Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Na początku Keith stawiał, kierując się gustami ojca, ale ku swemu zdumieniu wracał potem do domu z pustymi kieszeniami. Po kilku takich środowych wypadach na wyścigi i stwier- dzeniu, że większość sześciopensówek znika bezpowrotnie w pękatej skórzanej torbie bukmachera, Keith postano- wił zainwestować jednego pensa tygodniowo w „Sporting Globe". Wertując stronice gazety, przyswoił sobie informa- cje na temat każdego dżokeja, trenera i właściciela uznawa- nych przez Klub Jeździecki stanu Wiktoria, ale mimo tej nowo nabytej wiedzy przegrywał tak samo regularnie jak przedtem. Często się zdarzało, że podczas trzech pierwszych tygodni trymestru tracił na wyścigach całe kieszonkowe na ten okres. Życie Keitha zmieniło się z chwilą, gdy w „Sporting Globe" zauważył reklamę książki „Jak przechytrzyć buk- 55 machera" pióra Joego Szczęściarza. Nakłonił Florrie, żeby pożyczyła mu pół korony, i wysłał przekaz pocztowy na ad- res zamieszczony u dołu reklamy. Co rano wyglądał listonosza, aż wreszcie po dziewiętna- stu dniach książka nadeszła. W momencie, gdy Keith otworzył ją na pierwszej stronie, Joe Szczęściarz zajął miejsce Homera w godzinach wieczornych, przeznaczo- nych na obowiązkowe lektury. Po dwukrotnym przeczyta- niu książki Keith uznał, że opanował system, który zawsze zapewni mu wygraną. W najbliższą środę pojechał na wy- ścigi niezmiernie zdziwiony, iż jego ojciec nie skorzystał z niezawodnych metod Joego. Wieczorem Keith wracał do szkoły, zaprzepaściwszy kie- szonkowe na cały trymestr w ciągu jednego popołudnia. Nie winił jednak Szczęściarza za swe niepowodzenie, lecz uznał, że nie zrozumiał do końca jego systemu. Przeczytał książkę trzeci raz i odkrył swój błąd. Joe Szczęściarz tłu- maczył na stronie siedemdziesiątej pierwszej, że aby za- cząć, trzeba dysponować pewnym kapitałem, w przeciw- nym wypadku należy porzucić marzenia o przechytrzeniu bukmachera. Minimalna kwota wedle strony siedemdzie- siątej pierwszej wynosiła dziesięć funtów szterlingów, ale ponieważ ojciec Keitha nadal był za granicą, a ulubiona maksyma matki brzmiała „dobry zwyczaj - nie pożyczaj", chłopiec nie mógł zatem prędko dowieść, że Joe Szczę- ściarz ma rację. Po skończonym trymestrze Keith wrócił do Toorak i przedyskutował swoje problemy finansowe z Florrie, któ- ra opowiedziała mu, w jaki sposób jej bracia zarabiali pie- niądze podczas wakacji. Stosując się do rad niani, Keith następnej soboty wybrał się na wyścigi, nie po to jednak, żeby grać - nadal nie miał ani pensa - ale żeby zebrać koń- ski nawóz, który nakładał szufelką do torby po cukrze, do- starczonej przez Florrie. Następnie wracał do Melbourne z ciężką torbą na kierownicy i rozsypywał gnój na klom- bach krewniaków. Po wykonaniu czterdziestu siedmiu ta- kich rajdów tam i z powrotem w ciągu dziesięciu dni Keith zarobił trzydzieści szylingów, zaspokoił zapotrzebowanie 56 wszystkich krewnych i zaczął dostarczać nawóz ich sąsia- dom. Pod koniec wakacji miał uskładane trzy funty, siedem szylingów i cztery pensy. Gdy zaś matka wręczyła mu kie- szonkowe na następny trymestr w wysokości jednego fun- ta, nie mógł się doczekać, kiedy znów znajdzie się na wy- ścigach i wygra fortunę. Problem jednak tkwił w tym, że na stronie siedemdziesiątej drugiej, a potem siedemdzie- siątej trzeciej stało wyraźnie napisane: „Nie stosuj syste- mu, jeśli masz mniej niż dziesięć funtów". Keith przestudiowałby książeczkę po raz dziewiąty, gdy- by kierownik internatu, pan Clarke, nie przyłapał go na jej wertowaniu podczas godzin przeznaczonych na odra- bianie lekcji. Nie dość, że jego najdroższy skarb został skonfiskowany i pewno zniszczony, ale Keith musiał jesz- cze znieść upokorzenie publicznej kary chłosty, jaką wy- mierzył mu dyrektor wobec wszystkich uczniów. Kiedy chłopiec pochylał się nad stołem, dostrzegł siedzącego w pierwszym rzędzie Desmonda Motsona, który nie zdołał opanować głupawego uśmieszku. Pan Clarke powiedział wieczorem Keithowi, że gdyby się za nim nie wstawił, prawdopodobnie usunięto by go ze szko- ły. Keith wiedział, że nie ucieszyłoby to ojca - który znajdo- wał się w drodze powrotnej z miejsca zwanego Jałtą na Kry- mie - ani matki, która zaczęła mówić, że powinien pójść na studia w Anglii w jakimś Oksfordzie. Ale Keitha najbardziej zajmowała kwestia powiększenia swoich trzech funtów, sied- miu szylingów i czterech pensów do dziesięciu funtów. W trzecim tygodniu trymestru Keith wpadł na pomysł podwojenia swoich pieniędzy, do którego, jak sądził, dy- rekcja szkoły nie będzie mogła się przyczepić. Szkolny sklepik ze słodyczami otwierano co piątek, od piątej do szóstej, potem zamykano aż do następnego piąt- ku