Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ramiona i nogi niewielkiego konia, na nich oparte, obrócone w dół ciało, długość i umięśnienie proporcjonalne do korpusu ludzkiego. Tonus mięśniowy i struktura kostna przystosowane do udźwignięcia ciężaru około stu kilogramów, a w razie ciągnięcia nawet więcej. Uszy muła. Skóra i kolor ciała człowieka, system trawienny podobny do mojego, możliwość odżywiania się i trawienia każdej substancji organicznej. Zapamiętałeś? — Zapamiętałem, Ben. Czy ktokolwiek wspominał ci, że zaczynasz upodabniać się do Antora Treliga? — A kto powiedział, że się tym przejmuję? — odparł. — Kontynuuję instrukcję. Powiększyć piersi tak, by prawie sięgały ziemi. Postrzeganie zmysłowe, typowe dla istoty ludzkiej. Przedłuż ogon, by sięgnął do podłoża. Włosy na głowie i karku niech będą gęste, ale krótkie. Zapamiętane? I niech będzie hermafrodytą, samorozmnażającą się przez partenogenezę. Identyczne kopie. Zapamiętałeś? — Tak, Ben. — Dopasowanie osobowości: obiekt ma lubić ludzi, zwłaszcza tych, którzy są w tej komorze, oraz wymagać, by otoczenie darzyło go miłością i ciągłą uwagą. Obiekt musi być absolutnie łagodny i posłuszny, pozbawiony pamięci o tym, co przeżył aż do tej chwili. Zdolność rozumowania obiektu nie przekroczy poziomu bardzo inteligentnego psa. Zapamiętałeś? — Zapamiętałem, Ben, prawdziwy z ciebie drań. — Dziękuję, Obie — odpowiedział. — Wprowadź i wykonaj. Trwało to niecałe sześć sekund. * * * Bozog ślizgał się po ścianie szybu, tuż za prowadzącym go Yugashem, mocno ściskając przewód. W końcu, gdy minęli chyba tysiąc rozmaitych paneli i szczelin, dotarli do jednej, na którą Yugash wskazał i zaraz w nią wniknął. Bozog poszedł za jego przykładem. W tej samej chwili przewód zaczepił się o coś i mieszkaniec Północy musiał stanąć, by delikatnie go uwolnić. Bał się, że każde szarpnięcie może zostać poczytane przez Renarda za sygnał do przyłożenia napięcia. Na pewnym odcinku szyb biegł wzdłuż dużych brzęczących modułów, a potem wyginał się do góry i zakręcał dookoła. To był prawdziwy labirynt i Bozog nie odstępował Yugasha ani na krok, doskonale wiedząc, że gdyby został sam, nigdy by nie odnalazł drogi powrotnej. W końcu Yugash dotarł do właściwego miejsca. Tylko metr dzielił ich od dziwacznej kostki, najeżonej wieloma połączeniami. Nie pasowała do niczego, co ją otaczało, a więc to musiała być bomba. Pod kierunkiem Yugasha, Bozog przyłączył przewód do właściwego modułu. Urządzenie było niewiarygodnie skomplikowane. Na powierzchni sterczały miliony cieniutkich włosków, z których każdy otoczony był niezliczonymi, doskonale okrągłymi bąbelkami. We właściwym punkcie Bozog wydzielił kleistą, lśniącą substancję i wetknął w nią przewód. Następnie pośpiesznie wycofał się wzdłuż przewodu. Przebył już sporą odległość, kiedy Yugash zaczął nerwowo gestykulować. Zaniepokoiło to Bozoga. Zastanowił się i lekko pociągnął za przewód. Stwierdził, że porusza się bez oporu, widocznie wycofując się, wyrwał kabel. Jęknąwszy, co translator zinterpretował jako westchnienie, podążył za Yugashem ponownie w stronę bomby. * * * — Och, ona jest taka śliczna! — zapiszczała jedna z dziewcząt, zachwycona widokiem materializującej się Mavry, która rozejrzawszy się dookoła, widząc i słysząc ludzi, pędem podbiegła do nich uszczęśliwiona, wymachując puszystym, końskim ogonem. Dziewczęta skupiły się dookoła