Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Potem wydał rozkaz, zmuszający ich do opuszczenia kraju w ciągu trzech miesięcy z równoczesnym pozostawieniem całego dobytku. Większość wygnanych znalazła schronienie w sąsiednich hrabstwach, które tytularnie stanowiły królewskie lenno, w istocie rzeczy jednak były samodzielne. Ale ręka króla Filipa Augusta dosięgła ich i tam. Margrabina Szampanie, Blanche, była starszą damą o niezależnym umyśle i czułym sercu. Przyjęła wielu wygnańców. Na ob 132 szarach należących do Francji istniał stary obyczaj, by w Wielki Piątek na placu publicznym ku pamięci Męki Pańskiej policzkować reprezentanta żydów, którym był bądź przewodniczący gminy, bądź rabim. Margrabina pozwoliła swoim żydom wykupić się od tego opłatą na rzecz Kościoła. Król Filip August rozdrażniony tym, że jego wygnańcy znaleźli schronienie u margrabiny Blanche, zażądał od swej wasalki, by swe zarządzenie cofnęła. Powołał się przy tym na świętą wojnę i margrabina musiała ustąpić. Los oszczędził jednak żydom zniewagi, ale w sposób żałosny. Nawet tragiczny. Zanim nadszedł Wielki Piątek, pewien uczestnik wyprawy krzyżowej, poddany króla Filipa Augusta, na terenie, należącym do margrabiny, w mieście Bray-sur-Seine zamordował żyda. Margrabina skazała mordercę na śmierć i poleciła dokonać egzekucji w dniu święta Purim, podczas którego żydzi święcą obalenie ich wroga Amina przez królową Esterę i jej opiekuna Madocheusza. Żydzi miasta Bray byli świadkami egzekucji, z pewnością przyglądali się jej nie bez zadowolenia. Król Filip August otrzymał meldunek, że mordercy, jego poddanemu, związano ręce, że mu włożono na skronie koronę cierniową, że szydzono z drogi krzyżowej Zbawiciela. Królewski złoczyńca, jak go nazywa kronikarz, zażądał w związku z tym od margrabiny, żeby kazała uwięzić wszystkich żydów miasta Bray. Oparła się temu. Wtedy król wysłał do Bray żołnierzy, żydzi zostali ujęci i postawiemi przed wyborem: chrzest lub życie. Czterech dało się ochrzcić, dziewiętnaścioro dzieci poniżej lat trzynastu umieszczono w klasztorze, resztę żydów spalono na dwudziestu siedmiu stosach. Filip August oświadczył Blanche: "Teraz twoi żydzi są wolni od swego wielkopiątkowego policzka". Powiedziawszy to, ruszył na świętą wojnę. Żydzi całej północnej Francji nie czuli się już bezpieczni i wysyłali gońców do swych braci w szczęśliwszych krajach, w Prowansji i Hiszpanii, prosząc o pomoc. Największe nadzieje pokładali w potężnej gminie Toledo. Posłali tam człowieka, uchodzącego za najwybitniejszego i najbardziej nabożnego żyda Francji, rabbiego Tobię Ben Simona. 133 Ledwie don Jehuda zdążył wrócić, już odwiedził go rabbi Tobia. Nasz pan i nauczyciel Tobia Ben Simon, zwany Ha-Chasid, pełen pobożności episcopus Judaeorum Francorum, głowa żydów francuskich, był uczonym w sprawach wiary, głośnym w Izraelu i nierzadko atakowanym. Wygląd miał niepozorny, sposób bycia skromny. Pochodził ze starej, uczonej rodziny żydowskiej, która sto lat temu uciekła przed krzyżowcami z Niemiec do północnej Francji. Mówił wolno, niezbyt czystym językiem hebrajskim żydów niemieckich, zwanych aszkenazi; narzecze to brzmiało zupełnie inaczej aniżeli dostojna, klasyczna hebrajszczyzna, do której przywykł don Jehuda. Wkrótce jednak, pochłonięty tym, co tamten opowiadał, zapomniał