek w czekoladzie. Ja śpię w swoim łóżku, a Lula śpi w przedpokoju. 23.30. Drobna poprawka — Lula zjadła ciastka i śpi w moim łóżku, a ja w przedpokoju. 23.50. Uzyskałyśmy konsensus — obie śpimy w moim łóżku. 9 października, wtorek 4.25. Kurde! Co to za hałasy?! Że też ludzie w blokach trzymają psy! Wiadomo przecież, że to katorga dla psów. Biedne zwierzę szczeka i szczeka. Gdzie są ci z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami?! Zaraz znajdę numer w książce telefonicznej, tylko wstanę... 4.26. Już wstaję, ale tej pani, co wali szczotką w mój sufit, nie zamawiałam! Czego ona chce, do cholery, ode mnie?! Przecież ja nie mam psa! 4.27. Lula! Dlaczego tak się drzesz!? 4.45. Na pewno zachoruję na zapalenie płuc. Na piżamę nałożyłam tylko kurtkę i wyszłam z tym potworem na nocny spacer. 4.50. Mam dreszcze. Dziękuję ci, mamo! Nie powiedziałaś, że z psem trzeba wychodzić także w nocy! 5.55. Obudziłam się z koszmarnego snu, zlana zimnym potem i przerażona! 5.56. Niestety, to nie był sen! Mieszkanie zdemolowane. Wacek siedzi na mojej nowej lampie z IKEI i groźnie prycha. Lula obchodzi go dookoła i obszczekuje cała najeżona. Ktoś wali w sufit, a może w podłogę. I ja mam tak żyć przez trzy tygodnie?! 6.00. Zrezygnowana wracam do łóżka, walkmen na uszy... może jeszcze zasnę. 7.00. Przeklęty budzik wyrywa mnie z cudownego snu. Byłam z NIM! Właśnie padliśmy na dywan, gorączkowo ściągając z siebie nawzajem części zbędnej garderoby, właśnie zagarnęły mnie silne, męskie ramiona i poddałam usta jego namiętnym pocałunkom... mmm... jak rozkosznie... czuję jego oddech na swojej szyi... I ten cholerny budzik!!! A może to nie był sen? Obok wyczuwam coś ciepłego i na pewno nie jest to moja noga! Słyszę czyjś oddech... Natychmiast uruchamiam śpiące jeszcze szare komórki — no, nie! Żadnego faceta na noc nie zapraszałyśmy, krzyczą zaspane szare komórki! Otwieram oczy i widzę jakiś wielki, wilgotny nos spychający moją głowę z łóżka, jakiś wielki jęzor z głośnym mlaskaniem oblizuje moje uszy i szyję. — Lula! — wrzeszczę i wyskakuję z łóżka. To się nazywa: „Pies ci mordę lizał!” No, nieźle — w moim łóżku z jednej strony leży Lula, a z drugiej Wacek! Co mu odbiło? Przecież nigdy ze mną nie spał! 7.15. Prysznic, makijaż, szklanka przedwczorajszej kapuścianki — brrr! Co za świństwo! Hej! Zwierzaki! Nie wyżerać sobie nawzajem z misek! 8.00. Właściwie jestem gotowa. Jeszcze tylko spacerek z Lulą. Szybko wokół bloku. Siusiu, kupka i do domu. 8.15. Cichutko zamykam drzwi. Przekręcam klucze w trzech antywłamaniowych zamkach, naciskam przycisk windy. Rozlega się potworny skowyt, jakby kogoś obdzierali ze skóry. Towarzyszy mu brzęk tłuczonego szkła. A już prawie byłam w windzie. Wysiadam i pędzę otwierać te moje trzy antywłamaniowe zamki. 8.20. Nie mam wyjścia. Wacek zostaje. Lulę zabieram ze sobą. 8.40. Lula robi wrażenie, gdy stoimy na światłach