Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Szczęśliwie to nie był żaden z waszych, nie musicie się martwić. Kapitan portu pracował dla Mosadu jeszcze 18 miesięcy. Zarobił mnóstwo pieniędzy. Pewnego dnia znikł. Pozostawił jednak za sobą trwały ślad w postaci zniszczonych lub przechwyconych statków OWP wypełnio- nych bronią. Rozdział XVII Bejrut Nie były to najlepsze dni dla Izraela. W połowie września 1982 r. widoki masakry w telewizji, gazetach i czasopismach, oglądał cały świat. Wszędzie było widać martwe ciała: mężczyzn, kobiet, dzieci. Nawet konie były zarżnięte. Niektóre ofiary dostały kule prosto w głowę, inne miały podcięte gardła, a jeszcze inne zostały wykastrowane. Młodzi mężczyźni związani po dziesięciu lub dwudziestu ginęli razem. Prawie wszyscy spośród 800 Palestyńczyków, którzy zginęli w dwóch obozach dla uchodź- ców w Bejrucie, na Sabrze i Szatiii, nie posiadali broni, byli niewinnymi cywilami, którzy padli ofiarą krwawej zemsty libańskich chrześcijan — Falangistów. Okupacyjne siły izraelskie nie tylko dopuściły do tej straszliwej tragedii, ale ją ułatwiły. To z tego powodu ówczesny prezydent USA, Ronald Reagan, w tym czasie najbliższy sojusznik Izraela, biadał, iż w opinii publicznej Izrael przekształcił się na Bliskim Wschodzie z Dawida w Goliata. Dwa dni później Reagan wysłał do Bejrutu piechotę morską, która weszła w skład amerykańsko-francusko-włoskich sił pokojowych. Reakcje na świecie były jednomyślne. Na przykład we Włoszech dokerzy odmówili ładowania statków izraelskich. Wielka Brytania oficjal- nie potępiła Izrael, a Egipt odwołał swego ambasadora. Masowe protesty ozwały się również w samym Izraelu. Od początku istnienia państwa Izrael wielu jego obywateli marzyło o współpracy z krajami arabskimi, by stać się częścią świata, gdzie ludzie swobodnie przekraczają granice i są witani jak przyjaciele. Ale idea 287 otwartej granicy, takiej jak na przykład szeroko wychwalana amerykań- sko-kanadyjska, jest dla Izraelczyków po prostu nie do pojęcia. W końcu lat siedemdziesiątych ówczesny szef łączności Mosadu, Admony, za pośrednictwem CIA i kontaktów europejskich nawiązał stosunki z libańskim chrześcijańskim falangistą — Baszirem Dżemajelem. Ten brutalny i silny człowiek przekonywał Mosad, że Liban potrzebuje jego pomocy. Mosad z kolei przekonał rząd izraelski, że Dżemajel, bliski przyjaciel „czerwonego księcia", Salameha, jest szczery. Taki obraz utrwalił się na lata w selektywnie przesiewanej informacji Mosadu, przekazywanej rządowi. W owym czasie Dżemajel pracował także dla CIA. Ale dla Mosadu myśl, że można mieć „przyjaciela" w jakimś kraju arabskim — nawet jeśli odgrywa on podwójną rolę — była pociągająca. Przy tym Izrael nigdy nie lękał się Libanu. Krążył nawet taki dowcip: gdyby między obu tymi krajami wybuchła wojna, to Izrael pokonałby Liban przy pomocy orkiestry wojskowej. W każdym razie Libańczycy byli zbyt zajęci walkami między sobą, by interesować się kimś innym. Różne kręgi muzułmańskie i chrześcijańskie walczyły o przejęcie kontroli nad państwem, a Dżemajel ze swymi siłami, znajdującymi się w oblężeniu, zwrócił się o pomoc do Izraela. W kontakcie tym Izrael dostrzegał dodatkową korzyść: możliwość wypędzenia z Libanu izraelskiego wroga publicznego numer jeden — Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Jeszcze długo po tym, jak izraelska akcja zakończyła się niepowodzeniem, libańskie koneksje były kluczowe dla Mosadu, ponieważ jego szef, Admony, był tym, który te kontakty nawiązał i uważał je za ukoronowanie swoich sukcesów. Pod wieloma względami Liban przypomina dziś Chicago lub Nowy Jork z lat dwudziestych i trzydziestych tego stulecia, kiedy różne grupy lub mafie rodzinne otwarcie walczyły o kontrolę nad miastem. Gwałt i prze- pych były normą, a funkcjonariusze rządowi nie byli w stanie lub nie chcieli nic zrobić, aby to zmienić. Liban również ma swoje rodziny, z których każda posiada własną armię lub milicję, lojalną, podporządkowaną „donowi" (szef mafii — tł.). Ale religijne i rodzinne lojalności ustępowały swym znaczeniem sile i pieniądzom pochodzącym z handlu narkotykami oraz licznym mafijnym interesom, które napędzały mechanizm libańskiej korupcji i utrzymywały stan anarchii. 288 Druzowie są odgałęzieniem muzułmanów-ismaelitów i liczą w Libanie ok. 250 tyś. osób, co lokuje ich na czwartym miejscu wśród wspólnot religijnych. Przewodzi im Walid Dżumblat. Układ państwowy funkcjonuje na podstawie ostatniego spisu ludnoś- ci — z 1932 r., kiedy chrześcijanie stanowili jeszcze większość. I dlatego konstytucja (to nieścisłość, chodzi o tzw. pakt narodowy — tł.) określa, że prezydent musi być chrześcijaninem. Nawet obecnie, gdy wśród 3,5 min mieszkańców 60 proc. stanowią muzułmanie. Składają się oni z sunnitów i szyitów. Tym ostatnim przewodzi Nabi Berri. Znaczącą siłą, biorącą udział w walkach na początku lat osiemdziesiątych, byli sunnici skupieni wokół Raszida Karamiego. Siłami chrześcijańskimi rządziły dwie główne rodziny: Dżemajelów i Farandżije. Pierre Dżemajel utworzył Falangę, a Suleiman Farandżije raz był prezydentem państwa