Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Mieliśmy kiedyś taką przyjemną rozmówkę... — Chciałem ją w jakiś sposób rozśmieszyć. — Odczep się — mruknęła przyspieszając kroku. „A więc poznała mnie" — pomyślałem i znowu ją dopędziłem. — Wie pani, dlaczego przychodzę do waszego sklepu? Nie słuchała mnie, wyjęła chusteczkę i wycierała nos. Ledwie mogłem za nią nadążyć, to był jakiś finisz, jakbyśmy ustanawiali rekord w marszu z przeszkodami. — W waszym domu kiedyś mieszkał Pusz- 5* 67 kin. — Chciałem wciągnąć ją w rozmowę. — Słyszała pani o nim? Milczała. — Tak sobie wyobraziłem, że właśnie tam, gdzie teraz jest sklep, był jego pokój... Znowu nie odpowiedziała, nachmurzona. Widocznie rozczarowała się do życia. — Dostałem dzisiaj dwójkę z historii i o to] pokłóciłem się z przyjacielem. Przystąpiliśmy do współzawodnictwa, a ja wszystkim spra- j wiłem zawód. Musiałem ją bardzo znudzić. Zawsze mie-| szam się do cudzych spraw. Czas się wycofać.: Doszliśmy właśnie do podziemnego przejś-, cia pomiędzy hotelem „National" a Muzeum im. Lenina. Zatrzymałem się. Zaczęła schodzić do tunelu, stanęła na pierwszym podeś-. cie, obejrzała się i zwolniła kroku, jakby cze-| kając na mnie... Podbiegłem natychmiast — widać więc nie na próżno towarzyszyłem jej] — i razem zeszliśmy do tunelu. Przejście to jest długie, najdłuższe w całej Moskwie. Idzie się, idzie i końca nie widać. Sprzedają tam kwiaty, pisma, jakiś staruszek! nawet rozłożył się z biletami na loterię i obiecywał przechodniom wielką wygraną. Nagle zgasło światło, zrobiło się strasznie ciemno i wszyscy zaczęli głośno mówić, na-] woływać się. Natychmiast straciłem z oczuj moją towarzyszkę. Chciałem ją zawołać, ale przecież nawet nie znałem jej imienia. Ktoś zawył, z pewnością umyślnie, a stary sprzedawca lamentował, bał się, że rozkradną mu] bilety. 68 Nastraszyłem się, że może naprawdę go okradają, postanowiłem podejść bliżej, ale potknąłem się o czyjąś nogę i upadłem. Po chwili światło się zapaliło, ale mojej znajomej już nie zobaczyłem. Na ulicy łatwo się zgubić, a do tego jeszcze nabudowano tyle tych podziemnych przejść... Do domu wracałem piechotą — stwierdziłem, że w kieszeni nie mam ani grosza. 10 Cicho otworzyłem drzwi i od razu posłyszałem obcy głos. Ktoś dosyć głośno opowiadał mamie jakąś zabawną historię. Właściwie nawet nie opowiadał, ale deklamował jak spiker w telewizji, i mama się zaśmiewała: a więc jednak wpakował się do nas. Potem zobaczyłem na wieszaku jego płaszcz. Głośniej trzasnąłem drzwiami i śmiech natychmiast ucichł, jakby te drzwi przycięły mu język. Mama wybiegła na moje spotkanie. Miała na sobie letnią niebieską suknię. Pewno uważała ją za najładniejszą, chociaż była nieodpowiednia na tę porę roku. — No, wreszcie jesteś — powiedziała. — Scena druga: ci sami i Sokratesik. Nie wiem, dlaczego zaczęła zdejmować ze mnie płaszcz, jakbym nagle sam nie umiał tego zrobić, potem złapała za rękę i chciała zaraz wciągnąć mnie do pokoju, żeby przedstawić swojemu „królewiczowi". Ale wyrwałem się i poszedłem prosto do łazienki. Jednym 69 uchem nasłuchiwałem, co się dzieje w ????? ju. Znowu dobiegł stamtąd śmiech, co prawi da już trochę cichszy. Chyba każdy na świecie zrozumiałby, że chociaż mama powiedziała „No, wreszcie jesteś", w tym pokoju pełnym śmiechu trzecia osoba była całkiem zbędna. Wytarłem ręce| i wszedłem. Jeszcze zobaczymy, kto w naszymi domu jest zbędny, może to właśnie będzie ktoś inny, a nie ja... Siedział na kanapie z nogą założoną na nogę. Był siwy, chociaż miał. twarz dosya młodą, nos szeroki, spłaszczony, bez kości» nosowej, jaki miewają bokserzy. W ogóle? nie należał do urodziwych i trudno było' zrozumieć, dlaczego mama się w nim zakochała. Kiedy wszedłem, zerwał się z miejsca, staH nął na bacznjość niby żołnierz przed gene-1 rałem, wyprężył się jak struna i podał mi rękę? — Nazywam się Genadij — powiedział wy-1 raźnie. Milczałem. Pewno już dokładnie zna historię mojego życia: jak mam na imię, kiedy siej urodziłem, kiedy wymówiłem pierwsze sło-j wo i jaki byłem ładny jako niemowlę