Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Coś innego pulsowało we krwi. Nadja nie wiedziała co było powodem, że wziął na swoje barki ciężar takiego poniżenia. Wstała i zbliżyła się do niego. - Podaj rękę, bracie! I gestem prawie macierzyńskim otarła łzę, która zawisła na jego rzęsach. Rozdział XIII Ponad wszystko obowiązek Wypadło więc pozostać na noc w gospodzie. Strogow milczał przez cały czas. Nadja o nic go nie pytała. Rozumiała, że wydarzyło się coś, o co nie mogła pytać. Gdy rozchodzili się do pokojów próbowała go pocieszyć. - Bracie... - zaczęła. Położył palec na swych ustach, prosząc by milczała. Nie pytając o nic więcej, odeszła z cichym westchnieniem. Tej nocy Michał Strogow nie spał ani godziny. Upokorzenie, które go dotknęło, nie pozwalało mu zasnąć. Modlił się: - To dla Ojczyzny i dla ciebie Ojcze-carze! Wbijał sobie do głowy rysy człowieka, który mu tak ubliżył. Nie bał się. Wiedział, że nie zapomni o tym wszystkim. O świcie wezwał poczmistrza. - Tyś tutejszy? - Tak. - Czy znasz człowieka, który wziął moje konie? - Nie. Pierwszy raz go widziałem. - Jak myślisz... kto to może być? - Pan, który może rozkazywać. - Co to?... Tak sądzisz o mnie?! - Nie... Tak!... Są obelgi, które nawet nie każdy kupiec zniesie - razy bicza! - roześmiał się. Strogow podskoczył ku niemu z roziskrzonym wzrokiem. Położył mu ręce ciężko na ramionach i rzekł głosem stłumionym: - Wynoś się przyjacielu... albo... cię zabiję! Godzinę później tarantas uwoził Nadję i Strogowa z miejsca okrutnego wspomnienia. Na Arbatce, jednym z głównych dopływów Irtyszu, który przyszło im przebyć, jak poprzednio Tobol, wjechali na prom. Tu także musieli wysłuchać niepokojących wieści o najeździe. Awangarda hord Feofar-Chana znajdowała się daleko na północy, na rzece Irtysz. Mnóstwo plemion Kirgiskich łączyło się z Tatarami. Posuwali się grabiąc, paląc i mordując. Opowiadano o znęcaniu się nad jeńcami, o pustoszeniu całych wsi i miast. Taki był sposób prowadzenia wojny przez Tatarów. Forty rosyjskie leżały w gruzach. Strogow najbardziej obawiał się, że przeprowadzane rekwizycje pozbawią go środków dalszej lokomocji. Nadja widziała troskę na jego twarzy. Wiedziała już, że jest mu znacznie pilniej do Irkucka niż jej, że poza obelgą, bolał go stracony w Irtyszu czas. Sama, nadzwyczaj cierpliwa, nie użalała się na trudy tej pospiesznej podróży. Próbowała zająć Strogowa rozmową: - Czy dawno nie miałeś wiadomości o matce? - Od dwóch miesięcy. Ostatni list, jaki otrzymałem przed wyjazdem przyniósł mi dobre nowiny. Marta jest dzielną Sybiraczką. Mimo swojego wieku, zachowała jeszcze sporo sił. Potrafi cierpieć. - Zobaczę ją, prawda? Skoro nazywasz mnie siostrą, jestem przecież jej córką. A ponieważ milczał, dodała: - A może twoja matka opuściła już Omsk? - Może, moja matka nienawidzi Tatarów. Może wzięła kij i ruszyła w drogę do Tobolska. Czasami wędrowała ze mną i z ojcem, kiedy byłem mały. - Masz nadzieję... ujrzeć ją? - Teraz nie. Może w drodze powrotnej. - Ale teraz... gdyby była w Omsku? - Nie zobaczę się z nią - rzekł twardo. - To niemożliwe, żebyś odmawiał zobaczenia się z matką! - Są takie powody - niemal wykrzyknął - te same, które nakazują czasem znieść cios bicza! - Czy mogą być powody świętsze od uczuć, które wiążą syna z matką? Nie odpowiedział. Uszanowała jego tajemnicę i więcej o nic nie pytała. Nie wracali już do tej rozmowy. 25 lipca o trzeciej nad ranem stanęli w Tiukalińsku. Za nimi zostały już setki wiorst. Oboje byli małomówni, skupieni w sobie, pochłonięci własnymi sprawami. Mieli tylko jeden wspólny cel przed sobą: dotarcie do Irkucka. Na razie na drodze nie spotykali większych przeszkód, jeżeli nie liczyć kilku starć z uporem jamszczyków, ociągających się dalej jechać wobec trwożnych wiadomości o bliskości Tatarów. Powoływanie się na "podorożną" nie wywierało już na nich większego wrażenia. Opór ich przełamywany był jedynie sutymi napiwkami. To zawsze odnosiło pożądany skutek. Ale na Irtyszu, dwadzieścia wiorst przed Omskiem, znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie. Irtysz, wypływający z gór Ałtaju i toczący swe bystre fale 7000 wiorst ku rzece Ob, z którą się łączy - o tej porze roku niezmiernie przybiera. Przejazd przez jego wody odbywa się jak zwykle, na promie, poruszanym przez przewoźników drągami odpychanymi od dna. Strogow obawiał się, że tarantas, konie i trójka pasażerów, za bardzo obciążą prom. Nic chcąc narażać Nadji, zamierzał najpierw przewieźć powóz a potem po nią wrócić. Ale uparła się, by płynęli wszyscy razem. Niedługo potem zaczęło się... Na środku rzeki drągi nie dostały do dna. Nie pozostawało nic innego, aż czekać, gdzie zniesie ich silny prąd. Płynęli z zawrotną szybkością. Przewoźnicy przekrzykiwali szum wody: Uwaga! Wtem z ust ich dobył się okrzyk rozpaczy. - Co się stało? - nic nie rozumiała Nadja. - Tatarzy! Tatarzy! - wołali, pokazując barki wypełnione żołnierzami, które zbliżały się ku nim, płynąc w dół rzeki. Płynęli bardzo szybko i katastrofa była nieunikniona. Przewoźnicy opuścili drągi. - Odwagi, przyjaciele! - krzyknął Strogow - pięćdziesiąt rubli, jeżeli dosięgniemy brzegu, zanim barki się zbliżą. Rzucili się do pracy. - Nie bój się Nadziu, ale bądź gotowa na wszystko. - Strogow wziął dziewczynę za rękę. - Jestem gotowa