Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nieszczęście mojej córki nauczyło mnie nie- nawiści do tego człowieka, którego powinnam kochać — jej oczy patrzyły zimno i twardo, w charakterystyczny teraz dla niej sposób. Romitten spojrzał na nią zdumiony. Jak dziwnie odmieniona wydaw mu się ta zwykle łagodna i pełna dobrych uczuć dla wszystkich kobieta. — Kochana pani — wyszeptał. Opanowała się. 38 — Zostawmy ten temat, nie pasuje do tego radosnego święta — po- wiedziała gorzko. — To nie może być prawdą, że Lenę Warnstetten łączyło coś z Romit- tenem — rzekła jakaś starsza dama do sąsiadki — niech pani spojrzy z ja- kim ożywieniem rozmawia on z jej matką i bratem. Zagadnięta podniosła binokle do oczu i spojrzała na wspomnianą trójkę. — Oczywiście, to tylko plotki autorstwa pani Sattenfeld. Truje się tym, że Borkenhagen nie starał się o rękę jej córki Mety. — Zgadzam się z panią, kochana. Zresztą Lena Warnstetten podoba mi się bardziej niż Meta Sattenfeld. Proszę pani, wybór mężczyzny z takim majątkiem jak Borkenhagen nie mógł paść na taką pozbawioną wdzięku ty- czkę chmielową, jaką jest biedna Meta. N — Ma pani całkowitą rację, szanowna pani. Ale moje poczucie piękna byłoby bardziej usatysfakcjonowane, gdyby Lena zaręczyła się z Romittenem. — Dobry Boże! Byliby biedni jak myszy kościelne. Można pozazdro- ścić Warnstettenowi, że Lena robi tak doskonałą partię. Naturalnie, narze- czony nie jest przystojny, mówi się o nim, że umiał korzystać z życia, ale mądra kobieta potrafi odpowiednio pokierować mężczyzną. Proszę mi po- wiedzieć, czy to prawda, że premier ma tu przyjść dziś wieczorem? — Na pewno. Pani Sattenfeld dowiedziała się tego od syna, który jest jego zastępcą. Chce wyróżnić w ten sposób Borkenhagena, gdyż on znowu przeznaczył wysoką kwotę na budowę nowej kliniki w mieście. — Naturalnie, za pieniądze można kupić wszystko. — Sam prezydent miał początkowo zamiar przyjść osobiście na przy- jęcie, ale przeziębienie przykuło go do łóżka. Co pani mówi! Tak, tak, Warnstettenowie mieli szczęście z tymi zaręczynami. Był już najwyższy czas. Najwyższy, moja kochana. WiemiZpewnego źródła, że Warnstetten w Ooliczu bankructwa. Ale uwaga, zajechał jakiś powóz. To na pewno Premier... ^ zeptano sobie z ust do ust, że przybył premier. Zapadła pełna oczeki- la,cisza- Wszystkie spojrzenia były skierowane na drzwi. Wreszcie ' towarzystwie swego zastępcy, Sattenfelda. Przez salę przebiegł 1 szmer- Wszyscy kłaniali się z; uniżonym uśmiechem. 39 Premier spojrzał poważnie na zebranych. Na jego ustach zagościł zło- śliwy uśmiech. Nienawidził uniżoności. Cenił otwartość i uczciwość. Wśród współpracowników nie był lubiany. Pochlebców wyszydzał ostrymi i dowcipnymi uwagami. To nie mogło się podobać. Dlatego wszyscy służal- cy dziękowali cicho losowi, że narzucony mu zastępca był po ich myśli. Mi- mo to nikomu nie przychodziło do głowy, by dać znać po sobie, co faktycznie myśli. Natomiast wśród społeczeństwa cieszył się wielkim sza- cunkiem i był lubiany. Wysoki urzędnik, którego powitano z należnymi honorami, złożył narzeczonym serdeczne życzenia i zmierzył Lenę pełnym podziwu wzro- kiem. Borkenhagenowi sprawiło to dużą satysfakcję. Natomiast narzeczony zrobił na premierze przykre wrażenie. Jego zachowanie, pełne uniżoności i pokory, wydawało mu się podwójnie niesmaczne w porównaniu ze spo- kojną i dostojną