Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Skończywszy swoją robotę, obejrzeli starannie drzwi i okna. Młodszy wziął ze sobą latarnię i wyszedł, ażeby zlustrować cały dom, wyjście na tyły dworskie, skąd można było uciec w ogród. Hubert Olbromski siedział w wielkiej izbie. Zapalił świecę woskową, którą miał w torbie, i podparłszy na ręku głowę czytał jakiś papier. Weszła panna Brynicka, żeby ułożyć na posłaniach cieplejsze okrycia. Olbromski zagadnął ją: – Przepraszam, że panią zapytam o jeden szczegół. Pani wymieniła swe nazwisko – Brynicka, nieprawdaż? – Tak jest. – A czy też w rodzinie pani nie było krewniaka, żołnierza z rewolucji?... – Mój ojciec służył wojskowo w rewolucją. – Wysoki, tęgi, z sumiastym wąsem? Twarz pociągła... Małomówny... Nazywał się Antoni. – Mojemu ojcu Antoni na imię. Olbromski uśmiechnął się. Oczy mu zaszły mgłą. Mówił jakby o rzeczy nieważnej, przygodnej: – Widzi pani... Gdy byłem małym chłopcem – miałem dziesięć lat – przed tamtą rewolucją, aresztowali mojego ojca – Rafał mu było na imię – za dawne – dawne sprawy z 46 Machnickim18. Byłem w szkołach i sam na świecie, sam w mieście, które mi się wtedy wydawało wielkie jak świat. W tym samym miejscu, gdziem na kwaterze mieszkał, były koszary strzelców konnych. Zaznajomiłem się z jednym wojskowym, nazwiskiem Brynicki Antoni. Przychodził on do mnie na pociechę, że to ojciec mój zamknięty był w dalekiej twierdzy... Brał mię ten wojskowy ze sobą do koszar, sadzał na swym koniu i na innych, których tylko zapragnąłem. Pokazywał mi na pociechę rynsztunek wojenny – pałasze, karabinki, kule i proch, ładownice, siodła, uzdy i ostrogi... Nosił mię na ręku i nie spuszczał z kolan... Opowiadał mi śliczne wojenne historie... Tyle to lat! Gdzie to człowiek nie był, czego nie widział po świecie, a każde jego słowo jak żywe! Gdzie teraz jest ojciec pani? – W partii. Olbromski przytwierdził skinieniem głowy. Spytał się: – Dowodzi może jakim oddziałkiem? Jakie ma przezwisko? – Tatko jest za prostego powstańca. Skinął głową. Uśmiechnął się do tej panienki. – A pański ojciec gdzie? – zagadnęła, ośmielona jego dobrotliwym wyrazem oczu. – Mojego ojca dawnymi laty, w rzeź galicyjską, podjudzeni chłopi okrutnie zamordowali pod wsią Stokłosy nad Wisłoką. Piłą go żywego przerżnęli wpół, gdy przyszedł w tamte strony z dalekiej Francji bić się ostatni raz o wolność... A ja sam musiałem na to zdarzenie synowskimi oczami patrzeć. Taka to jest tragedia polskiej szlachty... – uśmiechnął się swym mądrym, żałosnym uśmiechem. Odwrócił na chwilę głowę. Rzekł jeszcze: – To pani jest córką Antoniego Brynickiego! Nawet jest w oczach i w ustach podobieństwo. Kochaliśmy się z nim onego czasu, choć on był tak duży żołnierz, a ja żak mały ze szkół wojewódzkich... Wyciągnął rękę, ujął jej dłoń, ścisnął ją i mówił: – Szczęść ci Boże, panienko! Daj ci wszystko dobre! Panna Salomea chciała podziękować za to życzenie, lecz nie wiedziała jak. Słowa w gardle uwięzły. Podniosła na tego człowieka oczy nieulękłe i surowe. – A co? – zapytał. – Ja tu sama! – wyszlochała. – Ojciec był parę dni temu i poszedł znowu! – Taki los. – Taki los! A kto go zrobił? – Kto zrobił? – Pan! Spojrzał na nią z uwagą i ze spokojem. Czuła, że popełniła nie tylko ogromny nietakt, lecz i okrucieństwo. Nie wiedząc dlaczego i co czyni, zsunęła się z krzesła na ziemię i znalazła u jego kolan. Chciał ją podnieść, lecz chwyciła go za ręce i zajrzała w samą głąb oczu. – Panie! – krzyknęła. – Słucham! – Co wy robicie? – A co? – To powstanie! – Powstanie. – Niech mi pan wytłumaczy ze swego rozumu i z głębokiego sumienia. Ja jestem prosta i głupia... Nic nie mogę pojąć! 18 Machnicki Kazimierz (1780– 1844) – jeden z najwybitniejszych przywódców założonego w Królestwie Kongresowym w 1821 r. Towarzystwa Patriotycznego, najbliższy współpracownik Waleriana Łukasińskiego. Ta tajna organizacja o celach narodowowyzwoleńczych została odkryta w 1822 r., a jej kierownicy z rozkazu ks. Konstantego uwięzieni i oddani pod sąd. 47 – Wszystko powiem, wszystko, co tylko wiem. – Z sumienia swego? – Z sumienia. Spojrzała mu w oczy i zrozumiała, że prawdę usłyszy