niej, pieszcząc ją i głaszcząc. Jedna z nich podsunęła pod nos Mavry kawałek owocu. Ta zaś powąchała go, zamruczała i zjadła jak pies. Julin przypatrywał się z balkonu swojemu dziełu. — Tutaj, Chang! Tutaj! Chodź, dziewczyno! Przyjdź, tutaj! — zawołał. Mavra była zaintrygowana i zachwycona. Na jej twarzy igrał kretyński uśmieszek. Szukała źródła głosu, dostrzegła go, kiedy Julin zaklaskał. Popędziła do niego po schodach. Pochylił się i ująwszy w dłonie jej głowę, zaczął ją głaskać. Polizała go po stopach. * * * Bozog nie mógł zbytnio zanieczyścić modułu, bo wyładowanie elektryczne mogłoby nie dotrzeć do celu. — Siedzi na tyle mocno, że nie powinien wypaść, Ghiskindzie — powiedział do swojego milczącego towarzysza. — Będziesz musiał wyprowadzić mnie nieco inną drogą, abym znowu nie wyrwał przewodu. Upiór skinął i ruszyli z powrotem. Nowa droga była dużo dłuższa i Bozog wyczuwał z niepokojem, że Yugash zgaduje kierunek, ale koniec końców odnaleźli szyb. Bozog był zdenerwowany, nie było widać ani jednego, ani drugiego końca, wielki pręt w samym centrum znikał w niebycie. Wydawało się, że od mostu dzieli ich straszliwa odległość. Kabel jednakże wisiał kilka metrów nad nimi, jakieś dwa metry w bok. Bozog skierował się ku niemu. Z jego garbu wyłoniła się macka, delikatnie uchwyciła i naciągnęła przewód od strony mostu. Kiedy przekonał się, że nie można go już bardziej naciągnąć, szarpnął po raz pierwszy, po raz drugi, a potem trzeci. I znów: jeden, dwa, trzy razy, i czmychnął w górę, do mostu, po ścianie szybu. Jeśli Renard odebrał sygnał, Bozog jedynie miał czas policzyć do trzydziestu. * * * Renard siedział oczekując, zdawało się, w nieskończoność. Napięcie było tak mocne, że prawie mdlał. Kiedy przewód przestał się rozwijać, co trwało chyba wieczność, rozluźnił się, uspokoił i przygotował. Kilka szarpnięć omal nie spowodowało rozpoczęcia akcji, ale odliczanie do trzydziestu było aż nadto dostatecznym marginesem bezpieczeństwa dla Bozoga. Kiedy powtórny sygnał się nie pojawił, zaklął szpetnie pod nosem i usiadł ponownie. Nie mając nic innego do roboty, wyobrażał sobie popełniane okropności i panujące zepsucie. Siedział bezczynnie w korytarzu, ale nic nie mógł na to poradzić. Na dodatek, często wydawało mu się, że słyszy szmery i podrywał miotacz, ale ani razu nikt nie zbliżył się do niego. Nagle poczuł, że coś się zmieniło. Upłynęła chwila i uzmysłowił sobie, że ktoś napina rozwinięty przewód. Wstrzymał oddech i delikatnie ujął kabel. Wciąż jeszcze zostało kilka metrów pętli. I oto nadeszła chwila. Raz... dwa... trzy... Raz... dwa... trzy. Z wolna odliczył do trzydziestu, modląc się w duchu, by to nie on okazał się zawodnym ogniwem w łańcuchu. Przez całe życie czekałem na ten moment, pomyślał w czasie odliczania. Przyszedłem na świat po to, by dokonać tej jednej rzeczy. Za kilka sekund moje istnienie nabierze sensu... Dwanaście... Jedenaście... Dziesięć... * * * — Jesteś pewny, że nie było w niej Yugasha? — Całkowicie, Ben — komputer zapewnił go. — Nie ma Yugasha ani w tej komorze, ani na moście, ani na platformie. Julin sklął siebie za to, że był tak mało przewidujący. Powinien przepytać ją, gdy była pod wpływem hipnozy, jeszcze przed transformacją. Co, u diabła, chciała zrobić? — Analiza postępowania Mavry Chang w chwili przybycia tutaj. — Zapoczątkowanie realizacji planu powstrzymania ciebie — niechętnie odpowiedział Obie