postawą Leny. Wysłuchawszy najważniejszych wiado- mości od Borkenhagena, premier rozmawiał tylko z nią. Wszyscy otoczyli szacownego gościa, aby pochwycić choć jedno jego słowo, choć jedno jego spojrzenie. On zaś znudzonym wzrokiem wodził po wszystkich zgroma- dzonych. Tylko jedna postać zwróciła jego uwagę. Henryk Romitten stał oparty o kolumnę i obserwował ponuro budzące niesmak zachowanie miej- scowych. Premier spojrzał na niego uważnie. Złapał za ramię Freda Warnstette- na, który przez przypadek znajdował się obok niego. — Czy to nie jest Henryk Romitten? — zapytał z zainteresowaniem, wskazując oczyma na Henryka. Fred przytaknął. — Proszę mnie do niego zaprowadzić, panie Wamstetten! Ramię w ramię przeszli przez salę w kierunku Henryka. — My się już znamy, panie Romitten, nieprawdaż? Henryk wyprostował się i stał przed nim spokojnie i swobodnie. — Tak, panie premierze. Miałem zaszczyt zostać przedstawiony par,1-' zeszłej jesieni w czasie polowania w Stettendorf. — Rzeczywiście. Bawiliśmy się wtedy wspaniale — odparł premier, patrząc z wyraźnym upodobaniem w wyrażającą silny charakter twarz Ro- mittena — poznałem pana od razu. Cały czas miałem nadzieje, że znów p? na spotkam, ale nie widuje się pana nigdzie. — Nie mogę zbyt aktywnie brać udziału w życiu towarzyskim. N'^ - 40 tpllwlc słyszał pan, że na Romitten nadeszły ciężkie czasy. Muszę ciężko nracować, aby utrzymać się na odziedziczonej ziemi. Premier spojrzał na niego uważnie. _ Źle powodzi się ziemiaństwu w naszym okręgu, nie sądzi pan? _ Bardzo źle. Tylko niektórym udaje się utrzymać na powierzchni. Rolnictwo upada. _ No cóż. Trzeba jednak stwierdzić, że taki Borkenhagen na przykład świadczy o czymś wręcz przeciwnym. _ Ponieważ zarówno on, jak i jego przodkowie potrafili połączyć in- teresy rolnicze z przemysłem. — A czy inni właściciele ziemscy nie mogliby zrobić podobnie? — Większość, do której i ja należę, nie posiada niezbędnego kapitału, aby się odważyć na taki eksperyment. — Szkoda! Gdybym mógł pomóc! Ale o tym musimy porozmawiać innym razem. Pańska posiadłość leży gdzieś tu w pobliżu? — Posiadłości Warnstetten i Romitten rozdziela tylko las i duże jezio- ro, należące do Borkenhagena. Jadąc tutaj musiał pan przejeżdżać koło mego domu. — Tak, tak. Mieszka pan w Romitten sam, czy też mogę poznać tu pana żonę? Twarz Romittena zachmurzyła się. Rozmowa ta nie była dla niego przyjemna, gdyż mimo woli stał się centrum zainteresowania wszys- tkich gości. — Nie jestem żonaty. Premier już przy pierwszym spotkaniu z Henrykiem Romittenem po- czuł do niego sympatię. Nie chciał teraz zaprzepaścić okazji, by zbliżyć się do niego. — Ponieważ pan nie ma czasu, aby nas odwiedzić, czy będę mógł bez zbędnych formalności złożyć panu wizytę w Romitten? Wyznam otwarcie, że już wtedy w Stettendorf wzbudził pan we mnie sympatię. Czy mogę Przyjechać? Mężczyźni przyglądali się sobie badawczo. Romitten zaczerwienił się. Doceniał wyróżnienie, jakie go spotkało. Ci, którzy zgromadzili się Wokół n|ego i premiera, spodziewali się, że i na nich spadnie “promień łaski". Po- nieśliby największe ofiary, aby zaskarbić sobie podobne względy. Henryk natomiast nie ubiegał się o nie. Faworyzowanie jego osoby, wtedy w Stet- 41 tendorf, uważał za kaprys. Te^az P1**0"3* ^ Jednak' żedę my lit Premier spoglądał poważnie i z sy/"^ w 0^ Ronuttem Henryk Pocfflł wzruszenie^ ^^.^