Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Omal się nie roześmiałem na głos, kiedy naraz poczułem, że Rita dochodzi w jednym z tych przeciągłych orgazmów, jakie spotyka się czasami u Żydówek. Podtrzymywałem ją rękoma pod pośladkami, czubki palców miałem zanurzone w jej cipie, niejako w podszewce; kiedy zaczęła drżeć, uniosłem ją do góry i bujałem delikatnie w górę i w dół na końcu kutasa. Sądząc po jej zachowaniu, odnosiłem wrażenie, jakby zaraz miała dosłownie postradać zmysły. Przeżyła tak w powietrzu chyba ze cztery czy pięć orgazmów, zanim postawiłem ją znów na ziemi. Wyjąłem go z niej nie uroniwszy ani kropli i kazałem jej się położyć na podłodze w sieni. Jej kapelusz potoczył się w kąt, zawartość torebki się rozsypała, wypadło trochę drobnych. Odnotowuję ten fakt, bo zanim tak ją dobrze oporządziłem, zakonotowałem sobie w głowie, żeby wsadzić później do kieszeni trochę drobnych na powrót do domu. Wszystko to zdarzyło się zaledwie kilka godzin po tym, jak napomknąłem Maxiemu w przebieralni, że chętnie rzuciłbym okiem na szamszurkę jego siostry, a tu szamszurka aż przy mnie mlaskała, ociekała wilgocią i raz po raz strzykała. Jeżeli nawet ktoś ją wcześniej pieprzył, na pewno nie pieprzył jej jak należy, to jedno nie ulega kwestii. Ja zaś nigdy nie byłem w tak wspaniale opanowanym, skupionym, iście naukowym stanie ducha jak teraz, kiedy leżałem na podłodze w sieni, tuż pod nosem Maxiego, rżnąc osobistą, świętą, niesamowitą szamszurkę jego siostry Rity. Mógłbym go tak w niej trzymać bez końca - coś niesłychanego, jaki byłem oddalony, a przy tym w pełni świadom każdego jej szarpnięcia i drżenia. Ktoś jednak musiał zapłacić za to, że chodziłem po deszczu w poszukiwaniu dziesięciu centów. Ktoś musiał zapłacić za ekstazę wynikłą z pączkowania we mnie wszystkich tych nie napisanych jeszcze książek. Ktoś musiał potwierdzić autentyczność tej osobistej, pozostającej w ukryciu cipy, która prześladowała mnie od wielu tygodni i miesięcy. Kto się do tego bardziej nadawał ode mnie? Myślałem tak szybko i tak intensywnie między orgazmami, że kutas chyba mi się wydłużył o kolejnych kilka centymetrów. Wreszcie postanowiłem położyć temu kres, przewracając ją na brzuch i posuwając od tyłu. Z początku trochę się opierała, ale kiedy poczuła, że się z niej wyślizguję, omal nie dostała szału. - Tak, tak, dalej, dalej! - błagała, co mnie naprawdę podnieciło. Ledwo jej go wsunąłem, kiedy poczułem, że już idę, jeden z tych długich, rozdzierających wytrysków z czubka kręgosłupa. Wepchnąłem go tak głęboko, że poczułem jakby coś pękło. Padliśmy oboje i zmordowani dyszeliśmy jak psy. Miałem jednak tyle przytomności umysłu, żeby wymacać ręką kilka monet. Nie było to wprawdzie konieczne, bo wcześniej Rita zdążyła mi pożyczyć kilka dolarów, ale chciałem sobie odbić brak drobnych na przejazd z Far Rockaway. Nawet wtedy, Chryste Panie, jeszcze się to nie skończyło. Bo w chwilę później poczułem, że znów zaczyna błądzić najpierw rękami, potem ustami. Nadal miałem połowiczny wzwód. Włożyła go sobie do buzi i zaczęła go pieścić językiem. Gwiazdy stanęły mi w oczach. I