Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Żmija wystraszyła się krzyku i popełzła w kierunku kępy bzów z wyraźnym zamiarem ukrycia się w ich gąszczu. — Zniknij ją — zwrócił się Udałow do Borówkowa, nie opuszczając nóg na ziemię. Młodzieniec zgodził się, oderwał fujarkę od warg i machnął nią w powietrzu. Fujarka znikła, a i żmija przestała być widoczna, choć Udałow nie potrafił powiedzieć, czy znikła w ogóle, czy tylko schowała się w krzakach. — Głupio wyszło — powiedział Garik, muskając wąsiki. — Nastraszyliśmy kobietę. — Tak. Głupio. Ale przecież to tylko pozór? — Pozór — zgodził się Borowkow. — Pozwoli pan, Korneliuszu Iwanowiczu, że pana kawałek odprowadzę? Przy okazji przejdę się po mieście. — Doskonale — powiedział Udałow. — Tylko wezmę teczkę. Wyruszyli razem na poranne ulice. Udałow zadawał pytania, a Garik wyczerpująco na nie odpowiadał. — A ta hipoteza działa na wiele ludzi? — Prawie na wszystkich. — A jeśli ludzi jest dużo? — Też działa. Już o tym opowiadałem. — Słuchaj! — Udałowowi przyszła do głowy niespodziewana myśl. — Aż autobusem też była hipnoza? — Ależ co pan? — powiedział Garik. — Przecież kierowca wymienił koło? — Słusznie, wymienił. Udałow zamyślił się. — Powiedz mi, Garik — zapytał — ten pozór można wykorzystać? — Jak? — No, przypuśćmy, w warunkach bojowych do celów kamuflażu. Sugerujesz faszystom, że przed nimi płynie nieprzebyta rzeka, więc się wycofują. A w rzeczywistości rozpościera się przed nimi spokojne miasto. — Teoretycznie jest to możliwe, ale żeby zahipnotyzować faszystów, trzeba koniecznie zbliżyć się do nich… — Zaproponuję wobec tego coś innego. Teatr. Pozorny efekt. Hipnotyzujesz widzów, a im się wydaje, że burza na scenie jest prawdziwa, nawet deszcz pada, a wszyscy czują się zmoknięci. — To można zrobić — zgodził się Borowkow. — Albo też — tu Udałow przeszedł już do zagadnień produkcyjnych — niedoróbki w domu, który mam zdawać. Przychodzi komisja, ty ją dla mnie hipnotyzujesz i wszystkim członkom wydaje się, że dom jest jak cacuszko, po prostu z importu. — Dom to trochę dużo — powiedział ukochany uczeń fakira. — Mój nauczyciel zdołał kiedyś odtworzyć Tadż Mahal, wielki pomnik przeszłości Indii. Ale wymagało to niesłychanego napięcia umysłu i duszy. Do tej pory jeszcze niezupełnie wrócił do siebie. A nam, uczniom, wolno materializować przedmioty o średnicy nie przekraczającej metra. — Ciekawe — powiedział z powątpiewaniem Udałow. — Ale ja po prostu żartowałem. Nikogo nie zamierzam wprowadzać w błąd. Pozostawmy to zamydlaczom oczu. — Ja zaś — poparł go delikatnie Borowkow — nawet przy całym szacunku, jaki dla pana żywię, nie chciałbym udzielać pomocy w takich sprawach. W chwilę potem, po drodze, miał miejsce jeszcze jeden incydent, który umocnił wiarę Udałowa w możliwości Garika. Ulicą z przeciwka szło zasmarkane do pasa dziecko, które głośno rozpaczało z powodu utraconej piłki. — Jaką miałeś piłkę, chłopczyku? — zapytał Borowkow. — Niebieskąąąą! — i dziecko zapłakało jeszcze głośniej. — Taką? — zapytał Borowkow i ku zdziwieniu chłopczyka oraz Udałowa natychmiast stworzył średniej wielkości niebieską piłkę, która podskoczyła i opadła chłopcu pod nogi. — Nie taką! — ryknęło dziecko. — Moja była duuża! — Duża? spytał wcale nie speszony Borowkow. — Będzie duża. I natychmiast w powietrzu pojawiła się kula o średnicy dziesięciokilogramowego arbuza. Kula wisiała chwilę nieruchomo, a potem leniwie opadła na ziemię. — Taka? — zapytał Borowkow czułym głosem, gdyż niezmiernie lubił dzieci. A Udałow dostrzegł tymczasem dziwną iskierkę w sprytnych oczach dziecka, które natychmiast wyschły — chłopczyk postanowił wykorzystać czarodzieja. — Moja była większa! — wrzasnął. — Moja była ze złotymi gwiazdkami. Moja była jak dom! — Postaram się — powiedział potulnie Borowkow. — Ale moje możliwości są ograniczone. — Bachor kłamie — powiedział Udałow z przekonaniem w głosie. — Takich piłek w naszym domu towarowym nigdy nie było. Gdyby były, od razu by się ustawiła po nie kolejka! Takich piłek w ogóle przemysł nie produkuje. — A mnie tatuś z Moskwy przywiózł — powiedziało dziecko trzeźwym głosem handlowca. — Tam takie sprzedają. — Nie — upierał się Udałow. — Normy państwowe nie pozwalają wytwarzać takich wielkich piłek i z importu też się takich nie sprowadza. Można przecież czymś takim niechcący kogoś zatłuc. — Sądzi pan? — zapytał Borowkow. — Bo ja, jak pan wie, przez dwa lata byłem oderwany… — Oddaj moją piłkę! — zakomenderowało dziecko. Borowkow zmarszczył bardzo silnie czoło i obok chłopczyka pojawiła się kula o średnicy przekraczającej nawet metr. Była błękitna i usiana złotymi gwiazdkami. — Taka się nada? — zapytał Borowkow. — Taka? — Chłopczyk zmierzył piłkę wzrokiem i powiedział niezbyt pewnie: — A moja była większa. I gwiazd na niej też było więcej… — Chodźmy, Garik — oburzył się Udałow. — Zdejmij z niego hipnozę. Niech zostanie bez piłek. — Nie trzeba — powiedział Borowkow, patrząc z wyrzutem na chłopczyka usiłującego objąć piłkę i ruszył za Udałowem. — A oto i mój obiekt — powiedział Korneliusz. — No i jak, podoba ci się? Borowkow odpowiedział nie od razu. Dom, zbudowany przez przedsiębiorstwo, którego szefem był Udałow, zdecydowanie nie należał do najpiękniejszych w mieście. I z pewnością Garik Borowkow widział staranniej zbudowane domy zarówno w Bombaju i Delhi, jak i w Moskwie i Paryżu