Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Lecz z powodu braku doświadczenia jej lordowska wysokość nie wzięła pod uwagę możliwości naszego natknięcia się na szybkie statki niewolnicze właśnie w porze posiłków. — Czy nie dałby się pan jednak namówić, milordzie? Myśl o śniadaniu, na nowo rozbudzona w jego umyśle, stała się jeszcze bardziej kusząca. Trudno jednak schodzić do kajuty w trakcie takiego gorączkowego pościgu. — Niech pan weźmie jeszcze jeden namiar, nim się zdecyduję — odrzekł grając na zwłokę. Gerard podszedł raz jeszcze do kompasu. — Namiar ciągle się powiększa, milordzie — zameldował. — Muszą iść z dużą prędkością. — To jasne — wtrącił Spendlove z lunetą skierowaną na „Estrellę”. — I wygląda… wygląda mi na to, że wybierają szoty. Może… Hornblower podniósł błyskawicznym ruchem lunetę do oczu. — Robią zwrot przez sztag — stwierdził. — Niech to licho, patrzcie, jak dziób statku idzie na wiatr! „Estrella” musiała mieć odważnego dowódcę i dobrze wyszkoloną załogę. Po wybraniu szotów czekali w pogotowiu przy brasach marsli. Następnie ze sterem wyłożonym na burtę „Estrella” zrobiła zwrot i Hornblower ujrzał w lunecie całą jej piękną sylwetkę. Zamierzała przeciąć „Clorindzie” drogę z prawa w lewo, i to niezbyt daleko przed nią. — Co za bezczelność! — rzekł Hornblower, pełen jednak podziwu dla odwagi i umiejętności uciekających. Fell stal obok niego ze wzrokiem utkwionym w impertynencki szkuner. Trzymał się sztywno, choć wiatr szarpał połami jego płaszcza. Przez kilka sekund wyglądało, że drogi obu jednostek zetkną się w tym samym punkcie. Lecz wrażenie to szybko minęło. Nawet bez brania pod uwagę namiaru kompasowego stało się rzeczą oczywistą, że „Estrella” przejdzie swobodnie przed nosem fregaty. — Wtoczyć działa! — zagrzmiał Fell. — Załoga do zwrotu przez rufę! Wy tam, przygotować pościgówki dziobowe. Może się przecież zdarzyć, że szkuner będzie przepływał w zasięgu tych pościgówek, lecz trzeba by wielkiego szczęścia, żeby go trafić z dużej odległości i na wzburzonym morzu. A gdyby się udało, to pocisk może równie dobrze uderzyć w kadłub, w nieszczęsnych nie- wolników, jak w drzewce czy takielunek. Hornblower postanowił odwieść Fella od ostrzału. Wtoczono działa i po ponownej stracie minuty na zorientowanie się w sytuacji Fell kazał przełożyć ster na lewo, kładąc okręt na pełny wiatr. Hornblower widział przez lunetę, że szkuner tak mocno jest przechylony pod półwiatrem, że w czasie uniesienia na fali pokazywał pas swego miedzianego poszycia, różowawy na tle błękitu morza. Nie ulegało wątpliwości, że przechodzi przed dziobem fregaty, co Fell potwierdził, nakazując dalszy zwrot o dwa rumby w lewo. Dzięki większej o dwa węzły prędkości, lepszej zwrotności i nawietrzności „Estrella” dosłownie tańczyła wokół „Clorindy”. — Budowano ją dla osiągania dużych prędkości, milordzie — stwierdził Spendlove spoza lunety. „Clorindę” również, lecz była różnica między nimi. „Clorinda” to okręt bojowy, dostosowany do transportu siedemdziesięciu ton sprzętu artyleryjskiego i czterdziestu ton prochu i pocisków w magazynach. Nie potrzebowała się wstydzić, że taki statek jak „Estrella” wyprzedził ją i przewyższył taktycznie. — Myślę, Sir Thomasie, że popłyną w kierunku San Juan — powiedział Hornblower. Gdy Fell odwrócił się do swego admirała, na jego twarzy malował się wyraz bezsilnej wściekłości. Widać było, z jakim trudem hamuje się, żeby nie dać upustu złości w potoku przekleństw. — To jest… to jest… — jąkał się ze zdenerwowania. — Wystarczy, żeby świętego doprowadzić do szału — rzekł Hornblower. „Clorinda” została ustawiona na idealnej pozycji, dwadzieścia mil w kierunku nawietrznym od San Juan. Można by powiedzieć, że „Estrella” wpadła jej prosto w ręce, a mimo to wymknęła się, sprytnie zapewniając sobie swobodne wejście do portu. — Jeszcze się doczekam, że ją diabli wezmą, milordzie! — zaklął się Fell. — Sterniku! Czekał ich teraz długi przelot do San Juan, położonego w kierunku różniącym się o rumb od kierunku wiatru, w wyścigu z praktycznie równego startu. Fell wykreślił kurs na San Juan. Było rzeczą oczywistą, że „Estrella”, bezpiecznie oddalona na prawym trawersie poza zasięg dział, zdąża do tego samego punktu. Obie jednostki szły faktycznie półwiatrem, a ten długi odcinek będzie ostatecznym sprawdzianem ich sprawności morskiej, jakby to były dwa jachty kończące przebieg po trójkącie w wyścigu w cieśninie Solent . Hornblower przypomniał sobie, że już rano porównywał obecną podróż do przejażdżki jachtem. Jednakże wyraz twarzy Fella świadczył, że dowódca jego okrętu flagowego nie widzi sprawy w tym samym świetle. Podchodził do niej ze śmiertelną powagą, i to bynajmniej nie z powodu filantropijnego stosunku do niewolnictwa. Po prostu zależało mu na pogłównym. — Co ze śniadaniem, milordzie? — spytał Gerard. Któryś z oficerów, salutując, zwrócił się do Fella z pytaniem, czy można uznać, że już jest południe. — Niech będzie — odparł Fell. Entuzjastycznie przyjęte wcześniejsze zawołanie „Do grogu” poniosło się po okręcie. — Śniadanie, milordzie? — potworzył Gerard. — Poczekajmy, aż się okaże, jak nam idzie na tym kursie — odparł Hornblower. Widząc rozczarowanie na twarzy Gerarda, dodał ze śmiechem: — Rozumiem, że chodzi zarówno o pańskie śniadanie, jak i o moje. Nic pan jeszcze nie jadł od rana? — Nie, milordzie. — Widzę, że morzę głodem młodzież na moim okręcie — stwierdził Hornblower, przenosząc wzrok z Gerarda na Spendlove'a, ale wyraz twarzy tego ostatniego był dziwnie obojętny i Hornblower przypomniał sobie, co o nim wiedział. — Założę się o gwineę, że Spendlove nie pościł dziś rano. Odpowiedzią był szeroki uśmiech. — Nie jestem marynarzem, milordzie — odparł Spendlove