ďťż

Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. - Przestań - prosił cicho mały. - A ja stałem z boku - mówił wysoki mężczyzna. Stałem z boku i nie mogłem ci w niczym pomóc. Nie mogłem ci pomóc, bo nie chciałem się mieszać do tej przeklętej awantury; wiesz przecież, że policja ma oko na takich jak my. Wiesz, że jak nas złapiš, to wsadzš do kryminału i będziemy musieli przez wiele, wiele dni pracować darmo. Ty też nie mogłeœ sobie w niczym pomóc, bo jesteœ chory i słaby. Tak? Jesteœ niedołężny. Tak? Jesteœ cholernie słaby. I dlatego musisz teraz iœć ze mnš i musisz starać się iœć jeszcze szybciej, aby nie ubiegli nas inni głodni, i dlatego uważać musisz, abyœmy znowu nie wpadli w jakšœ cholernš awanturę. Inaczej będš znów tłuc cię po mordzie. Musimy iœć bardzo szybko. Czy chcesz, żeby każdy, komu to się tylko spodoba, mógł cię tłuc w zęby? Nie chcesz chyba tego? Więc musisz iœć ze mnš. - Już w tak wiele miejsc szliœmy razem - rzekł mały, z trudem łapišc powietrze. - I wszędzie czekała na nas nadzieja. Szliœmy już do tartaków, młynów, i fabryk; szliœmy przez wsie, miasta i miasteczka. Za każdym razem myœleliœmy, że to już właœnie tu, że to już ostatnia nasza droga i że zostaniemy teraz na długo. I za każdym razem nikt na nas nie czekał. I zawsze mimo to idziemy i idziemy. Myœlimy, że zastaniemy las lub ogród, a zastajemy tylko pusty plac. Czy naprawdę zawsze musimy tylko iœć i iœć? - Musimy iœć. Jeœli staniemy w miejscu, to tym bardziej nikt do nas nie przyjdzie. Musimy iœć nawet wtedy, kiedy ty masz chore serce, a ja poranione nogi. Biednym ludziom nie wolno nigdy czekać. Skręcili z goœcińca i ruszyli w stronę tartaku. Był to niewielki murowany budynek. Mimo wczesnej pory kręciło się już wielu ludzi i wiele furmanek. Wysoki i ostry œpiew mechanicznych pił dochodził aż do goœcińca. Silnie pachniało œwieżo œcięte drzewo; było tutšj bardzo wiele drzewa poukładanego w stosy bali, dršgów i błyszczš- cych od żywicy desek. Wióry, którymi grubo usłane było całe podwórko, złociły się w słońcu. Wysoki rzekł: - Zapach œwieżo œciętego drzewa zawsze działa na mnie tak jak zapach pieczonego chleba. Wiele przypomina. Tam, gdzie mieszkałem w młodoœci, było wiele lasów. Lasy płonęły czasem i często zabijały ludzi, którzy tam pracowali. Kiedy palš się lasy, niebo wyglšda tak, jakby było odlane ze złota; wtedy nawet tym przeklętym œwiętym musi być goršco. Odwrócił się do małego i rzekł: - Teraz pójdziemy do właœciciela. Będziemy go prosić, żeby nas przyjšł do roboty. Jemu potrzeba dwóch silnych mężczyzn. On będzie z nami rozmawiać. Ty musisz stać prosto. Rozumiesz? Musisz stać bardzo prosto. I głowę masz trzymać do góry. Musisz patrzeć na niego z pewnoœciš, lecz nie bezczelnie. I staraj się stać nieznacznie na palcach; staraj się wydać wyższym niż rzeczywiœcie, Rozumiesz? - Oczywiœcie - przytaknšł mały. - A ręce? Czy pomyœlałeœ o moich rękach? W jaki sposób trzymać mam ręce? - Musisz trzymać je tak, aby on chciał je kupić. Musisz starać się, aby on pomyœlał, że jesteœ silny, o wiele silniejszy niż w rzeczywistoœci. Jeœli pokapuje, że jesteœ taki słaby, jak jesteœ, nie będzie chciał nawet z nami gadać. Powtarzali nam wyraŸnie, że jemu potrzeba do pomocy dwóch silnych chłopów. Rozumiesz? Inaczej przepadnie wszystko. On musi myœleć, że jesteœ małym, krępym, silnym mężczyznš. - Tak - odrzekł mały. - Nabiorę w klatkę piersiowš powietrza. Czy mam nadšć policzki? - Po co? - Mam przecież takš chudš mordkę jak sam œwięty Łazarz. - Nie - rzekł bardzo łagodnie wysoki. - Nie myœlę, aby to było konieczne. Twarz nie œwiadczy o niczym. On tylko nie może poznać, że jesteœ słabym, wymęczonym włóczęgš. Musi myœleć, że stoi przed nim silny i zdrowy mężczyzna. I wtedy on nas przyjmie. ChodŸmy. Ruszyli. Wysoki nie szedł jak przedtem - z przodu; szli teraz ramię w ramię, jak dwaj równi sobie siłš męż- czyŸni. Mały zacisnšł kciuki i schował je wewnštrz dłoni - słyszał, że to pomaga; modlił się do Boga, lecz bez- nadziejnie mylił słowa i w pewnym momencie przerwał. Wysoki spojrzał na niego z niepokojem. - Wyprostuj się - rzekł. - Nie mogę już więcej - powiedział mały. - Już naprawdę nie mogę się więcej wyprostować