Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Parę 23 razy dosłownie wrócił życie ludziom, których już uznano za martwych. — Ale jakim sposobem? Przecież tego nikt nie potrafi. — Zastrzyknął im krew Gorgony. — Gorgony? Zaraz, zaraz. Mama mówiła nam o Gor-gonie. Czy to ta potworna maszkara z jadowitymi wężami na głowie? Ale ja myślałem, że to tylko bajka... — Ale najważniejszą rzeczą, którą zawdzięczam Chej-ronowi — ciągnął Eskulap — jest to, Krzysiu, że nauczył mnie rozpoznawać bezbłędnie prawdziwą chorobę od udanej... Spojrzał znacząco na leżącego chłopca. Krzyś usiadł szybko na łóżku. — Panie doktorze, siostro, proszę mi przebaczyć. To był pierwszy i ostatni raz. Słowo harcerza. Eskulap kiwnął dobrotliwie głową, Hygieja się uśmiechnęła. — Dobrze, że wstydzisz się i żałujesz swego postępku. Tu masz receptą, oddaj ją Mamie i stosuj sią do mycia zaleceń, dobrze? —¦ Wszystko zrobię, co pan doktor każe. Obiecuję. Ale proszę jeszcze nie odchodzić. Tak bym chciał, żeby mi pan doktor opowiedział coś o sobie, o szpitalu, w którym pan i siostra pracują. Jak dorosnę; to też chcę być lekarzem. Doktor się zamyślił. — Nie mam takiego zwykłego szpitala. I leczę trochę inaczej niż moi koledzy, których spotkałeś. — Od razu to poznałem! Pan doktor jest zupełnie inny niż lekarze z naszego ośrodka. — Widzisz, Krzysiu — wtrąciła się Hygieja — doktor Eskulap leczy chorych najczęściej wtedy, gdy śpią. — To znaczy, że pan doktor jest chirurgiem i operuje pacjentów pod narkozą, rozumiem. Oni wtedy są nieprzytomni, nic nie czują i śpią. — Nie, nie — zaprzeczył żywo lekarz. — Nie przeprowadzam żadnych operacji. Moje metody leczenia są bezbolesne i nie wymagają noża. Mam takie domy, „przybytki", gdzie gromadzą się ludzie, którym coś dolega. Przychodzą wieczorem, oczyszczają się z drogi, kąpią i potem układają się do snu na posłaniach, skórach i kocach. Wtedy zsyłam im wróżebne sny lub ukazuję im się sam i mówię, na co chorują i jak mają się leczyć. Moje święte węże 24 uwijają się dokoła śpiących chorych i pomagają mi w pracy. — To strasznie dziwne! A czy chorzy, gdy się obudzą, zawsze pamiętają, co im się śniło? — Oczywiście. Od tego zależy cała kuracja. Krzyś miał jednak wątpliwości. — Ale kto by tam wierzył w sny! Czasem śnią się takie głupstwa! — Widzisz — cierpliwie wyjaśniał doktor ¦— sny, w których ja się ukazuję, mają tę właściwość, że pacjent nie zdaje sobie sprawy, że to był sen. Jest przekonany, że to wszystko mu się naprawdę przydarzyło, na jawie. No, ale czas na mnie. Nie zapomnij oddać Mamie receptę. Do widzenia i pamiętaj o twej obietnicy. — Do widzenia, panie doktorze. Do widzenia, siostro. Bardzo dziękuję za wizytę i... przepraszam za wszystko. Odprowadzał oboje wzrokiem aż do drzwi. W progu doktor odwrócił się jeszcze i rzekł: — I czytaj uważnie tę książkę, która ci się tak podoba. Zniknęli. Krzyś sięgnął po „Mitologię", otworzył w zaznaczonym miejscu i oczy jego padły na następujące zdanie: „Chejron był to mądry starzec, który miał postać pół konia i pół człowieka. Takie istoty Grecy nazywali Centaurami..." Wstrzymał oddech z przejęcia, ale w tej chwili drzwi od jego pokoju skrzypnęły i ukazała się w nich pani Nałęczowa. — Widzę, że zdrzemnąłeś się. To dobrze, synku. Naprawdę nie wiem, co sobie myślą w tej spółdzielni. Minęło czterdzieści minut od mego telefonu. To oburzające! — Ależ, Mamusiu, pan doktor już