Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. - Ten łobuz, o którym mówimy, nie jest przyzwoity. Zostawił dziewczynę, a sam próbował uciec. Ale mniejsza z tym. Nie słuchał pan, panie Kostku. Mówię o wojnie. Przyzwoici obywatele w czasie wojny mogą szpiegować i dziurawić wrogowi opony. Ale inni przyzwoici obywatele, ci z drugiej strony, mają równie święte prawo i obowiązek wpakować im za to kulkę w łeb. Tak zawsze było i będzie. Na tym wojny polegają. I dlatego należy ich unikać. - Pan nie może się uważać za normalną stronę w normalnej wojnie. Z całym szacunkiem... - I tu się różnimy, bo się uważam. Myślałem, że zainteresuje pana przebieg rozprawy, ale skoro nie... - Rozprawy?! - Muszę ich osądzić i wydać sprawiedliwy wyrok. Pomyślałem, że może zechcecie w tym uczestniczyć. Obiecuję nie przynudzać. Z konieczności proces będzie krótki. To co, jest pan zainteresowany? * * * Telefon, ten walizkowy, odezwał się, gdy kończyli mościć legowisko pod noszami. Iza wracała właśnie z lasu z naręczem jodłowych gałązek, więc odebrał Kiernacki. - Tak? - Kiernacki? - Męski głos po drugiej stronie był mu zupełnie obcy. - Czy Dembosz? - Dembosz zdecydowanie nie - posłał zdziwione spojrzenie kręcącej się po samochodzie Baśce. - A z kim mam przyjemność? - Porucznik Fałęcki. Żandarmeria, a teraz Polskie Radio. Podano mi wasz numer na wypadek, gdyby pojawiła się możliwość porozmawiania z Drzymalskim. Nie słuchacie czasem Trójki? Wejdziecie na linię? Kiernacki odruchowo kiwnął głową. - Jasne... - przełknął z wysiłkiem ślinę. - To... już teraz? Mamy po prostu mówić? - Za chwilę. Tylko się was zapowie. Moment. Kiernacki, nagle sparaliżowany przez tremę, błagał go w duchu, by się pogubił w przełącznikach. Przynajmniej na kwadrans. Nie wierzył w aż takie szczęście, zaczął więc gorączkowo wymachiwać wolną ręką i dawać rozpaczliwe znaki Izie. Rzuciła gałęzie i wspaniałym sprintem pomknęła między choinkami. Zdążyła. Wepchnął jej telefon, tłumacząc spiesznym szeptem, w czym rzecz. Chciała zaprotestować, ale ostatecznie kiwnęła głową, kliknęła jakimś klawiszem i odłożyła słuchawkę, przełączając dźwięk na głośniki komputera. * * * Samochód stał po wschodniej, ocienionej stronie walącej się stodoły. Liście zdziczałego bzu, porastającego ruiny poniemieckiego gospodarstwa lśniły nadal lekko różowiejącym blaskiem, ale tu, w gąszczu, było chłodno. Przez okna wlewało się do nowiutkiego peugeota wilgotne powietrze wieczora. Klaudia nie rozumiała, jak można spływać potem w takich warunkach. Sama też czuła wilgoć pod pachami, no i na związanych taśmą nadgarstkach, ale to, co się działo z Czernikiem... Wtedy, w lesie, przebiegł naprawdę szybko ze dwieście metrów. A wrócił mniej spocony, choć Drzymalski przegonił go truchtem przed motocyklem. No cóż - wówczas był przede wszystkim zły. Rozczarowanie i wściekłość, wywołana zmarnowaniem życiowej szansy, górowały nad strachem. Ale to było przed godziną. Potem Drzymalski posadził ją na tylnym siodełku motocykla, przyłożył pistolet do skroni, mruknął: "Jak spróbujesz wiać" - i rzucił Czernikowi kluczyki. Dopiero po półgodzinnej jeździe jakimiś miedzami zaczęła się domyślać, w czym rzecz. Chciał mieć oba pojazdy i oboje jeńców, a bał się zostać w miejscu, z którego dzwonili. Musiał więc zaryzykować. Przeliczył się. W którymś momencie strach przeważył, Czernik postawił krzyżyk na zakładniczce i peugeot zerwał się do ucieczki. Bez sensu: na wyboistej dróżce motocykl dopadł go jeszcze szybciej niż w lesie. Zostawił ją. Dwa razy. Więc może ten pot to po części i efekt wstydu? Unikał oglądania się na tylne siedzenie, gdzie ulokował ją Drzymalski. Inna sprawa, że i siedzący przy kierownicy morderca nie poświęcał jej wiele uwagi. Klaudia zastanawiała się, czy po wszystkim skorzysta z okazji i zgwałci ją gdzieś pośród ruin, ale była na tyle bystrą obserwatorką, by zdać sobie sprawę, że nie po to się tu zatrzymali. - Dobrze słychać? - Drzymalski poprawił coś przy zestawie głośno mówiącym. - Przepraszam, ale Leszek nie wyraża chęci współpracy, a ja się na tym nie bardzo... - Słyszymy pana - rozległ się przygaszony, ale wyraźny głos Zdrzałkowicza. - Proszę mówić. - Dzięki. - Drzymalski oparł krótko ostrzyżoną potylicę o zagłówek, myślał chwilę. - Nie widzicie nas, więc może na początek krótki opis... Leszek, lat 27, zamieszkały w Olsztynie. Kawał byka. Przystojny, dobre ubranie, samochód za jakieś czterdzieści tysięcy, typ młodego rekina biznesu. Powiesz nam, skąd bierzesz forsę, Leszek? Czernik poruszał jakiś czas ustami i Klaudii przemknęła myśl, że może napluć prześladowcy w twarz. - Pracuję - ograniczył się do warknięcia. Drzymalski zmrużył nieznacznie oczy, nie gubiąc przyklejonego do ust uśmiechu. - Jestem kierownikiem działu w supermarkecie. - I zarabiasz...? - Co to ma do rzeczy? - w jego tonie strach zmagał się z otwartą wrogością. - Ustalam okoliczności łagodzące. Klaudia na przykład jest u was ekspedientką. Dobrze mówię? - zerknął do tyłu. - Nie kiwaj głową. Słuchacze cię nie widzą. Czego, nawiasem mówiąc, powinni żałować. Klaudia ma... no, jest trochę starsza od Leszka, ruda, szczuplutka i bardzo ładna