Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Gdy jednak ponaglał, aby wyszli od razu, znalazła masę drobnych przeszkód, które hamują płeć słabą jak srebrna sieć, jak żelazna pajęczyna. Spokojnie usunął te przeszkody. — Ale jakże będę szła w tym odzieniu obok ciebie? — Przyniosłem habit i kaptur świętego zakonu. Ukryj pod nimi twe strojne szmatki. I odrzuć buciki, jak ja zostawiam tu swoje (wskazał buty do jazdy konnej). Pozbierała swe klejnoty i ozdoby. — Po co to? — spytał Klemens. — Na ofiarę dla klasztoru, ojcze. — Ze zbyt nieczystego są źródła. — Ale to grzech zostawiać je tutaj — sprzeciwiła się penitentka. — Można je sprzedać na żywność dla biednych. — Mario, patrz na ten krzyż i ciśnij te szatańskie błyskotki pod stopy. Zawahała się, lecz po chwili rzuciła je na ziemię i podeptała. — Teraz otwórz okno i wyrzuć je na kupę gnoju. Tak, dobrze. Tak samo strząśnij zapłatę za grzech, grzech z twoich rąk, jego lśniące szychem jarzmo z karku, zmyj plamę z duszy. Naprzód, córo świętego Franciszka, za długo już pozostajemy w tym plugawym miejscu. Poszła za nim, ale nie byli jeszcze bezpieczni. Najpierw oberżysta tak osłupiał na widok dominikanina i franciszkanki wychodzących z jego domu przez kuchnię, że patrzał mrucząc ze zdumieniem: — A cóż to za przebranie? — Ale szybko zrozumiał i rzucił się do drzwi, zagradzając drogę uciekinierce. — Hej ho! Reuben! Kail! Gawin! Fałszywy mnich porywa naszą Joasię! Mężczyźni nadbiegli z groźnymi minami. Mnich ruszył przeciw nim z krzyżem w ręku. — Odstąpcie — krzyczał potężnym głosem — ona jest świątobliwą mniszką wracającą do swych ślubów. Uschnie ręka, która dotknie jej kaptura lub habitu, aby ją zatrzymać, ciało śmiałka, przeklęte przez Rzym, będzie pozbawione pogrzebu, dusza będzie płonęła w ogniu wiecznym. Cofnęli się jak tknięci płomieniem. — A ty, nikczemny stręczycielu... Nie dokończył zdania, chwycił oberżystę za kark i, silny jak lew w momentach podniecenia, odrzucił go z furią od drzwi i pchnął przez izbę. Tamten runął waląc łbem o podłogę, a zakonnik szeroko otworzył drzwi i wyprowadzi! płaczącą mniszkę na drogę. — Cicho, biedne przestraszone dziecko — szepnął. — Nie odważą cię napastować na drodze publicznej. Naprzód! Oberżysta leżał przerażony, półprzytomny, skrwawiony i Maria, choć często trwożliwie oglądała się za siebie, nie ujrzała go więcej. Po drodze Klemens zwrócił uwagę Marii na swoją gwałtowność. — Dotąd — powiedział — mówiliśmy o twoich wadach, teraz o mojej. Nie mogę opanować gniewu; jest szalony. Łaska Boża, żem jeszcze nie jest mordercą. Żałuję natychmiast potem, ale o chwilę za późno; to już za późno na zawsze, Mario. Gdyby któryś z łotrów cię dotknął, strzaskałbym im łby krucyfiksem. Znam swój charakter i drżę o siebie. Pod mym czarnym habitem czai się dzikie zwierzę. — Ach, ojcze — powiedziała Maria — gdybyś był inny, byłabym zgubiona. Żeby wyrwać mnie z tego miejsca, trzeba było człowieka chytrego jak lis i odważnego jak lew. Klemens się zastanowił. — Jedno pewne — rzekł — że Bóg dobrze wybiera swe cielesne narzędzia: za pomocą serc niedoskonałych czyni doskonałe dzieła. Chwała niech będzie