Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zwykła knajpiana gadanina. — Żyjemy z tego, moja ty protezo lewej nogi, z tego właś- nie żyjemy. Pasowałoby jak ta lala do pozostałych historyjek tygodnia, pomoże mi więc nawet, jak zaprzeczysz. Przepra- szam, właśnie coś mi wypadło z ucha. Po chwili ciszy Murray ponownie się odezwał; jego głos zabrzmiał jak głos kogoś, kto przeżył wstrząs. — Przypomniałem sobie tylko — powiedział — jaki mia- łem wczoraj dziwny wieczór. Nieważne, stary, nie powiem ci, co się stało. Jak więc się czujesz po jeździe okrakiem na ko- mecie Halleya? — Nie jeździłem okrakiem na komecie Halleya. — Świetnie. Jak więc się czujesz po niejeżdżeniu okrakiem na komecie Halleya? — Wypoczęty. Znakomicie wypoczęty, Murray. Zapadła cisza. Murray zapisywał. — To mi w zupełności wystarczy, Arturze, wystarczy mnie, Ethel i dzieciakom. Pasuje idealnie do ogólnego wariactwa tygodnia. Chcemy go nazwać „Tygodniem dziwnoludków". Niezłe, co? — Znakomite. — Brzmi świetnie. Najpierw przychodzi facet, na którego ciągle pada deszcz... — Gadasz... — To absolutna supercałkowita prawda. Ma wszystko za- notowane w małej czarnej książeczce. Spycha w cień każdy program rozrywkowy. Instytut Meteorologii dostaje pokręco- nego afrykańskiego świra, a z całego świata zlatują się śmieszni faceci w białych kitlach, targający suwaki logarytmiczne, różne aparaciki i urządzenia do odżywiania dożylnego. Ten facet to po prostu kolano pszczoły, to sutka osy. Posunę się nawet do twierdzenia, że jest lepszy od stref erogennych wszystkich wię- kszych owadów zachodniej półkuli razem wziętych. Nazywa- my go Bogiem Deszczu. Ładnie, nie? — Chyba go kiedyś spotkałem. — Brzmi wspaniale, nie? Co powiedziałeś? — Chyba go kiedyś spotkałem. Bez przerwy narzeka, pra- wda? — Nie do wiary! Widziałeś Boga Deszczu? — Jeśli chodzi o tę samą osobę. Powiedziałem mu, by przestał narzekać i pokazał komuś swój notes. Murray Bost Henson na chwilę zamilkł jak zamurowany. — Człowieku, zrobiłeś coś niesamowitego. Trzeba zapisać na twoim koncie absolutną niesamowitość. Wiesz, ile zamierza facetowi zapłacić pewien przedsiębiorca turystyczny, by nie je- chał w tym roku na Malagę? Chcę powiedzieć, wybij sobie z głowy nawadnianie Sahary i tym podobne nudziarstwa, gość ma przed sobą niesamowitą karierę! Będzie za pieniądze unikał przebywania w określonych miejscach. Zostanie potworem. Myślę, Artur, że powinniśmy dać mu wygrać w bingo. Może zrobimy też coś o tobie. CZŁOWIEK, KTÓRY NAKŁONIŁ BOGA DESZCZU, BY PADAŁ. Niezłe, co? — Niezłe, ale... — Może będziemy musieli cię fotografować pod strumie- niem z ogrodowego węża, ale nie szkodzi. Gdzie jesteś? — W Islington. Słuchaj, Murray... — W Islington! — Murray... — Człowieku, co w takim razie powiesz o największym wariactwie tygodnia, tej naprawdę szalonej historii? Słyszałeś 0 tych latających ludziach? — Nie. — Musiałeś. To naprawdę kipiąca szaleństwem historia. Jajko w zupie. Raz za razem dzwonią do nas ludzie z Islington 1 opowiadają, że mieszka tam parka, która fruwa po nocach. W naszym laboratorium nie śpią, by wyciągnąć coś wyraźnego ze zdjęć. Musiałeś o tym słyszeć. — Nie. — Gdzie ty byłeś? No tak, w kosmosie, mam twoje oświadczenie, ale przecież już kilka miesięcy temu wróciłeś. Posłuchaj, stara tarko do sera, zaczęło się to w tym tygodniu i powtarza się noc w noc. Akurat w takiej dziurze. Latają sobie jak ptaki i wyprawiają na niebie różne dziwne rzeczy. Nie mam na myśli zaglądania do okien i zamierania w powietrzu, by udawać mosty wiszące. Naprawdę nic nie słyszałeś? — Nie. — Artur, rozmowa z tobą to naprawdę rozkosz, czumbum, muszę lecieć. Podeślę ci faceta z aparatem i szlauchem. Daj mi swój adres, zamieniam się w ucho i długopis. — Murray, dzwonię, bo chciałem o coś zapytać. — Jestem zajęty. — Chciałem dowiedzieć się czegoś o delfinach. — Nic ciekawego. Zeszłoroczny śnieg. Możesz o tym za- pomnieć. Zniknęły. — To ważne. — Słuchaj, nikt się do tego nie zabierze. Bez względu na temat, nikogo nie interesują historie opisujące jedynie nie- zmienny brak czegoś. Poza tym, to i tak nie nasze piwo, spróbuj w gazetach niedzielnych. Możliwe, że za parę lat napiszą w okolicy sierpnia coś pod tytułem "Co się stało z delfinami — historia po latach", ale co pisać dziś? „W dalszym ciągu nie ma delfinów"? „Nieobecność delfinów trwa"? „Delfiny — kolejne dni bez nich"? Historyjka zdechła. Leży na ziemi, wy- ciąga do nieba chude nóżki i wkrótce zawiśnie na wielkim zło- tym gwoździu na niebie, mój ty owocowy nietoperzu. — Murray, nie interesuje mnie, czy kryje się za tym jakaś historia. Chciałbym się jedynie dowiedzieć, jak dotrzeć do go- ścia w Kalifornii, który twierdzi, że coś wie. Myślałem, że mó- głbyś mi pomóc. Rozdział 28 — Ludzie zaczynają plotkować — powiedziała Fen- church wieczorem, kiedy wciągnęli na górę wiolonczelę. — Nie tylko plotkować, także drukować artykuły w prasie. W dodatku wielkimi literami to tuż pod numerami bingo. Dla- tego pomyślałem, że najlepiej będzie, jak je kupię. — Pokazał dwie książeczki biletów lotniczych