Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ale pogadamy później. Jeśli jest na twym stole rzecz taka, jak udziec wołowy… — Wybacz mi, panie! — zakrzyknął Servius zrywając się z ziemi. — Kurz wędrówki osypał twoją zbroję, a ja stać ci tu każę bez odpocznienia i strawy! Mitro! Dobrze teraz widzę, że cały jesteś i zdrów, ale przysięgam: gdy dojrzałem w mroku twą szarą i niewyraźną sylwetkę, szpik moich gnatów w wodę się zamienił. Niezdrową jest rzeczą spotkać w wieczornym lesie człeka, o którym mniemałeś, że umarł. — Nakaż słudze zająć się mym koniem, co przywiązany jest za tamtym dębem — polecił Conan, a Servius przytaknął, wiodąc króla ścieżyną. Otrząsnął się ze swego zabobonnego lęku, lecz okazywał niezwykłe zdenerwowanie. — Poślę kogoś ze dworu — powiedział. — Stróż siedzi w swej chacie… ale w dzisiejszych czasach boję się zaufać nawet sługom. Lepiej, bym tylko ja wiedział o twym przybyciu. Przybliżywszy się do okazałej rezydencji połyskującej matowo zza drzew, Servius skręcił w nie uczęszczaną dróżkę biegnącą wśród szpaleru gęsto rosnących dębów, których splątane gałęzie tworzyły w górze sklepienie odcinające ostatnie blaski umierającego dnia. Servius, z którego zachowania przebijało coś na kształt paniki, w milczeniu spieszył przez ciemności, aż na koniec wprowadził Conana przez małe boczne drzwi do wąskiego, słabo oświetlonego korytarza, a stamtąd do przestronnej komnaty o belkowanym dębiną suficie i bogato wykładanych drewnem ścianach. W obszernym kominku płonęły polana, powietrze bowiem było mroźne, a ogromny pasztet parował w kamionkowym półmisku ustawionym na szerokim mahoniowym stole. Servius zaryglował masywne drzwi i wygasił świece w srebrnym świeczniku, jedynym więc oświetleniem komnaty pozostał płonący na kominku ogień. — Zechciej wybaczyć, Wasza Wysokość — powiedział Przepraszająco. — Niebezpieczne mamy czasy; szpiedzy czają się wszędzie. Lepiej będzie, jeśli nikt nie zdoła zerknąć przez okna mogąc cię rozpoznać. Ten pasztet prosto jest z pieca, jako że zamierzałem wieczerzać powróciwszy rozmowy z dozorcą. Jeśli więc, Wasza Wysokość, raczysz… — Dość tu światła — burknął Conan, sadowiąc się bez zbędnych ceregieli i dobywając sztyletu. Wgryzł się łapczywie w smakowitą potrawę, popijając kolejne kęsy wielkimi łykami wina z zebranych na Serviusowej plantacji winogoron. Zdawał się obojętny na wszelkie niebezpieczeństwo, za to gospodarz wiercił się niespokojnie na swym zydlu koło kominka, nerwowo przesuwając w palcach ogniwa zawieszonego na szyi ciężkiego—złotego łańcucha. Spozierał nieustannie ku połyskującym matowo w blasku ognia oknom i nastawiał ucha w stronę drzwi, jakby ni poły oczekując, że usłyszy w korytarzu ukradkowe stąpnięcia. Skończywszy posiłek, Conan wstał i przesiadł się na zydel obok kominka. — Nie będę długo narażać cię na niebezpieczeństwo swoją obecnością — powiedział nagle. — Świt zobaczy mnie z dala od twej plantacji. — Mój królu… — Servius z urazą uniósł dłonie, ale Conan machnięciem ręki uciął jego protesty. — Znam lojalność twą i męstwo. Nic im zarzucić na można. Skoro jednak Valerius zagarnął mój tron, wiele ryzykujesz udzielając mi schronienia. — Nie dość jestem potężny, by mu otwarcie stawić czoła — przyznał Servius. — Pięćdziesięciu zbrojnych, których mogę powieść w bój, będzie przeciwko niemu ledwie garstką traw. Widziałeś wszak ruiny siedziby Emiliusa Scavona? Conan przytaknął, zasępiając oblicze. — Był, jak wiesz, najpotężniejszym patrycjuszem prowincji. Odmówił złożenia Valeriusowi hołdu. Nemedczycy spalili go w murach własnej rezydencji. Naówczas pozostali z nas dostrzegli daremność oporu, zwłaszcza iż Tarantyjczycy nie chcieli walczyć. Ulegliśmy i Valerius darował nam życie, choć podatki, jakie na nas nałożył, wielu doprowadzą do ruiny. Cóż jednak mieliśmy robić? Sądziliśmy, że poległeś, wielu baronów zginęło, wielu uwięziono. Armia została rozbita i rozproszona. Nie masz dziedzica korony. Nie było nikogo, kto by, nas poprowadził… — A grabia Trocero z Poitain? — zapytał Conan szorstko. Servius bezradnie rozłożył ręce. — Prawdą jest, że namiestnik jego, Prospero, wyruszył w pole z niewielką armią. Wycofując się przed Amalrikiem namawiał ludzi, by zaciągali się pod jego sztandar. Skoro jednak mniemano, żeś, Wasza Wysokość, martwy, przyszły ludziom na pamięć dawne wojny i ruchawki, przypomniano też sobie, jak Trocero z Poitaioczykami przewalił się kiedyś przez te prowincje nie inaczej niż dzisiaj Amalric — z ogniem i mieczem. Baronowie byli zazdrośni o Trocera. Jacyś ludzie — może Valeriusowi szpiedzy — wrzeszczeli, że grabia Poitain zamierza dla siebie zagarnąć koronę. Wybuchły dawne niesnaski między koteriami