Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W pewnej chwili wiatr ucichł, ocean wygładził się, a delikatne falowanie wody, w której odbijało się i migotało rozgwieżdżone niebo, ustąpiło miejsca nieruchomej, czarnej pustce, kompletnej nicości! Nie mam pojęcia, co mogło być tego przyczyną. Zalękniony odwróciłem się, by stanąć twarzą w twarz z panem Smilesem, naszym nawigatorem. Według Phillipsa właśnie pan Smiles3 naturalnie zaraz po kapitanie, odpowiada za wyznaczanie kursu i ustalanie pozycji statku. - Panie Smiles, jak bardzo jest tu głęboko? To dziwny człowiek, o czym zdążyłem się już przekonać: zawsze pogrążony w myślach lub pochłonięty obserwacjami. Nazwisko pasuje do niego jak ulał, ponieważ otacza go aura pogodnej melancholii, wyróżniająca go spośród jego towarzyszy. * [*Smile - uśmiech (przyp. tłum.)] - Któż to może wiedzieć, panie Colley? Roześmiałem się niepewnie, a on zbliżył się i spojrzał mi z bliska w twarz. Jest jeszcze niższy ode mnie, choć, jak wiesz, nie zaliczam się do mężczyzn słusznego wzrostu. - Mila, może dwie... Nikt nie wie dokładnie. Moglibyśmy spuścić sondę, ale robimy to bardzo rzadko, gdyż nie ma takiej potrzeby. - Więcej niż mila...! Niewiele brakowało, a osunąłbym się zemdlony na pokład. Oto jesteśmy zawieszeni między lądem tworzącym dno oceanu a niebem, niczym orzech na gałęzi albo liść unoszący się na powierzchni stawu! Nie potrafię Ci przekazać, moja droga siostro, jak wielkie ogarnęło mnie przerażenie, kiedy uświadomiłem sobie, że znaleźliśmy się tam, gdzie żadnym prawem nie powinno być nikogo! *** Pisałem to minionej nocy przy blasku wyjątkowo kosztownej świecy. Wiesz, jak bardzo muszę oszczędzać, mimo to zdecydowałem się na ten wydatek, gdyż doszedłem do wniosku, że nie mogę siedzieć w kompletnej ciemności. W okolicznościach takich jak te, które teraz mi towarzyszą, każdy człowiek (nawet jeśli w pełni skorzysta z pociechy, jaką może dać mu religia) odczuwa tęsknotę za towarzystwem innych ludzi. Niestety, damy i dżentelmeni, zakwaterowani w tej części statku, niezbyt ochoczo odpowiadają na moje serdeczne pozdrowienia. Początkowo wydawało mi się, że może onieśmiela ich fakt, że jestem duchownym, potem zaś począłem nalegać, by Phillips wyjaśnił mi to zjawisko. Chyba nie powinienem był tego czynić! Po co wtajemniczać służącego w zawiłości układów towarzyskich, które nic go nie obchodzą? Wielce się natrudziłem, zanim wreszcie mi wyznał, że wśród prostych ludzi pokutuje przesąd, iż pastor na statku pełni mniej więcej tę samą rolę, co kobieta w łodzi rybackiej, to znaczy sprowadza nieszczęście. Nie przypuszczam, aby ktokolwiek spośród mych współpasażerów hołdował temu głupiemu zabobonowi! Z pewnością musi chodzić o coś innego. Wczoraj przez chwilę miałem wrażenie, że uda mi się wyjaśnić przyczynę ich zagadkowej obojętności wobec mojej osoby. Otóż wśród nas znajduje się słynny, żeby nie powiedzieć notoryczny wolnomyśliciel, pan Prettiman, ten zagorzały zwolennik republikanów i jakobinów! Sądzę, iż zdecydowana większość podróżnych odnosi się do niego z odrazą. Jest nieduży i mocno zbudowany, ma łysą czaszkę okoloną czymś w rodzaju potarganej aureoli (cóż za niefortunny dobór słowa!) brązowych włosów, które wyrastają mu także za uszami i na karku. Porusza się gwałtownie, w nadzwyczaj ekscentryczny sposób, co chyba ma jakiś związek z jego oburzającymi poglądami. Młode damy unikają go jak ognia, a jedyną, która tego nie czyni, jest niejaka panna Granham, osoba dość zaawansowana wiekiem, zapewne o tak mocno ugruntowanych przekonaniach, że nie obawia się starcia z jego obrazoburczymi opiniami. Jest także pewna młoda osóbka nadzwyczajnej urody, panna Brocklebank... Ale nie powiem o niej ani słowa więcej, bo jeszcze byłabyś gotowa pomyśleć, że zebrało mi się na żarty. Mam jednak podstawy, by przypuszczać, że przynajmniej ona nie patrzy na Twego brata zupełnie obojętnie! Niestety, prawie przez cały czas opiekuje się matką, której kaprysy morza dały się we znaki jeszcze bardziej niż mnie. Na sam koniec pozostawiłem pewnego młodego dżentelmena. Ufam mu i głęboko wierzę, że jeszcze przed końcem podróży zostanie moim przyjacielem. Pochodzi ze znakomitej rodziny oraz cieszy się wszystkimi względami, na jakie zasługuje człowiek wysokiego rodu. Odważyłem się kilkakrotnie złożyć mu wyrazy uszanowania, a on odpowiedział mi nadzwyczaj grzecznie. Jego przykład może wpłynąć na zmianę postępowania pozostałych pasażerów. Dziś rano znowu wyszedłem na pokład. Nocą zerwał się lekki wiatr, który popchnął nas trochę naprzód, lecz nad rankiem ponownie ucichł