już za chwilę okręciła mi się nogami na szyi, a ja zanurzyłem język głęboko w jej piczy. Musiałem więc zabrać się znów do dzieła, znów go jej wsadzić do samego końca. Wiła się jak piskorz, Bóg mi świadkiem. Po czym znów zaczęła dochodzić w długich, przeciągłych, rozdzierających orgazmach, skamląc przy tym i jęcząc, zupełnie jakby majaczyła. Wreszcie musiałem go wyciągnąć i ją pohamować. Co za szamszurka! A ja chciałem tylko rzucić na nią okiem! Maxie swoimi opowieściami o Odessie przywoływał coś, co utraciłem w dzieciństwie. Chociaż nigdy nie miałem jasnego obrazu Odessy, otaczająca ją aura przypominała moją dzielnicę w Brooklynie, która była mi tak droga i z której zbyt wcześnie mnie wyrwano. Czuję ją bardzo wyraźnie za każdym razem, kiedy widzę włoskie malarstwo bez perspektywy; zwłaszcza jeżeli obraz przedstawia na przykład orszak pogrzebowy, narzuca się doznanie z dzieciństwa, doznanie intensywnej bliskości. Jeżeli obraz przedstawia otwartą ulicę, kobiety siedzące w oknach siedzą na ulicy, nie zaś nad nią czy z dala od niej. Wszystko, co się dzieje, natychmiast staje się wszystkim wiadome, tak jak wśród prymitywnych plemion. Morderstwo wisi w powietrzu, wszystkim rządzi przypadek. Tak jak brakuje perspektywy u włoskich prymitywistów, tak też w mojej starej dzielnicy, którą musiałem opuścić jeszcze w dzieciństwie, ciągnęły się te równoległe pionowe płaszczyzny. Na nich wszystko się rozgrywało i przez nie, z jednej warstwy do drugiej, jak gdyby drogą osmozy, przenikały wszystkie wiadomości. Granice były ostre, wyraźnie określone, chociaż nie były nieprzekraczalne. Mieszkałem wówczas, jako mały chłopiec, niedaleko granicy między częścią północną a południową. Znajdowałem się nieco na północ od tej linii podziału, dosłownie kilka kroków od szerokiej ulicy przelotowej zwanej Północną Drugą Ulicą, która w moim odczuciu naprawdę oddzielała północną część od południowej. Właściwą granicę wytyczała ulica Grand prowadząca do promu przy Broadwayu, tyle że ta ulica nic dla mnie nie znaczyła, poza tym, że powoli zaczynała się zapełniać Żydami. Nie, to Północna Druga była ulicą magiczną, granicą między dwoma światami. Mieszkałem zatem między dwiema granicami, prawdziwą i wyobrażoną - tak zresztą jak przez całe życie. Biegła tamtędy mała uliczka łącząca ulicę Grand z Północną Drugą, zwana Fillmore Place. Ta uliczka biegła po przekątnej od domu mojego dziadka, w którym wszyscy mieszkaliśmy. Była to najbardziej urzekająca uliczka, jaką widziałem w życiu. Po prostu ideał ulicy - dla małego chłopca, kochanka, wariata, pijaka, oszusta, rozpustnika, bandyty, astronoma, muzyka, poety, krawca, szewca, polityka. Bo taka to była ulica, mieszcząca takich właśnie przedstawicieli rodu ludzkiego, a każdy z nich stanowił świat sam dla siebie, wszyscy zaś mieszkali w harmonii i dysharmonii, ale razem, tworząc zwarty zespół, ściśle ze sobą spleciony zarodnik ludzki, który nie mógł się rozpaść, chyba że rozpadłaby się cała ulica. Przynajmniej tak się wówczas zdawało. Do czasu otwarcia mostu Williamsburg, kiedy to nastąpiła inwazja Żydów z ulicy Delancey w Nowym Jorku