Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pozwoliłam jej wierzyć, że jestem potężna, a zarazem jestem paranoiczką, ponieważ nie chcę zniknąć całkowicie z oczu moim ludziom. Potężni paranoicy - oto krótka charakterystyka członków rodu królewskiego. - Moi strażnicy mogą siedzieć w cieniu podczas naszej rozmowy. Jest to tyle prywatności, ile jestem skłonna ci dać, nawet jeśli faktycznie chodzi o typowo babską pogawędkę. - Nie ufasz mi - stwierdziła. - A powinnam? Uśmiechnęła się. - Nie powinnaś. Oczywiście, że nie powinnaś. - Pokręciła głową i wypiła łyk rumu, po czym spojrzała na mnie znad krawędzi szklaneczki. - Nie chciałaś się napić. Boisz się trucizny albo zaklęcia. Przytaknęłam. Roześmiała się. Niejednokrotnie słyszałam ten śmiech z ekranu. - Daję ci uroczyste słowo honoru, że nie skrzywdzę cię umyślnie. W tym ostatnim słowie tkwił haczyk. Oznaczało to, że z jej winy nie dojdzie do niczego złego, ale wcale nie wykluczało, że jednak do czegoś nie dojdzie. Uśmiechnęłam się. Takie gierki słowne były charakterystyczne dla sidhe z dworu królewskiego. - Chcę, żebyś mi dała słowo honoru, że żadna rzecz, żadna osoba, żadne zwierzę, żadna istota nie skrzywdzi mnie, kiedy tu będę. Skrzywiła się. - No, Meredith. Taka uroczysta przysięga? Mogę dać ci słowo, że będę bronić twojego bezpieczeństwa z całych swoich sił. Pokręciłam głową. - Musisz mi przyrzec, że żadna rzecz, żadna osoba, żadne zwierzę, żadna istota mnie nie skrzywdzi. - Kiedy tu będziesz - dodała. Skinęłam głową. - Kiedy tu będę. - Gdybyś opuściła tę ostatnią część przyrzeczenia, byłabym odpowiedzialna za twoje bezpieczeństwo zawsze i wszędzie. - Wzdrygnęła się. - Także na Dworze Unseelie, a nie jest to miejsce, w którym miałabym ochotę się o ciebie troszczyć. - Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Zmarszczyła brwi. - Wcale się nie tłumaczę, Meredith. Po prostu nie mogłabym strzec twojego bezpieczeństwa w tych mrocznych korytarzach. Wzruszyłam ramionami. - W królestwie mroku światło i śmiech goszczą równie często, jak ciemność i smutek w królestwie światła. - Nie uwierzę, że Dwór Unseelie jest tak radosny jak Dwór Seelie. Spojrzałam przez ramię na Doyle’a i Mroza, po czym przeniosłam wzrok z powrotem na Maeve. - No, nie wiem, Maeve, w królestwie mroku też można zaznać przyjemności. - Słyszałam o rozpuście panującej na dworze królowej Andais. To mnie rozśmieszyło. - Chyba żyjesz zbyt długo między ludźmi, skoro wymawiasz słowo „rozpusta” z takim obrzydzeniem. Przyjemności ciała są błogosławieństwem, a nie przekleństwem. - O czym najlepiej powinni wiedzieć twój strażnik i moja asystentka. - Spojrzała za mnie, uśmiechając się. W naszym kierunku szli Rhys i Marie. Białe loki Rhysa znowu opadały swobodnie do pasa. Nie miał już brody, za to na swoje miejsce wróciła opaska na oko. Uśmiechał się, najwyraźniej zadowolony z siebie. Marie podążała za nim. Jej włosy były w nieładzie, a biała koszula wyciągnięta ze spodnium. Dziewczyna nie wyglądała jednak na zadowoloną. Jeśli prawdą było to, co sugerowała Maeve, Marie powinna się uśmiechać. Rhys miał swoje wady, ale na pewno nie pozostawiłby dziewczyny bez uśmiechu na twarzy. Zasępiłam się. Co powinnam o tym myśleć? W końcu był mój. Wyłącznie mój, według słów królowej. Próbowałam być zraniona, zazdrosna czy chociaż urażona, ale po prostu nie byłam. Może to dlatego, że sypiałam z innymi mężczyznami. Może, żeby odczuwać prawdziwą zazdrość, trzeba być monogamicznym. Po prostu mnie to nie obchodziło. Co innego, gdyby odbył z nią pełny stosunek. W końcu to ja miałam zajść w ciążę, a nie asystentka jakiejś gwiazdy. W innym wypadku nie dbałam o to. Rhys uklęknął przede mną na jedno kolano, przyciskając Kitta do leżaka. To, że dotknął goblina, było samo w sobie dobrym znakiem. Przyłożył moją dłoń do swoich ust, uśmiechając się. - Urocza Marie obdarzyła mnie swoimi względami. Uniosłam brwi. - No i? - Byłoby niegrzecznie to zignorować. Gdyby Marie była sidhe, musiałabym przyznać mu rację. Ale nie była. - Ona jest człowiekiem - zauważyłam. - Czyżbyś była zazdrosna? - spytał. Pokręciłam głową, uśmiechając się. - Nie. Pocałował mnie delikatnie w policzek, po czym wstał. - Wiedziałem, że jesteś bardziej sidhe niż człowiekiem. Marie klęczała przy Maeve. Złota bogini Hollywood zwróciła w naszą stronę zatroskaną twarz. - Marie twierdzi, że pozostałeś obojętny na jej wdzięki, strażniku. - Dałem jej jasno do zrozumienia, że jest urocza - powiedział Rhys. - Ale wzgardziłeś tym, co ci ofiarowała. - Jestem kochankiem księżniczki Meredith. Dlaczego miałbym oglądać się za innymi kobietami? Okazałem twojej asystentce dokładnie tyle zainteresowania, na ile zasługuje, nie mniej i nie więcej. - Wyglądał teraz na rozdrażnionego. Maeve pogładziła dłoń kobiety, po czym odesłała ją do domu. Marie odeszła, nie patrząc na Rhysa