Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Ale jestem pewien, że wciąż potrzeba mu pomocy i wyobrażam sobie, że będzie próbował się z tobą skontaktować. HUMANOIDY 137 Jeśli to zrobi, proszę, powiedz mu, żeby przyszedł i ze mną porozmawiał, zanim jego szalone plany nie uczynią zbyt wiele zła, aby je naprawić. Chcę po prostu mieć szansę i pokazać mu, że źle wybrał. Czy przekażesz mu tę wiadomość? Forester potrząsnął głową. — To bzdura. — Jego pozbawiony tchu głos przybrał ostry ton. — Ale są rzeczy, które chcę wiedzieć. — Zaczerpnął powietrza, próbując pozbyć się strachu przed tą nieodgadnioną osobowością — ludzką, czy nie — która kiedyś była zwykłym urzędnikiem w Star-mont. — Jak sobie radzisz z tymi maszynami? Dlaczego tak się przejmujesz walką, którą White z nimi toczy? I kto... — głos Forestera zaciął się — kto jest twoim partnerem szachowym, kiedy jesteś zupełnie sam? — Twoja wyobraźnia za bardzo pracuje. — Opalona twarz Ironsmitha rozbłysła przelotnym uśmiechem. — Myślę, że powinieneś poprosić o euforid. — Nie mów tak! — Głos Forestera zrobił się chrapliwy, a ręce rozpaczliwie zacisnęły się na rękawie Ironsmitha. — Wiem, że możesz mi pomóc, bo sam uciekłeś. Proszę cię, proszę, Frank, bądź człowiekiem! — Jestem — Ironsmith współczująco skinął głową. — I naprawdę chcę ci pomóc, jeśli mi tylko pozwolisz. — Więc mi powiedz, po prostu tylko mi powiedz, co mam robić. — Zaakceptować humanoidy — powiedział spokojnie Ironsmith. — To wszystko co zrobiłem. — Zakceptować te nieznośne potwory? — Forester zadrżał z oburzenia. — Kiedy już rozwaliły moje obserwatorium i zniszczyły mózg mojej żony? Kiedy nawet mnie samemu grożą? 138 Jack Williamson — Przykro mi, że traktujesz humanoidy jak pełnych złej woli wrogów. — Ironsmith potrząsnął swą ostrzyżoną na jeża rudawą głową z miną szczerego żalu. — Cała twoja postawa wydaje się równie dziecinna, jak postawa Marka White'a i obawiam się, że wpędzi cię ona w kłopoty. — Kłopoty? — Forester próbował się uśmiechnąć, bez większego powodzenia. — Sądzisz, że teraz nie mam żadnych? — Żadnych poza tymi, których sobie sam napytałeś. — Nieznaczne zniecierpliwienie dało się słyszeć w żywym głosie Ironsmitha. — Jesteś uczonym, Forester — lub przynajmniej byłeś. Z całym twoim doświadczeniem w finansach i zarządzaniu, w praktycznej inżynierii, jak i w badaniach podstawowych, powinieneś być na tyle dojrzały, żeby nie wyczarowywać wyimaginowanych diabłów. — Jakby z powstrzymywanym rozgoryczeniem Ironsmith schwycił go za ramię. — Czy nie widzisz, że humanoidy są tylko maszynami, że trzeba je traktować jak maszyny i nic więcej? Forester wyszeptał z trudem: — To znaczy jak? — Jeżeli robisz z nich wrogów, to imputujesz im coś, co nie jest możliwe u żadnej maszyny. — Na twarzy Ironsmitha pojawił się błysk irytacji, zastąpiony natychmiast trzeźwym grymasem. — Zakładasz, że dokonały moralnego wyboru złych celów, wyboru wzmocnionego jakimś uczuciem gniewu czy nienawiści. Powinieneś wiedzieć, że maszyny nie mają moralności ani uczuć. — Zgodziłbym się, jeśli chodzi o moralność! Ignorując ten nieudany przycinek, Ironsmith patrzył w dal na morze. HUMANOIDY 139 — W gruncie rzeczy, humanoidy są najlepszymi maszynami wytworzonymi kiedykolwiek przez ludzi, ponieważ bardziej prymitywne urządzenia miały zawsze niebezpieczną wadę, że lekkomyślni lub źli ludzie zawsze mogli ich użyć w celach destrukcyjnych. Humanoidy są chronione przed ludzką manipulacją. Na tym polega ich prawdziwa doskonałość i jest to ostateczna przyczyna, dla której musimy je zaakceptować. Forester obserwował go w milczeniu, poszukując czegoś bezskutecznie za tą rozbrajającą miną niewinnej szczerości. — Rozumiesz, co mam na myśli? Otwieracz do konserw może przeciąć twój palec z taką łatwością, jak tnie puszkę. Strzelba zabije myśliwego równie szybko, jak zwierzynę. A jednak te urządzenia nie są złe — błądzi użytkownik. Stary Warren Mansfield rozwiązał jedynie odwieczny problem niedoskonałości i ograniczeń ludzkiego operatora, kiedy zaprojektował doskonały mechanizm, który by sam się sobą posługiwał. Zaciskając wargi Forester potrząsnął głową. — W każdym razie — kontynuował z powagą Iron-smith — powinieneś być dostatecznie inteligentny, aby nie próbować walczyć z humanoidami. Pozwól im służyć i słuchać, a nie będziesz potrzebował euforidu. Forester wychrypiał ostro: — Słuchać? Mnie? — Będą. — Ironsmith przekonywująco kiwnął głową. — Jeśli je szczerze zaakceptujesz. Zrób to i będziesz mógł mieć wszystko to, co mam ja. Jeśli nie, nie widzę dla ciebie innego wyjścia jak narkotyk. — Nie widzisz, tak? — Forester czuł jak zaciskają mu się dłonie. — Posłuchaj Frank. Nie mogłem śledzić 140 Jack Williamson twojej fałszywej argumentacji, a nie chcę żadnych krętactw. Myślę, że jest coś jeszcze — i to coś bardzo wstrętnego — za twoim immunitetem od tych cholernych ograniczeń i za twoim dziwacznym stosunkiem do tych doskonałych maszyn. — Sarkazm wzmocnił jego pozbawiony tchu głos. — Niech sobie służą i słuchają. Ja chcę prawdy! Ironsmith zdawał się wahać. Poróżowiała w czerwonawym zachodzącym słońcu jego gładka, młodzieńcza twarz nie wykazywała żadnej urazy. W końcu poważnie skinął głową i przyznał: — Są rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć. — Dlaczego? — Gdyby to ode mnie zależało, powiedziałbym ci wszystko. — Wpatrywał się w oddalony, prosty horyzont. — Chętnie zapoznałbym cię ze wszystkimi faktami. Ale cała sprawa dotyczy również humanoidów, a one są zaprojektowane tak, żeby niczym nie ryzykować. — Frank... czy nie rozumiesz? — Złamany głos Fo-restera prosił ochryple. — Muszę wiedzieć. — Ani słowa więcej. — Ironsmith obrócił się do niego, a twarz wyrażała zdecydowanie. — Ani słowa, dopóki rzeczywiście nie zaakceptujesz humanoidów