Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Około dziesiątej 128 i sflMs: \ I pokojówka lekko się zdrzemnęła, i w tej drzemce widziała, jak koło jej okna przeleciał ogromniasty ptak. Duchem się ocknęła i przystawiła ucho do dziurki od klucza. Wydało jej się, że słyszy jakiś cichutki szept, — Królewienko miła, nie śpicie jeszcze? — powiedziała sło-dziuchnym głosikiem i zamiast ucha migiem przytknęła do dziurki od klucza oko. W tym momencie jednak królewna Jaśniena zdmuchnęła lampę i pokojowa nie zobaczyła nic oprócz najciemniejszej ciemności. Ale Jura, ma się rozumieć, był znów w gościnie u królewny Jaśnieny, a że nie mogli dziś nawet poszeptywać, trzymali się chociaż za ręce i tylko czasem odezwali się do siebie słówkiem, cichutkim jak chuch. — No nie, coś tu nie klapuje — powiedziała sobie w duchu na drugi dzień rano pokojowa, kiedy ujrzała, że królewna ma wprawdzie niewyspane oczy, ale za to cała jest rozanielona. Znowu poszła z doniesieniem do króla, że w nocy po dziesiątej słyszała w pokoiczku królewny jakiś dziwny szept. — Może pannica przez sen mówi •— uspokajał sam siebie król — ale tak czy owak, wieczorem pilnie zwracaj na wszystko uwagę. I wiesz co, popiołku nasyp na podłogę, to zobaczymy ślady, a jeśli coś usłyszysz, przywołaj straż... albo nie! Najlepiej poślij kogoś po mnie! Jurze nad trzewikami kleiły się oczy z niewyspania, ale zarazem czuł się niewypowiedzianie szczęśliwy. No bo czyż tymi palcami, co teraz ciągną nasmołowaną dratwę, nie głaskał królewny po jej złocistopłowych włosach? Ale biada! Tego wieczora, ledwo przywitał się z Jaśniena, pokojowa za drzwiami podniosła taki rejwach, że Jura musiał sfruwać na łeb na szyję. Krążył cicho jak nocny puchacz naokoło wieży, krążył wolno i na tyle blisko, że widział, jak zwariowana pokojówka posyłała pierwszego z brzegu strażnika po samego króla. Król przybiegł tak jak stał, tylko w nocnej koszuli, na którą zarzucił jeno swoje królewskie gronostaje, na głowie zamiast korony miał myckę z frędzlastym wisiorem. Zdyszany wpadł do królewny i zaraz zaczął ślepiami inyszko- 9 Bajki czeskie 129 wać po ziemi, jakby szukał wczorajszego dnia. Po czym huknął na królewnę: — Kto tu był? Z kim tu odprawiałaś szu-szu-szu? Gadaj! Bo zobaczysz, czym ta pięść pachnie! Królewna najpierw chciała stroić fochy, skoro król ją tak zbeształ, spuściła oczka na ziemię i wtedy zobaczyła ślady swoich pantofelków, a obok dużo większe Jurowych skórzni, aha, pokojówka potajemnie ją wysypała, więc nie ma co strugać z tata wariata. Ale powiedziała sobie w duchu, że przecież nic złego nie zrobiła, i zaczęła odpowiadać królowi gładko, jakby masło krajał. — Kto tu był? Anioł przyszedł mnie nawiedzić w mojej samotni! — Jaki znów anioł? Co ty pleciesz, dzierlatko sfiksowana? — No, anioł ze skrzydłami, przecież mówię! Któż inny tu na górę by się przedarł przez te twoje straże? Król wprawdzie nie bardzo wierzył w anioły, ale strażnicy, wszyscy jak jeden mąż, przysięgali się, że po schodach nie przemknęłaby się nawet mysz, więc skoro ktoś był u królewny, faktycznie mógł tylko przylecieć na skrzydłach. Toteż król już ani be, ani me, ani kukuryku, ale postanowił zaczaić się pod drzwiami i przekonać na własne oczy, jak to z tym aniołem jest naprawdę. Jura tymczasem siedział na szczycie wieży i usilnie czekał, kiedy ucichnie ten szum, który przez niego się podniósł. Coś mu mówiło: Daj sobie dziś spokój! Leć do