Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jeśli chcesz żyć, masz służyć dobremu bogu w klasztorze w Priście. Układna maska na twarzy Rhisoulphosa pękła na moment, ukazu- jąc grymas szaleńczej wściekłości. Miasto Prista leżało daleko na pół- nocny zachód od Videssos, po drugiej stronie Morza Videssańskiego, na samym końcu półwyspu od strony stepów Pardraji. Tu spływały wieści o tym, co się dzieje na równinach, i wędrowały do stolicy. Pri- sta była także najgorszym miejscem zesłania; tam rzeczywiście diabeł mówił dobranoc. — Co ty na to, Rhisoulphosie?—spytał Krispos. — Niech tak się stanie — odpowiedział w końcu zdrajca, odzy- skawszy samokontrolę. Ponownie skinął Imperatorowi głową: —Zdaje się, że nie doceniałem Waszej Wysokości. Pociesza mnie jedynie fakt, że nie ja jeden popełniłem ten błąd. Krispos prawie nie zwracał uwagi na Rhisoulphosa od momentu, gdy szlachcic zgodził się na zesłanie. Bez przerwy wpatrywał się w Darę w nadziei, że zaakceptuje jego decyzje. Po nieskończenie długim czasie, który okazał się niespełna minutą, ona także kiwnęła głową; dokładnie takim samym ruchem, jak jej ojciec. Krispos nie dbał o to. Jeszcze raz pobłogosławił jej zdrowy rozsądek. Zrozumiała, że tak musi być. Wezwał Tyrovitzesa i polecił mu: — Szacowny panie, potrzebny nam jest kapłan. Poproś go, by przyniósł ze sobąnożyczki i brzytwę, Święte Pisma Phosa i nową błę- kitną szatę; Wielmożny Rhisoulphos postanowił iść do klasztoru. — Służę Waszej Wysokości — odparł Tyrovitzes, skłonił się i wyszedł z pokoju. Wrócił po niespełna godzinie w towarzystwie kapłana. Duchowny pomodlił się i polecił Rhisoulphosowi pochylić głowę. Ten wykonał rozkaz. Kapłan najpierw posłużył się nożyczkami, a potem brzytwą Kosmyk za kosmykiem, przyprószone siwizną włosy szlachcica spadały na podłogę. Gdy jego czaszka była już całkiem gładka, kapłan podał mu świętą księgę i powiedział: — Oto prawo, które będzie rządzić twoim życiem, jeśli tak posta- nowisz. Jeśli w sercu czujesz, że będziesz się nim kierował, możesz wstąpić do klasztoru. Jeśli nie, zrezygnuj już teraz. — Będę się nim kierował—oświadczył Rhisoulphos. Kapłan je- szcze dwa razy zadał mu to samo pytanie; szlachcic dwukrotnie po- twierdził swojąwolę. Być może w jego głosie pobrzmiewała ironia, ale duchowny wolał tego nie zauważać. Po trzecim potwierdzeniu, kapłan nakazał: — Zdejmij swą odzież. 272 Rhisoulphos uczynił to. Wtedy kapłan podał mu mnisi habit, mówiąc: — Tak, jak błękit Phosa okrywa twe nagie ciało, niech prawość otoczy twe serce i chroni je przed złem. — Amen—odparł Rhisoulphos. Oznaczało to, że został oficjal- nie przyjęty do klasztoru. — Dziękuję ci, święty ojcze —powiedział Krispos do kapłana. — Twoja świątynia przekona się o mojej wdzięczności. Tyiwitzesie, bądź tak miły, odprowadź kapłana i zajmij się formalnościami. Nie targuj się zbytnio. — Jak sobie Wasza Wysokość życzy—mruknął eunuch. Krispos wiedział, że nie obejdzie się bez targowania; dla zasady. Może jednak, dzięki jego słowom, szambelan nie będzie zbyt skąpy. Gdy obaj mężczyźni opuścili komnatę, Krispos zwrócił się do Rhi- soulphosa: — Pójdź za mną, święty ojcze. Szlachcic wstał prosząc: — Pozwól mi tu chwilę pozostać. — Położył rękę na ramieniu Dary i rzekł: —Córko, myślałem, że pójdzie mi lepiej. Niewiele brakowało. Nawet na niego nie spojrzała: — Wolałabym, byś nie musiał stąd wyjeżdżać pod eskortą—po- wiedziała tylko łzawym głosem. — Ja też, córeczko, ja też — wyprostował się i pochylił głowę przed Krisposem: —Teraz już mogę z tobąiść. Przed rezydencjączekał już spory oddział Halogajczyków, liczniej- szy niż eskorta Krisposa. Nadliczbowi gwardziści otoczyli Rhisoul- phosa. Imperator polecił im: — Doprowadźcie świętego ojca na statek o nazwie Morski Lew, który stoi na kotwicy w neorhesiańskim porcie. Wsadźcie go na po- kład i dotrzymajcie mu towarzystwa, dopóki nie odpłynie jutro rano do Pristy. Gwardziści zasalutowali. — Wedle rozkazu, Wasza Wysokość — powiedział jeden z nich. — Wszystko już dla mnie przygotowane — zauważył Rhisoul- phos.—Dobra robota. — Staram się, jak mogę—uciął Krispos. Skinął głowąHalogajczy- kom, którzy przejęli opiekę nad nowo powołanym mnichem