Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Była smukła i śniada, a jej czarne oczy miały wyraz wyzywający. Teraz jednak śmiały się do niego i chłopiec odpowiedział im uśmiechem. — Serwus — rzekł. Stało się to zupełnie bezwiednie; tak często przecież odzywał się podobnie przy pierwszych spotkaniach. Czyż mógł zresztą tego nie uczynić? Wrodzona życzliwość dla całego świata kazała mu coś powiedzieć. Czarnooka dziewczyna wyraziła uśmiechem radość z powitania i zwolniła kroku, jak gdyby chcąc przystanąć. Towarzyszka uwieszona u jej ramienia chichotała i również zdradzała chęć zatrzymania się. Martin zastanowił się szybko. Nie może pozwolić na to, by Ruth wychodząc zobaczyła go rozmawiającego z tymi dziewczynami. Najnaturalniej w świecie zrównał więc swój krok z krokiem czarnookiej i począł iść obok niej. Tym razem nie był niezdarny i milczący, lecz czuł się całkiem swobodnie i szermował znakomicie tymi przekomarzaniami i dowcipnymi słówkami, które stanowią zazwyczaj wstęp do bliskiej znajomości w tego rodzaju przygodach. Na rogu, gdzie główna fala odpływała ku przodowi, Martin zaczął się kierować w stronę bocznicy. Jednakże czarnooka dziewczyna przytrzymała go za ramię i ciągnąc za sobą koleżankę zawołała: — Czekaj no, Bili! Dokąd ci tak pilno? Chyba nas tak nie ciśniesz na ulicy bez pożegnania? Przystanął ze śmiechem i odwrócił się, patrząc im prosto w oczy. Poprzez ich ramiona widział stłoczony tłum, płynący pod latarniami. Sam stał nieco w cieniu i mógłby stąd nie zauważony zobaczyć Ruth, gdyż ulica wiodła w stronę jej domu. — Jak jej na imię? — zapytał chichoczącej dziewczyny, wskazując na czarnooką. — Zapytaj sam — odrzekła zanosząc się od śmiechu. — No dobrze! A więc jak? — rzucił wesoło ku drugiej. — A swojego toś mi powiedzieć nie raczył — odcięła się. — Boś wcale o to nie pytała — uśmiechnął się. — Zresztą od pierwszego rzutu trafiłaś w sedno. Nazywam się właśnie Bili. — Ejże tam, idź do licha! — Zajrzała mu w oczy namiętnym i wyraźnie zachęcającym spojrzeniem. — Gadaj mi zaraz czystą prawdę! Spojrzała znowu. Z oczu jej przemówiły wszystkie stulecia kobiecości, od czasu gdy zrodziła się płeć. Obserwował ją beztrosko, wiedząc doskonale, że teraz, gdy on stał się stroną atakującą, dziewczyna zacznie cofać się nieśmiało, gotowa jednak w każdej chwili zmienić rolę, gdyby tylko okazał się obojętny. Jako mężczyzna, czuł promieniującą ku niemu namiętność, co w pewnym stopniu schlebiało jego męskiej próżności. Ach, jak dobrze znał je wszystkie. Były dobre, jeżeli można mówić o dobroci w ich środowisku, a cechowała je ciężka praca za mizerne wynagrodzenie, wstręt do sprzedawania samych siebie dla poprawy bytu, nerwowe pożądanie choć odrobiny szczęścia wśród pustyni nędznego żywota i gdzieś w przyszłości konieczność wyboru między szpetotą wieczystego trudu a czarną otchłanią gorszej jeszcze ohydy, do której wiedzie droga krótsza i lepiej opłacana. — Właśnie Bili — odrzekł skinąwszy głową. — Doprawdy, moje drogie, Bili i nic poza tym. — Nie zwodzisz? — zagadnęła. — Zawraca głowę. Wcale nie żaden Bili — przerwała druga. — Skądeś taka pewna? Przecież nigdy przedtem nie widziałaś mnie na oczy. — I bez tego wiem, że bujasz — brzmiała odpowiedź. — No, Bili, powiedz wreszcie, jak jest naprawdę — prosiła pierwsza. — Bili nadaje się doskonale — wyznał. Chwyciła jego ramię i potrząsnęła nim żartobliwie. — Wiedziałam, że kręcisz, ale podobasz mi .się i tak. Wziął ją za rękę i wyczuł na niej znajome zgrubienia i znaki. — Dawno odeszłaś z fabryki konserw? — zapytał. — A ty skąd wiesz o tym? Patrzcie go, jaki zgadywacz myśli! — przekrzykiwały się na wyścigi dziewczęta. I podczas gdy Martin wymieniał z nimi głupie żarciki, będące strawą ograniczonych umysłów, przed oczyma jego duszy stawał obraz wysokich półek bibliotecznych, wypełnionych mądrością wieków. Uśmiechnął się gorzko nad niedorzecznością spraw ziemskich i popadł w chwilowe zwątpienie. Lecz pomiędzy wizją wewnętrzną a powierzchowną maską uciechy znalazł czas na czujne śledzenie tłumu ciągnącego z teatru