domu, bo to żle się skończy! Ale żądza ujrzenia najmilejszej Jaśnienki była silniejsza od wszystkich tych podszeptów. — Juści! Jeszcze by sobie mogła pomyśleć, że ze mnie istne strachajło! Że przed babskim krzykiem trzęsę portkami i zmiatam, gdzie pieprz rośnie! Zapuścił żurawia w okienko, a kiedy zobaczył, że światło gaśnie, duchem zerwał się, obleciał raz i drugi wieżę i leciu-chno zapukał w szybę królewny. Jaśnienka w te pędy otwarła okno na szeroko, jakby tylko na niego czekała, i ledwo wśliznął się do komnatki, serdecznie objęła go za szyję. 130 — Coś powiedziała królowi panu? — wyszeptał Jura, zdyszany jeszcze po lataninie. — A co miałam mu powiedzieć? Prawdę! Że przylatuje do mnie anioł na pogaduszki! — zaśmiała się jak dzwoneczek. Ale w tym momencie drzwi ze straszliwym łoskotem się rozwarły. Jaśnie pan król, który podsłuchiwał i podglądał przez dziurkę od klucza, wpadł jak grom do komnatki z orszakiem siepaczy i strażników, tłoczących się jeden przez drugiego, żeby się u króla czegoś dochrapać. Król wrzeszczał na całe gardło: — Brać go! Łapać! Trzymać! Sto dukatów nagrody! Co tam sto, tysiąc dukatów! Na widok króla Jura zrozumiał, że z nim źle, i w mig rozpostarł skrzydlate ramiona, żeby wyfrunąć znajomą drogą. Koźlęca skóra napięła mu się u boków jak błona nietoperzowi. ¦— Mara piekielna! Czart! Belzebub! — rozdarł się król ze zgrozą i zwalił się na ziemię jak długi i szeroki. Takoż żołdacy zamarli na chwilkę, przerażeni Jurowymi skrzydłami. Tylko Jaśnienka nie straciła ducha. Obiema rękoma złapała się Jury za szyję, miarkując przy tym, żeby mu w locie nie być zawadą, i Jura z królewną za jednym zamachem wyleciał przez okno. Po całym zamku poszedł hyr, że królewnę Jaśnienę porwał o północy czart skrzydlaty. Tymczasem Jura z Jaśnienka lecieli i lecieli ciemną nocką, aż Jurę ramiona pobolewały od ciągłego machania i żeglowania, i ledwo zaczęło się pierwsze świtanie, sfrunęli w jakimś borze na poziomkowej polance. — Ale ja nie jestem żaden anioł, Jaśnienko — westchnął Jura czerwieniąc się po same uszy, bo czuł, że trza wyciągnąć szydło z worka, bo i tak wyjdzie — ze mnie jest przecież zwykły... — Milczże, głuptasku! — pocałowała go Jaśnienka, żeby Jurze zamknąć usta, zanim mu przejdzie przez gardło ostatnie słowo — więc ty sądzisz, że ja się niczego nie domyśliłam? Musiałbyś nie mieć szewskiej smoły za paznokciami. Nijaki strach Jury nie obleciał, tak szczerze się ucieszył, że 131 Jaśnienka pokochała nie anioła, ale jego, szewczyka, i dał jej za to takiego buziaka, że tchu nie mogła złapać. Wreszcie go zaczerpnęła i wtedy zaczęli się martwić, co dalej. Polanka była czerwona od jagódek. Jura, który wyciągnął się na chwilęr miał koszulę na plecach jak we krwi. Mogli je rwać, ile dusza zapragnie, a też i rwali! Jaśnienka co chwila wkładała poziomkę Jurze prosto do dzióbka, a Jura te najdorodniejsze Jaśnien-ce. A te najsłodsze i najdojrzalsze przegryzali na pół, żeby każde miało jednakową frajdę. Mogli się nimi żywić jeszcze jutro i pojutrze, i popojutrze, i może nawet cały tydzień. Ale co poczną, jak nie będzie jagódek i tego letniego słońca, które karmi i grzeje? Całe szczęście, że Jaśnienka miała na tasiemce przy szyi złotego dukata, którego dostała od kuma na chrzcinach. Kupili za niego szydeł, knypów, dratwy i ćwieków, kopyt, smoły, szczeci i wszystkiego, co porządny szewc powinien mieć, i jeszcze jakiś ten garnek na gospodarstwo