Panu! Gdy podeszli bliżej do klasztoru, Maria nagle stanęła, chwyciła ramię zakonnika i zaczęła płakać. Popatrzał na nią łagodnie i powiedział, że nie ma powodu do obawy. Czeka ją najszczęśliwszy dzień w życiu. Polecił jej usiąść i uspokoić się do jego powrotu. Wszedł do klasztoru i poprosił o widzenie z matką przełożoną. — Siostro, chwal wielkość Pana Naszego; Maria jest przy furcie. Zdumienie i radość przeoryszy były niezmierne. Na gorącą prośbę Klemensa zgodziła się od razu, aby na początek złagodzić drogę pokuty owej niestałej wędrowniczce i po pewnych oporach podzieliła szczerze jego poglądy co do sposobu obecnego przyjęcia penitentki. Aby zostawić czas mniszkom na niewielkie konieczne przygotowanie, Klemens powoli wrócił do Marii i siadając obok niej, wysłuchał spowiedzi. — Przeorysza zezwoliła, żebyś sama wyznaczyła pokutę. — Nie będzie przez to lżejsza — rzekła. — Nie wątpię — powiedział. — To jednak przyszłość, a dzień dzisiejszy jest samą radością. Przeprowadził ją doko|a budynku, do bocznej furty przeoryszy. Przy wejściu usłyszeli śpiew i muzykę. — Jakaś uroczystość — rzekła Maria — a ja przychodzę ją zakłócić. — Niezupełnie — uśmiechnął się Klemens — zważywszy, żeś królową tej f?te. — Ja, ojcze? Jak to rozumiesz? — Nie słyszałaś nigdy, Mario, że więcej radości w niebie z jednego żałującego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują skruchy? Ten klasztor nie jest niebem, mniszki nie są aniołami, ale wśród nich bytują duchy anielskie i one to właśnie radują się i śpiewają w dniu twego powrotu. Oto któraś z nich, zaiste widzę, jak drżą jej ręce przy otwieraniu wrót. Furta wreszcie odskoczyła, siostra Urszula z płaczem objęła przyjaciółkę za szyję. Przeorysza była bardziej opanowana, ale niemniej wzruszona. Klemens je pożegnał. ZapraS2ały, aby pozostał, ale z żalem odmówił. Już i tak nadużył cierpliwości zacnego brata Hieronima, musi spieszyć nad brzeg rzeki, może już jutro odpłynie do Anglii. Tak Maria wróciła do swej gromadki, a Klemens ruszył pospiesznie w kierunku Renu i Anglii. Oto człowiek, którego oczekiwał chłopak z listem Małgorzaty. Ognisko domowe List ten był prostym, wzruszającym wołaniem. Tylko niewiasta potrafi tak przemówić do mężczyzny, który okrutnie ją zawiódł ona zaś nie przestała go kochać. Na początku opowiedziała o urodzeniu chłopaczka, jedynej pociechy w rozpaczy spowodowanej długim i niezrozumiałym milczeniem ukochanego. Opisała ze wszystkimi szczegółami małego Gerarda, nie zapomniawszy znamienia na małym paluszku. „Czy znasz kogoś jeszcze, kto ma taki pieprzyk w tym samym miejscu? Gdybyś tylko zobaczył swego syna, musiałbyś być z niego dumny. Zazdroszczą mi wszystkie matki na naszej ulicy, ja jednak zazdroszczę małżonkom, ty bowiem do nas nie wra casz. Gerardzie mój, mówią niektórzy, że już nie żyjesz. Gdybyś ty nie żył, jak mogłabym ja żyć na tym świecie? Inni powiadają, żeś zdradził mnie, co cię tak wiernie kocham. Gdybym usłyszała to z twoich ust, może bym uwierzyła. Ojciec mój bardzo cię kochał; w godzinę śmierci ujrzał ciebie, lecz dziwnie zmienionego. Płynąłeś po wielkiej rzece, z twarzą zwróconą ku swej Małgorzacie