Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Mogłaby — odparłam, czując jak napełniają mi się oczy. — Już prawie tak się stało wcześniej. — Małe dzieci są silniejsze, niż przypuszczamy — ciągnęła. — Joy wydobrzeje... a ty nie możesz jej zawsze trzymać w środku. — Nawet, jeśli zapewnię jej szkołę w domu? — zapytałam. Mama uśmiechnęła się szeroko i podała mi nosidełko Snugli. Niezdarnie zapięłam pasy wokół mojej klatki piersiowej i włożyłam Joy do środka. Była taka mała, wciąż tak mała, że czułam ją przy sobie jak jesienny liść. Nifkin popatrzał na mnie i przywarł do mojej nogi, łagodnie skamląc. Więc przypięłam go do smyczy i też zabrałam z nami. Szliśmy powoli, do końca drogi podjazdowej, potem na ulicę, poruszając się w tempie, przy którym artretyczny ślimak zdawałby się pędzić. Po raz pierwszy, od kiedy przyjechałam, byłam na ulicy i czułam się przerażona — samochodami, ludźmi, wszystkim, pomyślałam ponuro. Joy przylgnęła do mnie z zamkniętymi oczami. Nifkin maszerował obok, powarkując na przyjeżdżające samochody. — Patrz, maleńka — wyszeptałam do pokrytej meszkiem główki Joy. — Oglądaj świat. Gdy wróciliśmy z naszego porannego spaceru, na podjeździe stał zaparkowany samochód Petera. W domu, mama, Tania i Peter siedzieli przy kuchennym stole. — Cannie! — zauważyła nas mama. — Witaj — powiedział Peter. — Właśnie mówiliśmy o tobie — przyznała Tania. Chociaż mijał już prawie miesiąc, od kiedy rzuciła palenie, jej głos wciąż brzmiał jak jedna z sióstr Marge Simpson. — Hej — rzuciłam do Petera, zadowolona z jego przyjazdu. Zrobiłam ogólne machnięcie ręką, po czym odpięłam Joy, zawinęłam ją w koc i usiadłam z nią na rękach. Mama nalewała mi herbatę, podczas gdy Joy wpatrywała się w Petera, oczami otwartymi szeroko. Bywał tu wcześniej, oczywiście, ale ona zawsze spała. Więc teraz to było ich naprawdę pierwsze spotkanie. — Witaj, maleńka — powiedział poważnie Peter. Joy wykrzywiła buźkę i zaczęła płakać. Peter wyglądał na strapionego. — Och, przepraszam — zaczął. — Nie przejmuj się tym — uspokoiłam go, obracając Joy tak, by była odwrócona twarzą do mnie i kołysząc ją tak długo, aż jej łkania zamieniły się w kwilenie, potem w czkawkę, a w końcu się uciszyła. — Nie jest przyzwyczajona do mężczyzn — wygłosiła Tania. Pomyślałam o przynajmniej sześciu zgryźliwych powrotach do tej kwestii, ale roztropnie trzymałam na razie buzię na kłódkę. — Myślę, że dzieci boją się mnie — powiedział Peter ponuro. — To pewnie przez ten mój głos. — Joy słyszała wszystkie rodzaje głosów — oznajmiłam cierpko. Mama rzuciła mi złowieszcze spojrzenie. Tania zdawała się nic nie zauważać. — Ona się nie obawia — dodałam. W rzeczywistości spała, z ustami lekko rozchylonymi i długimi, ciemnymi rzęsami na tle różowych policzków; to tam wciąż wysychały łzy. — Tutaj, — powiedziałam — widzisz? Wytarłam jej twarz i przechyliłam Joy w jego kierunku, by mógł zobaczyć. Pochylił się, patrząc na nią. — No proszę — rzucił z uznaniem. Wyciągnął jeden, długi i wysmukły palec i delikatnie dotknął jej policzka. Uśmiechnęłam się szeroko do Joy, która od razu przebudziła się, spojrzała krótko na Petera i znowu zaczęła wrzeszczeć. — Przejdzie jej to — rzuciłam. — Niegrzeczny dzidziuś! — wyszeptałam do jej ucha. — Może jest głodna — wysnuła przypuszczenie Tania. — Mokra pielucha — zasugerowała mama. — Rozczarowana spikerami z pory najlepszej oglądalności stacji ABC — powiedziałam. Peter wybuchnął śmiechem. — Cóż, ona jest bardzo krytycznym widzem — ciągnęłam, podrzucając Joy na moim ramieniu. — Naprawdę lubi wieczorne wiadomości sportowe. — Gdy już się uspokoiła, poczęstowałam się herbatą i garścią czekoladowych ciasteczek znajdujących się na środku stołu. Dodałam do tego jabłko z misy z owocami i poszłam pracować. Peter popatrzał na mnie z aprobatą. — Wyglądasz o wiele lepiej — wygłosił. — Mówisz to za każdym razem, gdy mnie widzisz — zauważyłam. — Naprawdę — upierał się. — O wiele zdrowiej. I była to prawda. Przy trzech posiłkach dziennie i przekąskach, szybko odzyskiwałam swoje stare proporcje Anny Nicole Smith sprzed diety. I wciąż mile witałam zmiany. Wszystko teraz widziałam w inny sposób. Moje nogi były silne i mocne, a nie tłuste czy niezgrabne. Moje piersi miały teraz inny cel poza rozciąganiem swetrów i utrudnianiem miznalezienia innego biustonosza niż beżowy. Nawet moja talia i biodra, usiane srebrzącymi śladami po rozstępach, sugerowały silę i opowiadały historię. Mogę być dużą dziewczyną, rozumowałam, ale nie była to najgorsza rzecz na świecie. Miałam bezpieczną przystań i przytulne miejsce do odpoczynku. Ukształtowana dla wygody, nie dla powodzenia, pomyślałam i zachichotałam do siebie. Peter uśmiechnął się do mnie. — O wiele zdrowiej — powtórzył. — Wyrzucą cię z ośrodka zrzucania wagi, jeśli się dowiedzą, że tak mi mówisz — ostrzegłam