o błędach wymowy rabbiego Tobii. Rabbi opowiadał o niezliczonych, przemyślnych, okrutnych szykanach króla Filipa Augusta, o potwornych, krwawych wydarzeniach w Paryżu, Orleanie, Bray-sur-Seine, Nemours i Sens. Opowiadał równie szczegółowo o mniejszych krzywdach wyrządzonych żydom, jak i o straszliwych rzeziach; drobiazgi wydawały się czymś wielkim, to, co wielkie, stawało się w jego ustach ogniwem nieskończonego łańcucha. Raz po raz powtarzał się refren: ł °wołali: "Słuchaj, Izraelu, Bóg nasz jest jedyny", po czym ginęli. Słowa niepozornego rabiego o potwornych wydarzeniach robiły w cichym, wspaniałym, bezpiecznym domu dziwne wrażenie. Rabbi rabia mówił wolno i dobitnie. Ale don Jehuda słuchał z uwagą. Jego żywa wyobraźnia widziała wyraźnie to wszystko, o czym rabbi opowiadał. Obudziły się w nim własne, ponure wspomnienia. Wtedy, kilkadziesiąt lat temu, muzułmanie zachowywali się w jego Sewilli zupełnie tak samo, jak teraz chrześcijanie we Francji. I oni z początku napadali na "niewiernych", na żydów, dawali im do wyboru albo przejść na ich wiarę, albo zginąć. Jehuda wiedział doskonale, co się dzieje w duszach tych, którzy są ofiarami napaści. - Na razie - powiedział rabbi Tobia - pomagają nam jeszcze hrabiowie i baronowie niezależnych połaci kraju. Ale namaszczony zuchwalec naciska na nich i nie będą mogli długo mu się opierać. Serca ich nie są złe, ale nie są również dobre. Nie będą wojować z królem Francji w obronie sprawiedliwości i ży 134 dów. Niedługi jest czas, kiedy będziemy musieli rozpocząć wędrówkę, i nie będzie to łatwe. Niczego bowiem nie uratowaliśmy poza własną skórą i kilkoma zwojami Tory. W pięknym domu panował spokój, przepych i cisza. Pluskały łagodnie fontanny, ze ścian lśniły złociście, niebiesko i czerwono litery wzniosłych wierszy. Z cienkich, bladych warg na martwej tvvarzy rabbiego słowa sączyły się w równomiernym rytmie. Ale don Jehuda widział przed sobą ogromne ilości żydów, wędrujących na zmęczonych nogach, widział, jak odpoczywają na skraju dróg, rozglądając się trwoźliwie, czy nie grozi im nowe niebezpieczeństwo, widział, jak sięgają po długie kije, zrobione z ułamanych gałęzi, opierają się na nich i wędrują dalej. Już w Burgos los żydów z Francji przejmował Jehudę troską; mając bystry umysł, rozważał niejeden projekt przyjścia im z pomocą. A teraz, kiedy słuchał słów rabbiego Tobii, uformował się w nim nowy plan. Akcja będzie śmiała, trudna. Ale nie było innej, która by naprawdę pomogła. Widok niepozornego rabbiego, który o nic nie prosił, przed niczym nie ostrzegał, niczego nie żądał, był dla Jehudy podnietą. Kiedy następnego dnia Efraim Bar Abba przybył do castillo Ibn Esra, don Jehuda był zdecydowany. Don Efraim poruszony opowiadaniem rabbiego Tobii chciał stworzyć na rzecz prześladowanych we Francji fundusz w wysokości dziesięciu tysięcy maravedi w złocie. Sam miał zamiar ofiarować tysiąc maravedi i prosił don Jehudę, by on również wyasygnował jakąś sumę. Ale Jehuda odpowiedział: - Niewiele to pomoże wygnańcom, jeżeli nakarmimy ich pieniędzmi na przeciąg kilku miesięcy, a nawet roku. Hrabiowie i baronowie, w których miastach przebywają, ulegną królowi i znowu ich przepędzą. Będą bez celu przepędzani dalej po świecie, wpadając w ręce coraz to nowych wrogów, przeznaczeni na ostateczną zagładę