Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zamknęłam za nim drzwi i spróbowałam zebrać myśli. Owszem, osobnik jest interesujący i na poziomie. Zdaje się, że był nieco rozczarowany absolutną poprawnością atmosfery. Na to, że się właściwie nie przedstawił, nie zwróciłam większej uwagi, ciekawiło mnie raczej to, czy uzna znajomość za chybioną, czy nie. „Jeżeli nie uznajesz kobiet, które nie lecą natychmiast do łóżka z każdym poznanym facetem, to się powieś” pomyślałam. I zamknęłam się w łazience. O wpół do trzeciej telefon wyciągnął mnie z wanny. Ach, więc jednak? Przez następne pół godziny kontynuowaliśmy konwersację, z której wynikło, że zawarta w ten oryginalny sposób znajomość chyba jednak jest warta podtrzymywania. Telefon zadzwonił w chwilę potem, jak weszłam do domu. Tym razem przyjechałam z pracy nieco później, nie wracałam taksówką i nawet robiłam zakupy w sklepach. Podniosłam słuchawkę. — Joanna? — powiedział znajomy głos. Ach! Po czterech dniach oczekiwania! Gdyby to było poprzedniego wieczoru, to nie wiem, czy zdołałabym wydobyć z siebie jedno rozsądne słowo. A dziś? Czyżby jednak ten klin?... — Jak się masz — powiedziałam łagodnie i miękko. — To miło, że dzwonisz. — Dzwoniłem do ciebie już w poniedziałek, jestem w Warszawie od soboty wieczorem. Nie było cię w domu. Chciałem zadzwonić do ciebie do pracy, ale zgubiłem kalendarz ze wszystkimi numerami telefonów. Ten domowy pamiętałem. Przepraszam, że nie dzwoniłem później. Mam potworną ilość roboty i jestem prawie nieprzytomny. — Szkoda, bo miałam nadzieję, że się zobaczymy... — Oczywiście, że się zobaczymy. Zadzwonię, jak tylko się nieco obrobię, i jakoś się umówimy. A w ogóle co słychać? Różne rzeczy było słychać, ale nie musiałam tego zaraz ujawniać. Dzwonił w poniedziałek... Czułam, jak błogi spokój spływa na moje zmaltretowane serce. Ależ dobrze, poczekam, aż będzie miał chwilę czasu. Grunt, że jest, że dzwoni, że mogę z nim teraz rozmawiać, że już teraz będę mogła jawnie zadzwonić do niego... Po trzech kwadransach odłożyłam słuchawkę, wprawdzie nie umówiona konkretnie, ale już znów pełna nadziei i szczęścia. Szczęścia zatrutego myślą, że jak komuś bardzo na czymś zależy, to zawsze czas znajdzie, ale jednak szczęścia. Zwłaszcza w porównaniu z tym, co było... Usiadłam do pisania nieszczęsnego artykułu, którego jednak nie było mi sądzone skończyć. Zmagania z opornym ojczystym językiem znów mi przerwał dzwonek telefonu. — Dobry wieczór — powiedział piękny, miękki głos. — Dobry wieczór — odparłam, usiłując uczynić to równie pięknie, i dusza mi się sama uśmiechnęła. — No i jak samopoczucie? — Nieco lepiej. Chociaż jeszcze ciągle dalekie od ideału. Skąd pan dzwoni, z pracy? — A nie, niech pani sobie wyobrazi, wyjątkowo dzwonię z domu. Dziś wcześniej skończyłem i nawet byłem na mieście i kupiłem taką piękną narzutę na tapczan. — Jaką narzutę? Niech pan opowie! — Taką miękką, szarą, kosmatą, właściwie takie futro. Bardzo ładne. Bo wie pani, ja bardzo lubię kupować sobie coś do domu. Ja w ogóle szalenie lubię swój dom. — A jakie pan ma mieszkanie? — Wyjątkowo wygodne. Mam dwa pokoje z kuchnią i wszelkimi wygodami. — I w ile osób pan tam mieszka? — Sam mieszkam. — To pan płaci za nadmetraż? — Niech pani sobie wyobrazi, że nie płace za nad metraż — Jakim sposobem? To jest spółdzielcze? — Kwaterunkowe. Ale nie płacę. A razem ze mną mieszka jeszcze pies. — Ach ma pan psa? Uwielbiam psy. Jakiego? — Czarnego nowofundlandczyka. Absolutnie rasowego z rodowodem, ze specjalnej hodowli, jedynej w Polsce. Rzeczywiście uwielbiam psy. Przez długie lata chowałam się w towarzystwie psa i teraz, zanim się zdążyłam obejrzeć, zagłębiliśmy się w dyskusję o wadach, zaletach i różnych cechach charakteru najrozmaitszych psów. Poszłam spać z kłębiącym mi się przed oczami stadem szczekających ogarów. Następnego dnia znów zadzwonił. Zaczęłam już być nastawiona na te telefony i kiedy trzeciego dnia się nie odezwał, poczułam rozczarowanie. Znów mi się zrobiło smutno i doszłam do wniosku, że jednak jestem nieszczęśliwa i zaniedbana. Książka telefoniczna otworzyła się sama na literze H. Zadzwonić? Miał dzwonić, jak będzie dysponował większą ilością czasu... Hotel Warszawa... — Pokój trzysta trzydzieści sześć, proszę... Na dźwięk znajomego głosu zmaltretowane serce znów mi zaczęło stukać. Nie masz czasu? Do diabła z twoim czasem. Nie wierzę, to nie brak czasu, to brak zainteresowania. Ostatecznie przyjeżdżasz do Warszawy na dwa albo trzy tygodnie i co? Nie możesz znaleźć godziny na zobaczenie się ze mną? Bzdura, po prostu masz mnie w nosie! Ach, już mi wszystko jedno, miej mnie w nosie, ale niech cię chociaż zobaczę... Ponieważ umówiliśmy się na niedzielę, sobota była nieważna. Sobotę przesiedziałam w domu, przejęta, zdenerwowana, nie zwracając nawet uwagi na to, że telefon milczy. Niech milczy, niech go diabli biorą, ja jestem na jutro umówiona... W niedzielę siedziałam w publicznym lokalu i patrzyłam na tę twarz, jedyną na świecie. Mój Boże, jak pięknie w opalonej twarzy wyglądają niebieskie oczy!... I co z tego, że ja też pięknie wyglądałam? Że zauważył zmianę uczesania? Co z tego, że trzymał mnie na ulicy pod rękę? To wszystko nie było TO, to była tylko urocza, miła przyjaźń..