u mnie był. I wcale nie spałem. Czuję się zdrów jak ryba. Zaraz wstaję. Muszę przecież odrobić zaległe lekcje. I była bardzo miła siostra pielęgniarka. To rodzona córka tego doktora. Pani Nałęczowa patrzyła na niego zdumiona. — Co ty wygadujesz? Cały czas pilnowałam dzwonka i drzwi wejściowych! — Ale naprawdę, Mamo. Doktor Eskulap dopiero co stąd wyszedł. Zbadał mnie, osłuchał. A zamiast słuchawek miał na szyi... No, nigdy nie zgadniesz... Żywego, syczącego węża! „Co się z nim dzieje — przeraziła się matka. — Bredzi jak w malignie. Co teraz robić?" — Gdzie termometr? Zaraz zadzwonię do Tatusia. Proszę cię, leż spokojnie. Nie ma mowy o wstawaniu. 25 ? — Mamusiu, nie bój się, błagam. Naprawdę nic mi nie jest. Nawet zastrzyku mi nie dali, a lekarz pytał tylko o wiersz z polskiego i o rysunek. Pani Nałęczowa już go nie słuchała. Chodziła nerwowo po pokoju, powtarzając cicho: „Mój Boże! A tu doktora ani śladu!" Zbierało jej się na płacz. — Nie ruszaj się, leż cichutko. Będę jeszcze reklamować w „Eskulapie". Może nie mogą nas znaleźć albo pomylili adres. Krzyś nie mógł już dłużej patrzeć na rozpacz matki i postanowił przyznać się do wszystkiego. — Mamo, ja ci już wszystko powiem, tylko nie płacz. Widzisz, ja tylko udawałem, że mnie boli gardło... I opowiedział jej to, co przed chwilą Eskulapowi. Matka słuchała go oszołomiona i nie wiedziała sama, co ma myśleć. Niewykluczone, że Krzyś mógł symulować całą chorobę, ale co to za historia z tajemniczym lekarzem i pielęgniarką? Mówił o nich tak przekonująco! — Doktor Eskulap? Przyśniło ci się wszystko czy co? — Nic podobnego) — zaperzy) się Krzyś. — Aw se-kundy nie spałem. Oni oboje ledwo stąd wyszli. Może są jeszcze na ulicy przed domem. Nie wierzysz mi? O, najlepszy dowód to jego recepta! Położył ją chyba na nocnym stoliku. — Pierwsza rzecz, odsłonię firanki. Tak tu ciemno, że nic nie widzę — odrzekła matka. — No, rzeczywiście, na obłożnie chorego nie wyglądasz. Pokaż tę receptę. Gdzie ona jest? Krzysztof wyskoczył z łóżka. — Była tu, koło szklanki z kompotem. Ale jej nie ma! Gdzież on ją położył? Musiała chyba spaść pod łóżko. A może jest gdzieś na kołdrze? Najpierw pan doktor dyktował siostrze Hygiei rozpoznanie choroby po polsku, a potem po łacinie. Później pisał sam swoje wskazania. Na własne oczy widziałem! Chyba że ją wziął do przedpokoju... Pani Nałęczowa patrzyła uważnie na syna. Po namyśle z przesadną powagą powiedziała: — Bardzo możliwe. Pójdę zobaczyć. — I wyszła. Krzyś nerwowo przetrząsnął całą pościel, zrzucił nawet kołdrę na ziemię, wreszcie zniechęcony opadł na poduszki. Ale już Mama stanęła w drzwiach, trzymając w ręku jakąś kartkę papieru. — Tak, to chyba ta recepta. Ale niewyraźne pismo! — 26 Zaczęła powoli czytać: — „Przyznać się rodzicom do udawania choroby. Przeprosić i obiecać, że to się nigdy nie powtórzy. Żeby im wynagrodzić zmartwienie, co dzień rano zbiegnąć do sklepu po mleko. Do końca roku nie mieć ani jednej nie odrobionej lekcji". Pieczątka i podpis: „Doktor Eskulap". Złożyła papier i schowała go do kieszeni. — No widzisz, Mamusiu, że mówiłem prawdę. To typowa dla niego recepta! — A więc to tak! Krzysiu, jak mogłeś coś takiego zrobić! — Mama popatrzyła na niego z wyrzutem. Krzysztof jednym susem znalazł się koło niej, zarzucił jej ręce na szyję, zaczął ją ściskać, całować, sam bliski płaczu. — Mamusiu, już obiecuję poprawę. Jak cię kocham