Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Co się stało? - zapytał. - Zwalniamy cię. No, nie dlatego, że jestem niezadowolony z twojej pracy. Ale producenci uważają, że tak będzie najlepiej dla serialu. Zaczęło się od odejścia Waltera Morrisona. Chcą przenieść program na nową płaszczyznę, żeby przyciągnąć młodszych widzów. Zamierzają ożywić fabułę wprowadzając więcej seksu, więcej przemocy i sam nie wiem, czego jeszcze. Zamierzają również dodać element fantastyki, a ja walczę z nimi już od pół roku. Możliwe, że za parę tygodni sam będę szukał pracy. Kawa była gorsza niż zwykle. Levitz postawił filiżankę na biurku Lawreya, nie dbając o to, czy zostawi mokry ślad na stosie papierów. - A walczyłeś również o to, żeby mnie nie wylali? - Owszem, złożyłem skargę - odparł Lawrey. - Powiedziałem, że jesteś tu najważniejszy, a oni powiedzieli na to, że Sharon lepiej pasuje do ich planów związanych z serialem. - Czy to prawda? Czy to ma coś wspólnego z tym idiotycznym oskarżeniem o napaść seksualną? Lawrey niespokojnie wiercił się w fotelu. - Nie, Barry, ja tak nie myślę. Ale w pewnym sensie cieszę się, że odchodzisz, bo naprawdę nie chciałem mieć do czynienia z tym oskarżeniem. Znam Sharon i znam ciebie. Mogę sobie wyobrazić, jak to wyglądało w rzeczywistości. - Czyżby? - Levitz wstał ze złością. - Wspaniale. Więc mogę stąd odejść i nikt nie będzie myślał, że jestem maniakiem seksualnym. Pójdę wyczyścić moje biurko. - Barry... Levitz zmierzył go wściekłym spojrzeniem. - Do diabła z tym, Mark - powiedział i wyszedł. Zbliżała się dopiero pora lunchu, ale dla Levitza dzień pracyjuż się skończył. Dziwnie było wracać do domu tak wcześnie. Ponieważ był obecnie bezrobotny, pojechał metrem zamiast taksówką. Wysiadł z metra cztery stacje przed swoją, ponieważ zapomniał rano nakarmić tego cholernego psa. Otworzył kluczem drzwi mieszkania Marianne. Pies wybiegł mu na spotkanie, ale kiedy zobaczył Levitza, a nie swoją panią, zatrzymał się i zaczął cicho warczeć. - Tylko otworzę puszkę i zabieram się stąd do diabła powiedział Levitz. Wiedział, że zwierzak aż się pali, żeby go ugryźć. Postanowił, że da teraz Małemu Barry'emu obie puszki, więc nie będzie musiał wracać tu wieczorem. Uporał się z tym w ciągu trzech minut, a po następnej minucie był już na ulicy i szedł w stronę stacji metra. Co teraz? - zastanowił się. Trzeba zgłosić się do urzędu zatrudnienia. Trzeba pójść coś zjeść. Trzeba po prostu usiąść w jakimś barze i zalać się. Levitz oceniając swoje najbliższe, niewesołe perspektywy, miał wrażenie, że jego życie legło w gruzach. Co jeszcze może go spotkać? Na schodach przed jego blokiem czekał jakiś dżentelmen. Levitz zerknął na niego i w myślach uznał go za komiwojażera. - Przepraszam pana - odezwał się mężczyzna. - Tak? - odparł Levitz ostrym tonem, dając do zrozumienia, że nie jest człowiekiem, którego można lekceważyć. - Czy pan mieszka w tym budynku? - Tak - rzucił Levitz niecierpliwie. - Jestem umówiony z lokatorem z mieszkania 2-C. Przypadkiem nie mieszka pan na drugim piętrze? Chciałem podnająć to mieszkanie. - Nawet nie wiem, kto mieszka na drugim piętrze. Ja mieszkam na czwartym. - Aha - powiedział mężczyzna. - A może w 4-C? Bo gdyby pan mi pozwolił tylko rzucić okiem, mógłbym się zorientować, jak wygląda 2-C. - Nie, bardzo mi przykro, mieszkam w 4-A. Mężczyzna uśmiechnął się. - W takim razie pan Barry Levitz? Oho, pomyślał Levitz. - Tak - przyznał. - Więc to jest dla pana. - Mężczyzna wcisnął Levitzowi do ręki jakiś papier i szybko odszedł. Levitz jeszcze nigdy w życiu nie dostał wezwania do sądu. Odczuł pewien podziw dla tego człowieka, który tak sprytnie rozegrał całą sprawę. Lekko oszołomiony popatrzył na papier. Po przetłumaczeniu prawniczych sformułowań zrozumiał, że Nicki Nichols (która w rzeczywistości miała na imię Imojean) wniosła przeciw niemu sprawę o uznanie ojcostwa. - Cudownie - mruknął Levitz. - Po prostu wspaniale. Ciekawe, jak wygląda mój horoskop na dzisiaj. Nie ma potrzeby wspominać, że samotna jazda windą dłużyła mu się jak nigdy. Znalazłszy się wreszcie w domu, Levitz próbował się i uspokoić. "Ludzie codziennie wylatują z pracy. To nic wielkiego