Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Dlatego kiedy pojawiała się z wizytą, Guta witała ją z radością. Stara Ellin szybko domyśliła się, co przemyca świeżo upieczony sąsiad i nie raz próbowała wbić mu do głowy, że zajmuje się rzeczami niebezpiecznymi i nie akceptowanymi przez Pana. Red wykręcał się żartami, ale kiedy sąsiadka wychodziła, mruczał: „Też mi drugi Szuwaks się znalazł! Bo to ja sam nie wiem, czym ryzykuję?” Guta nie wtrącała się do ich rozmów. Wszystko, co miała na wątrobie, dawno już Redowi powiedziała. Potem tego żałowała: czy to on jest winien, że ten świat jest taki paskudny…? Jakkolwiek by było, w „wędkarskie” wieczory stara Ellin skracała Gucie nieznośną samotność. W końcu nie musiała trzymać jej na dystans, jak Dicka Nunnuna. Nawet nie o to chodziło, że Dick wiele rzeczy może uznać za zaloty, a Red, jak sobie wypije, staje się zazdrosny i naprawdę niedobry. Nie, nie o to chodziło… Chociaż, czego tu się złościć? Jeszcze się nie urodził w Harmont mężczyzna, który odważyłby się wpakować do łóżka żony Reda Szalonego! — Twojego nie ma? — zapytała Ellin, zdejmując koszmarny kapelusz. — Nie ma. — Guta wzięła kapelusz i umieściła go na wieszaku. — Chodź, napijemy się herbaty. Poszły do kuchni i gdy Adelina Norman rozlokowywała przy stole swoje opakowane w kolorowe szmaty dorodne ciało, Guta postawiła na kuchence czajnik. — A gdzie jest? — zapytała Ellin, rozsiadłszy się w końcu. — Znowu tam? To było dyżurne pytanie i Guta zawsze odpowiadała na nie jednakowo: „Gdzieś się szwenda”. Ale dzisiaj odpowiedziała: — Może siedzi w „Barge’u”, a może gdzieś go poniosło. Mężczyzna to mężczyzna. Nie da się go przywiązać do spódnicy. Tym bardziej takiego jak mój Red. — Tak, nie da się. — Sąsiadka wygładziła na obrusie nie istniejące zmarszczki, pokiwała głową. — Nawet tego nie próbuj. Ja, na przykład, próbowałam swojego Stefana przywiązać. Mój syn Stefie… — Jakby zakrztusiła się i zamilkła. Guta również milczała, wyjęła z kredensu łyżeczki. Udawała, że nic nie słyszała. — Mój mąż zostawił nas — powiedziała stara Ellin. — Uciekł do Europy, jeszcze przed Lądowaniem. A ja byłam głupia — Może gdybym nie pętała tak Stefana, nie zająłby się stalkerstwem… Głupia byłam, naprawdę głupia. Ciągle urządzałam mu awantury, kiedy szedł do Strefy. Nie rozumiałam, że on w ten sposób chciał wykazać swoją samodzielność. A ostatnim razem nawet go pobłogosławiłam po rodzicielsku… — Westchnęła przeciągle, a potem nagle chlipnęła. Zapanowała cisza. Trzeba było ją wypłoszyć, zapytać o coś, jakiś drobiazg, ale Guta nie potrafiła zmusić języka do poruszenia się. Syk gotującej się wody wydał się jej tak głośny, że trudem zwalczyła w sobie chęć natychmiastowego zdjęcia czajnika z kuchenki, potem sąsiadka rzekła: — Gdy wychodził, powiedziałam mu: „Żebyś już się tam przeniósł na zawsze, do tej swojej Strefy! Przestałbyś mi nerwy szarpać…” A on mi odpowiedział: „Dobrze, przeniosę się, skoro twoje nerwy mają się szarpać”. I poszedł… Miał ksywę Okularnik, bo nawet do Strefy wchodził w okularach. Więcej go nie widziałam. Opowiadali, że tego razu poszedł z Perszeronem Barbridge’em. Że niby poszli na Złotą Kulę… Chodziłam potem do Barbridge’a, ale nawet za próg mnie nie wpuścił. Powiedział, że nic nie wie, a Okularnika nie widział już tydzień. — Znowu westchnęła, poobracała w koślawych palcach łyżeczkę. — Po miesiącu powiedzieli mi, że Stefie zginął… — Znowu zamilkła. Woda w czajniku wrzała. Guta podniosła się, zaparzyła esencję, napełniła filiżanki, wyjęła z kredensu pudełko z herbatnikami. Z zewnątrz dobiegł hałas przejeżdżającego samochodu. Dźwięk był obcy, ale Guta zamarła, nadstawiła uszu. Samochód przejechał i ucichł. — Wtedy naprawdę chciałam, żeby tam został — powiedziała Ellin. — Na mgnienie oka, ale chciałam. Taka byłam zła… No i Strefa spełniła moje życzenie. Nawet nie Złota Kula… — Wzięła filiżankę z herbatą, upiła łyk i nagle wykrzyknęła: — Grzechy rodziców kiełkują w dzieciach! Nigdy sobie nie wybaczę! Nigdy!!! — Ojejku, wcale nie! — powiedziała Guta. — Myli się pani, Ellin. Strefa nie spełnia życzeń. Gdyby tak było, Małpeczka dawno już by… — Nie wytrzymała i rozszlochała się, zakrywając twarz stulonymi dłońmi. Wszystko, co miotało się jej w duszy, cały ból i złość na Strefę, na Reda, na los, runęło na zewnątrz i Guta już nie rozumiała, jakie słowa ulatują z jej drżących warg. Ocknęła się, gdy poczuła, że ktoś głaszcze ją po włosach Najpierw wydało się jej, że to Małpeczka, ale nie — to była tylko dłoń starej Ellin. Siedziały tak tysiąc lat, objęte, i smutek powoli odpływał z serca Guty. Potem piły herbatę. Guta wciąż nasłuchiwała dźwięków z ulicy. Ellin powiedziała: — Ciesz się, że twoja córka nie jest podobna do człowieka Mówią, że wczoraj na Trzeciej Ulicy zabili syna Cartera Szczęściarza. Chłopiec, zwyczajny chłopiec. Dzieci sąsiadów nie baty się z nim bawić. Potem w ciągu dwóch dni pięcioro z tych dzieci znalazło się w szpitalu. Ze złamaniami. Ktoś upadł z huśtawki, ktoś się pośliznął na schodach, inny w ogóle na prostej drodze się potknął